Uzyskać efekt domina

"Rzeczy, których nie wyrzuciliśmy" wg Marcina Wichy w reż. Magdy Szpecht z Teatru im. Fredry w Gnieźnie oraz "Kończą mi się słowa" Agafii Wieliczko i Mai Miro-Wiśniewskiej na VIII Festiwalu Teatru Dokumentalnego "Sopot non-fiction".

Najbardziej przejmującym momentem spektaklu Heinera Goebbelsa "Max Black czyli 62 sposoby wsparcia głowy ręką" z Elektroteatru im. Stanisławskiego w Moskwie była scena, w której bohater (w wybitnej kreacji Aleksandra Pantielejewa) schodzi na chwilę ze sceny. Choć był nieobecny, kompletnie go nie brakowało. Nie brakowało też tekstu, który brzmiał dotąd z jego ust. Stało się tak, ponieważ główne role zostały przejęte przez światło i dźwięki oraz różne rekwizyty/przedmioty, wprawione wcześniej w ruch przez aktora. Pomysł Goebbelsa był poruszający, bo udowodnił, że teatr może "dziać się" niejako sam z siebie, bez realnej obecności człowieka. Oczywiście, nigdy się go z teatru nie pozbędziemy, chociażby dlatego, że to on właśnie kreuje teatralną rzeczywistość, ale Goebbels zdaje się przywracać człowiekowi właściwe miejsce w porządku scenicznych zdarzeń. I choć jego aktor jest ich inicjatorem i wykonawcą, pozostałe elementy spektaklu - takie jak muzyka, dźwięk, światło czy ruch - uzyskują równoprawny w stosunku do aktora status w przedstawieniu.

Podobnego zabiegu dokonuje reżyserka Magda Szpecht w swoim spektaklu "Rzeczy, których nie wyrzuciliśmy" [na zdjęciu], opartym na prozie Marcina Wichy. Wprawdzie nie usuwa aktorów ze sceny, pozostawiając ją przedmiotom, lecz traktuje kreowane przez nich postaci na równi z przedmiotami właśnie. W końcu to właśnie rzeczy są tu tytułowymi bohaterami. Marcin Wicha opowiada poprzez nie o swoich zmarłych rodzicach, o ich świecie, który przeminął, na końcu wreszcie o sobie i swoim dzieciństwie. Gnieźnieńscy twórcy dokładają intymne, osobiste opowieści występujących w spektaklu aktorów nieprofesjonalnych oraz poziom autoteatralny, który wydaje się w spektaklu najgłębszy i najciekawszy.

Spektakl zaczyna się od wspomnienia ojca, który jest "od przedmiotów" oraz matki, która zajmuje się słowem. Czyż teatr sam w sobie nie jest dzieckiem słów i przedmiotów, czyż scenicznych narracji nie buduje się głównie za pomocą słów i rekwizytów? Czy w końcu po teatrze - podobnie jak po rodzicach - nie pozostają tylko słowa oraz przedmioty, z którymi nie wiadomo, co robić. Zostawić jako integralną część stawianych pośmiertnie ołtarzy, czy spalić wraz z bolesną po nich żałobą?

Świat Wichy, rozpisany przez autora adaptacji, Łukasza Wojtyskę oraz reżyserkę na kolejne zwierciadlane teatralne narracje wciąga, ale też niestety sprawia, że po kilkudziesięciu minutach czujemy się zagubieni. Nie wiemy już, o co właściwie w tym wszystkim chodzi. Finał sugeruje, że głównie o doprowadzenie tej opowieści do końca. I pokazanie, że w teatrze wszystkie środki - a więc rekwizyty, tekst, aktorzy - są umowne, liczy się przede wszystkim sama opowieść. Dla mnie to za mało. Po drodze zgubili się gdzieś rodzice bohatera Wichy, rodzice aktorów/seniorów, wreszcie moi (widza) rodzice, których ten teatralny seans spirytystyczny miał w mojej duszy na chwilę powołać do istnienia i dać mi tym samym to, co w teatrze najważniejsze: poczucie wspólnoty i oczyszczenie. Zgubiła się też gdzieś sama śmierć i jej konsekwencje. I choć cała ta teatralne maszyneria zrobiona jest niezwykle sprawnie i działa perfekcyjnie - czegoś tu brakuje.

Trafną metaforą owej "ułomności" mogłaby być jedna ze scen spektaklu, w której ciąg ludzko-przedmiotowy nie działa sam z siebie. Aktor musi go popchnąć ręcznie, naruszając zasadę domina, według której jest zbudowany. Machina gdzieś się zacięła. Podobnie "Rzeczy, których nie wyrzuciliśmy" w pewnym momencie się zacinają, a to zacięcie staje się naraz głównym tematem spektaklu. Czy to efekt celowy? Jako widz, pielęgnujący jednak w sobie pragnące zachwytu dziecko, chciałbym - oprócz struktur i mechanizmów - zobaczyć przede wszystkim efekt domina. Wtedy szedłbym spać szczęśliwy, z błyskiem zauroczenia w oczach. Nic takiego się jednak nie stało. Gnieźnieńskie "Rzeczy, których nie wyrzuciliśmy" warto położyć w widocznym miejscu, z karteczką: "Do dopracowania".

In vitro veritas, in aqua sanitas - "Kończą mi się słowa" Agafii Wieliczko i Mai Miro-Wiśniewskiej

"Kończą mi się słowa" Agafii Wieliczko i Mai Miro-Wiśniewskiej to spektakl zbudowany z kilku elementów: teatru tańca, znakomitej wykonywanej na żywo muzyki, ascetycznej scenografii i kostiumów oraz kilku wybranych fragmentów tekstowych. Opiera się on na osobistej historii Mai Miro-Wiśniewskiej, która aby móc urodzić dziecko, przeszła upokarzającą w naszym kraju procedurę in vitro. Upokarzającą, gdyż napiętnowaną przez Kościół, podporządkowane mu państwo, rządowe media i powiązane z nimi konserwatywne, katolickie środowiska. Punktem wyjścia do spektaklu były rysunki, które artystka wykonała w ostatnim stadium ciąży i tuż po urodzeniu córeczki. Na stronie internetowej poświęconej spektaklowi Maja Miro-Wiśniewska wyjaśnia: "Rysunki te traktuję jako dzienniki osobistego doświadczania ciała w tym emocjonalnie i znaczeniowo pełnym dla mnie momencie. Były one wykonywane z zamkniętymi oczami, z nakierowaniem uwagi na codzienne doświadczenia struktur, faktur i przestrzeni ciała. Przyjęte przeze mnie medium jest próbą komunikacji stanów, które nie są w pełni wyrażalne za pomocą słów."

W spektaklu Wieliczko i Miro-Wiśniewskiej słowa zamieniają się w większej lub mniejszej urody sceniczne obrazy, prezentowane w przepięknej warstwie muzycznej, tworzonej na żywo przez Miro-Wiśniewską. Centralne miejsce zajmuje w nich ciało tancerki/performerki (Wieliczko), będące bohaterem opowieści. Poprzez dodanie do teatralnego dyskursu kontekstu politycznego, staje się w ono ciałem współczesnej polskiej kobiety, nad którym opresyjne państwo wespół z Kościołem chce przejąć kontrolę prawną i moralną. "Kończą mi się słowa" wydaje się więc w pierwszym rzędzie sztuką protestu wobec wszelkich systemowych prób uzurpacji prawa do kontrolowania ludzkiego (w tym przypadku kobiecego) ciała. Z drugiej strony w spektaklu pojawia się silny wątek uświęcenia stanu utraty panowania nad własnym ciałem, jaki zdarza się podczas ciąży. To właśnie ów przysłowiowy "błogosławiony stan" - jedno z najpiękniejszych doświadczeń w życiu kobiety. We współczesnym świecie to jedyny rodzaj utraty kontroli nad własnym ciałem, który akceptują i którego pragną kobiety.

Przedstawienie wymaga jeszcze trochę pracy, chociażby po to, by - zgodnie z ideą tytułu - wyeliminować zeń wszelkie słowa, zastępując je jakimiś radykalniejszymi środkami teatralnymi oraz popracować nad dramaturgią całości. Wielką jednak zasługą obu artystek i ich kunsztu są - zdarzające się już w spektaklu - momenty poruszającego, czystego teatru, jak na przykład scena pojawienia się dziecka. Ujawnia się w nich potencjał, jaki tkwi w połączeniu talentu choreograficznego Wieliczko ze znakomitą muzyką Miro-Wiśniewskiej. Chętnie zobaczę ten spektakl jeszcze raz, dajmy na to, za rok. Żeby - podobnie jak dziecko w łonie matki - dojrzał, nabrał kształtów i wydał z siebie czysty, triumfalny krzyk narodzin.

Drodzy Czytelnicy,

sezon 2019/20 rozpoczynamy Dziennikiem Non Fiction, czyli relacją z jednego z najciekawszych wydarzeń teatralnych - Festiwalu Teatru Dokumentalnego SOPOT NON FICTION. Wydarzenie to, mające w tym roku swoją ósmą edycję, rozgrywa się na dwóch płaszczyznach. Pierwszą stanowi rezydencja artystyczna, podczas której reżyserzy, dramaturdzy i aktorzy pracują nad projektami teatralnymi opartymi na reportażach, wywiadach, artykułach prasowych i innych materiałów dokumentalnych. Drugą - pokaz spektakli będących efektem poprzednich edycji festiwalu. Po szczegóły zapraszam na festiwalową stronę sopockiego Teatru BOTO: http://boto.art.pl/

Mam wielką przyjemność gościć w tym roku w Sopocie i przyglądać się festiwalowym wydarzeniom. Dziękuję więc przy tej okazji Kuratorom Festiwalu: Adamowi Nalepie, Romanowi Pawłowskiemu oraz Adamowi Orzechowskiemu za zaproszenie i gościnę, obiecując, że oprócz relacji ze spektakli i prac warsztatowych pokazywanych publiczności, postaram się zajrzeć także za kulisy owych projektów, żeby uchylić rąbka tajemnicy teatru, nie tylko tego dokumentalnego.

Relacje będą się ukazywały nieregularnie, jednak w miarę często. Wszystkich chętnych do udziału w tej teatralnej przygodzie serdecznie zapraszam! Tomek Domagała



Tomasz Domagała
domagalasiekultury.blog.pl
31 sierpnia 2019