"Utwór o matce i ojczyźnie" na WST

"Utwór o matce i ojczyźnie" w reż. Jana Klaty z Teatru Polskiego we Wrocławiu na XXXII Warszawskich Spotkaniach Teatralnych

"Utwór o matce i ojczyźnie" Jana Klaty wieńczy rzadkie u tego reżysera połączenie patosu i optymizmu. Szereg kobiet - aktorki i przebrany aktor - z wzniesionymi w tryumfalistycznym geście rękami śpiewa wariację na psalm 137, "Nad rzekami Babilonu" - powracający w rozmaitych wariantach muzyczny motyw przewodni spektaklu. Pieśń jest pełna mocy. Owszem, patetyczny był też finał Trylogii, gdzie po trzech godzinach slapstickowego niemal humoru reżyser uderzył nagle w rejestry katyńskie i powstańczo-warszawskie - ale wówczas na scenie objawiał się raczej gorzki patos martyrologicznego mitu, kolejnego narodowego samobójstwa, aktu bezsensownego poświęcenia polskich mężczyzn-rycerzy. Kobiecy śpiew na koniec wrocławskiego spektaklu niesie natomiast nadzieję.

A przecież teatr Klaty zawsze wydawał mi się pesymistyczny. Mimo swojego politycznego charakteru, w ostatecznym rozrachunku jego spektakle mówią zazwyczaj o niemożliwości rewolucji, ba - zmiany w ogóle. Klęska Solidarności w H. - szekspirowskim Hamlecie zrealizowanym na terenie Stoczni Gdańskiej, wspólna porażka antagonistów Dantona i Robespierre'a we wrocławskiej Sprawie Dantona... Tekst Bożeny Keff też trudno uznać za szczególnie optymistyczny; Utwór mówi przecież o dziedziczeniu traumy, o tym, jak urazy wyniesione z historii splatają się z tymi, które swoje źródło mają w toksycznej relacji rodzinnej, w jedno piekło.

Matka to ofiara i potwór. Żydówka - ale też członkini polskiej wspólnoty, w której symboliczne obywatelstwo zdobywa się przez masochistyczne seanse i rytuały, licytacje krzywd i wspomnień. Uniwersalizowanie Utworu Keff jest czymś ryzykownym - a jednak trudno mi tego nie robić, pisząc o inscenizacji Jana Klaty. Ocalona Meter jest tu w jakimś sensie dziwnie bliska ludziom spod krzyża na Krakowskim Przedmieściu - do których nawiązał Klata w swoim poprzednim spektaklu, zrealizowanym również na deskach Teatru Polskiego - Kazimierzu i Karolinie. Nie znajdując języka do wyartykułowania własnej krzywdy, ucieka w psychozę i agresję - za żadną cenę nie da o sobie ani na chwilę zapomnieć jedynemu widzowi, a zarazem adwersarzowi, jaki jej pozostał - Usi-Korusi-Persefonie, którą więzi w swoich mrocznych kazamatach za podwójną kratą obowiązku pamięci i obowiązku wobec matki. "Teraz, kiedy Hitler, który wymordował mi rodzinę i Stalin, oby go piekło pochłonęło, nie żyją, tylko ty mi zostałaś, moje dziecko" - powraca najsłynniejszy chyba fragment z książki Keff.

I choć mocno wybrzmiewają w spektaklu klątwy rzucane przez tłum - ich cel to "KOR-żydy", "żydokomuna przeklęta" - to trudno nazwać wrocławski Utwór przedstawieniem o polskim antysemityzmie czy nacjonalizmie, rozumianym jako groźny i "mocny" polityczny projekt. Owszem, w powracającym interludium jedna z aktorek groteskowo wymachuje polską flagą w rytm dziarskiego marsza. Ale to tylko jeszcze jedna nieudana poza, jeszcze jeden żałosny szantaż - jak skierowane wobec Córki razem z nożem "zabij mnie". Klata nigdy nie był przecież reżyserem, który straszyłby biało-czerwoną flagą; swoją Trylogię spointował Katyniem i Powstaniem Warszawskim bez cienia drwiny, a kontrapunktem dla polskiego peryferyjnego kapitalizmu w Weź, przestań! uczynił powracającą niczym refren frazę z warszawskich tabliczek - "Miejsce uświęcone krwią Polaków". Wątki z kończącego poemat Keff epilogu, w którym temat polskiego antysemityzmu jest zdecydowaną dominantą, u Jana Klaty pojawiają się - w okrojonej wersji - w środku przedstawienia, nie staną się puentą.

Tekst Keff wydaje się napisany specjalnie dla Jana Klaty. Nie tylko ze względu na jego muzyczność, ale też choćby wrzucenie do lochu historii, w którym niepodzielnie panuje Meter, ikonicznych postaci popkultury - Ripley z Obcego. Ósmego pasażera Nostromo czy Lary Croft z Tomb Raidera. Postaci te - na przemian z Usią-Korusią-Persefoną, ale i Matką - "przyklejają się" kolejno do obecnych na scenie sześciu kobiet - żadnej z nich reżyser nie wyróżnia, choć jedna jest aktorem-mężczyzną, żadnej nie wiąże na stałe z figurą Matki lub Córki. Właśnie - bardziej "figurą" niż "postacią". I w spektaklu, i w tekście mamy do czynienia nie tyle z wyraziście zarysowanymi postaciami - z przynależną im jednostkową psychologią czy biografią - co dwoma biegunami działających na scenie sił. Na koniec zostajemy nie z twarzami konkretnej Matki - Ocalonej i konkretnej Córki - przedstawicielki "drugiego pokolenia", a z poczuciem, że właśnie ktoś odegrał przed nami funkcjonowanie potężnych mechanizmów, działających wszędzie tam, gdzie o narodzie i wspólnocie myśli się jako o bardzo mocnych wspólnotach, opartych na obowiązku wobec więzi krwi i więzi cierpienia.

Tę sadomasochistyczną wspólnotę zmienić udaje się w finale w równość i siostrzeństwo. Wskazawszy mechanizm, przestać obwiniać jednostki. Zrzucić groteskowe kołtuny, wyjść z blaszanych szaf scenografii. Męskie rewolucje u Klaty zawsze były nieudane, nie wytrzymywały kontaktu z brudem rzeczywistości, Obracały się w resentyment, degenerowały się w błocie partykularnych namiętności i interesików. Sceniczny Utwór o matce i ojczyźnie - żydowski i kobiecy - niesie z sobą uniwersalistyczną wiarę w możliwość przekroczenia tego zaklętego kręgu.

PS: O Utworze pisałem dla "Cwiszn", żydowskiego kwartalnika o literaturze i sztuce. Niech lektura tekstu będzie zachętą do zapoznania się z tym wyjątkowym periodykiem.



Witold Mrozek
witoldmrozek.blox.pl
28 marca 2012