W Belwederze

Czy Wojciech Tomczyk napisał tekst o współczesnej Polsce i o Europie? No pewnie, inaczej nie byłoby warto. Dobra sztuka jest zawsze współczesna. Współczesna, a nie tandetnie uwspółcześniona.

1.

Udało się. Naprawdę się udało. Józef Piłsudski, Wojciech Tomczyk, Mariusz Bonaszewski i Krzysztof Lang muszą mi odpuścić grzech małej wiary, bo też nie w ich potencjał i umiejętności wątpiłam. Strach przed mocą przekleństwa robi swoje, a przecież wszystko składało się na złą wróżbę. Rocznicowa okoliczność, do której przyklejają się najgorsze formy. Częściej żałosne niż szlachetne porażki polskiego scenopisarstwa biograficznego. Koszmar rekonstrukcji z przebierańcami w źle zamocowanych perukach, udającymi bohaterów naszej historii. Presja oczekiwań "inwestorów" i podzielonej widowni, wzmocniona obawą przed towarzyskim ostracyzmem (nie jest tajemnicą, że środowisko teatralne wyjątkowo nieprzyjaźnie reaguje na wszelkie przedsięwzięcia jakkolwiek kojarzone z "dobrą zmianą"). A jednak, na przekór wszystkiemu, Marszałek pozwala odzyskać wiarę w realność bytu zwanego "misją telewizji publicznej". Jest celną odpowiedzią na lata jałowych wzdychań do produkcji klasy Conspiracy (tym, którzy nie widzieli, wyjaśniam, że to film telewizyjny w reżyserii Franka Piersona, według scenariusza Loringa Mandela, rekonstruujący przebieg konferencji w Wannsee, na której podjęto decyzję o tzw. ostatecznym rozwiązaniu kwestii żydowskiej; świetnie obsadzony i zrealizowany, otrzymał wiele prestiżowych nagród). Różnica wrażeń polega tylko na różnicy budżetów między TVP a połączonymi siłami BBC i HBO.

2.

Akcja przedstawienia toczy się w letni dzień 1933 roku, w Belwederze, do którego Józef Piłsudski zaprasza byłych premierów: Aleksandra Prystora (Andrzej Grabowski), Walerego Sławka (Mirosław Baka), Kazimierza Świtalskiego (Grzegorz Mielczarek) i Kazimierza Bartla (Adam Woronowicz). Pomiędzy rodzinno-obiadowymi ceremoniami przedstawia eks-premierom projekt wypowiedzenia wojny prewencyjnej hitlerowskim Niemcom. Anegdota ma niejakie potwierdzenie w źródłach, wystarczające, by wykorzystać ją w scenariuszu. Tomczyk skorzystał z dobrodziejstwa licentia poetica, scalając w jednym miejscu, czasie i sytuacji kilka epizodów z historii II RP (konflikt z Wolnym Miastem Gdańskiem w 1932 roku i rozmowy poprzedzające podpisanie z Niemcami paktu o nieagresji w 1934). Jak sam mówi, prawdy szukał nie w opracowaniach badaczy, lecz w świadectwach współczesnych.

Józef Piłsudski (Mariusz Bonaszewski) swoich gości ironicznie tytułuje "lokatorami", chcąc podkreślić tymczasowość ich stanowisk i pozycji. Nie wydaje się, by opinie byłych premierów (wśród których są także dawni towarzysze broni) miały większy wpływ na decyzje naczelnika, spotkanie ma cel kurtuazyjno-sondażowy. Piłsudski góruje nad doradcami ostrością widzenia, brakiem sentymentalizmu i śmiałością projektowanych posunięć. Nieco bardziej obchodzi marszałka głos ludu, reprezentowanego przez osobistego fryzjera (Artur Barciś) i belwederskiego ogrodnika (Stefan Pawłowski), traf chce - potomka Piotra Wysockiego. Jednak losy projektu nie będą zależeć ani od czyjegokolwiek doradztwa, ani od niczyich obaw - główną przyczyną zaniechania wojennych planów jest fiasko francuskich negocjacji Wieniawy-Długoszowskiego (Rafał Królikowski). Dlatego ostatecznie Piłsudski poleci Józefowi Beckowi (Wojciech Zieliński) rozpoczęcie rozmów z Niemcami. Nie ma przy tym złudzeń - to tylko odroczenie wyroku, polskie Verdun, przed którym przestrzegał go Prystor, i tak nadejdzie.

3.

Trudno skojarzyć strategiczny geniusz i pewien rys brutalności z przygiętą postacią wąsatego szlachciury w leciutko rozchełstanym, szarym mundurze, nieodpornym na plamy z zakazanych truskawek. Jakże łatwo zlekceważyć "starca" (w 1933 roku Piłsudski miał 66 lat), chronionego przez wierny zakon w belwederskiej wieży z kości słoniowej, "starca", który tak dalece utracił kontakt z rzeczywistością, że nie zna wartości złotówki - niedoszacowane przez marszałka należności dyskretnie reguluje adiutant Lepecki (Maciej Zakościelny). Piłsudski przyzwala na te gry i zabawy, czasem wypuszcza sygnał, że wie o domowej konspiracji, czasem, w odwecie, testuje asertywność dworu.

Aleksandra Piłsudska (Dorota Landowska) jest wzorową i troskliwą żoną. W zamian Ziutek okazuje jej należny szacunek. Nie ma wszakże wątpliwości, że stosunki między małżonkami są dalekie od idylli. Kurtuazja maskuje urazę jednej, a obojętność drugiej strony. Kiedy Ludwinia (Agata Skórska) wyrazi zainteresowanie żonatym ogrodnikiem, Aleksandra emocjonalnie przywoła pokojówkę do porządku. Gwałtowność reakcji każe się domyślać, że mamy do czynienia z małżonką zdradzaną.

4.

Mariusz Bonaszewski jest grubo ponad dekadę młodszy od swojego bohatera, ale ma niezwykły dar transformacji. Omija przy tym szlak wydeptany przez Rapackiego, Solskiego i Zelwerowicza. Jasne, został wyposażony w wąs, krzaczaste brwi i charakterystyczną fryzurę na jeża, ale to tylko konieczne znaki szczególne, gest wobec widowni nawykłej do wizerunku "Dziadka". Cała reszta jest tajemnicą aktorstwa. Bonaszewski osiąga wrażenie pełnego realizmu za pomocą środków formalnych. Ale czyni to tak subtelnie, że nie widzimy procesu, tylko niemożliwą, a doskonale wyważoną kombinację realizmu psychologicznego, mimetyzmu i formy. Różnica efektu jest taka jak między rzeczywistością dwuwymiarową a przestrzenią, między plakatem a chiaroscuro. Bonaszewski zanalizował Piłsudskiego i dla elementów konstytutywnych znalazł gest, znak. (Podobnie Józef Wilkoń za pomocą trzech, czterech cięć z drewnianego kloca wydobywa teriera). Cechą szczególną tego aktorstwa jest dodatkowo pewien rys dziwności, nadrealizmu, czegoś niewytłumaczalnego, co wprowadza w wibrację, niepokój, trans wiodący ku Wiszącej Skale.

5.

Krzysztof Lang jest znany z realizatorskiej sprawności, wiadomo też, że potrafi pracować z aktorami. Każda z tych umiejętności jest cenna, ich połączenie - bezcenne. W produkcji telewizyjnej, która jest formą zespołową, sukces zależy od pełnego profesjonalizmu lub szczęśliwej koincydencji. Oprócz zasług wymienionych już wcześniej trzeba koniecznie podkreślić bezbłędne decyzje obsadowe, dobrą grę całego zespołu, świetną charakteryzację i kostiumy, czego efektem jest wrażenie organiczności świata przedstawionego. Niemałą rolę odegrały w tym względzie wnętrza i ogrody Belwederu, nie inscenizowane, lecz prawdziwe; po raz kolejny można się przekonać, że genius loci to fakt, a nie figura retoryczna.

6.

Czy Wojciech Tomczyk napisał tekst o Jarosławie Kaczyńskim? Nie wiem. Może. A właściwie dlaczego nie? Każdemu wolno. Z drugiej strony podejrzenia, że coś jest o złowrogim K., padają w naszym kraju na tyle często, że nawet osobnik obdarzony najsilniejszym charakterem nieuchronnie popadłby w manię wielkości.

Czy Wojciech Tomczyk napisał tekst odnoszący się do szorstkiej w ostatnim czasie przyjaźni z naszym zachodnim sąsiadem? Nie wiem. Może. A jeśli tak - nie on pierwszy, nie ostatni. Sąsiedzi z natury rzeczy wpisują się w sąsiedzkie dzieje i literaturę - nie zawsze chwalebnie, i nie zawsze proszeni.

Czy Wojciech Tomczyk napisał tekst o współczesnej Polsce i o Europie? No pewnie, inaczej nie byłoby warto. Dobra sztuka jest zawsze współczesna. Współczesna, a nie tandetnie uwspółcześniona. W Marszałku nikt nie przybija żółwików i nie pokrzykuje "damy radę".

I jest jeszcze coś, czego jestem pewna. Obierając główny wątek, Tomczyk dał w pysk producentom i konsumentom infantylno-hagiograficznych wizerunków "Dziadka", wmawiaczom romantycznych mitów, drętwym nauczycielom historii, pedagogom naszej gorszości, którzy żyją w nieustannym lęku, co powiedzą inni. Rzucił rękawicę przeświadczeniu, że polski los zawsze będzie polegać na ofierze bez nagrody, że gwarancją przetrwania jest łaskawość większych i bogatszych, a alternatywą heroiczna i beznadziejna defensywa na peryferiach Europy.



Małgorzata Piekutowa
"Teatr"
23 marca 2018
Spektakle
Marszałek
Portrety
Krzysztof Lang