W dysonansie poznawczym

Jeśli kryminał jako gatunek narodził się z pozytywistycznego paradygmatu i z wiary w porządek, sens i matematykę - u Piotrowskiej pozostają z niego tylko klisze, wyjęte z kontekstu gesty

„Kwadrat w szafie” Anny Piotrowskiej – najnowsza premiera w teatrze IMKA, zapowiadana przez twórców jako „matematyczny kryminał” – pozostawia widza w pewnym kłopocie. Nie daje satysfakcji z rozwiązania zagadki, bo i zagadki właściwie nie ma, nie zaspokaja potrzeby sensu, logicznej i racjonalnej wykładni zdarzeń, jaką zaspokoić może jedynie dobrze – i wedle najlepszych wzorców – skrojony kryminał. U Piotrowskiej do końca nic się nie wyjaśni, wyjdziemy z przedstawienia w dysonansie poznawczym, w jakim jesteśmy od samego początku, ale i z rodzajem satysfakcji, jaką daje uczestnictwo w interesującym zdarzeniu teatralnym.

Biało podświetlony prostokąt zupełnie pustej sceny. Dwie pary – dwóch ubranych sportowo  chłopaków (Łukasz Pawłowski i Jakub Snochowski) i dwie dziewczyny (Joanna Chitruszko i Anna Piotrowska), w króciutkich brązowych trenczach, wiązanych w talii paskiem (nie wiem czy słusznie – ale mnie kojarzących się nieodmiennie z nieśmiertelnym prochowcem porucznika Columbo). Ta czwórka – tańcząc, dialogując, wchodząc ze sobą w rozmaite relacje – raz nasycone agresją, raz erotyką – w rozmaitych zresztą genderowych układach, bawi się konwencją kryminału i po trosze ją dekonstruuje. Z pomysłem, lekkością i poczuciem humoru.

Te wariacje na temat prowadzone są w różnych porządkach. Najpierw w owej matematycznej strukturze, rozbieranej na oczach widzów na czynniki pierwsze. Symetryczna, pusta, abstrakcyjna – chciałoby się powiedzieć – scena, oświetlona chłodnym światłem, symetryczny układ postaci. Wydawać by się mogło, że większe namiętności generuje trójkąt miłosny, przez wpisaną w siebie nierównowagę emocjonalną – tymczasem w przedstawieniu Piotrowskiej aktorzy bawią się możliwościami jakie daje symetria kwadratu. Wypróbowują bycie ze sobą w różnych układach, niewątpliwie bardziej i mniej udanych (przy czym najbardziej namiętną parą z sześciu możliwych, jest para dwóch kobiet; wydaje się, że Annę Piotrowską i Joannę Chitruszko łączy realne pożądanie, nie jedynie owa miłosno-nienawistna kombinatoryka). Zabawa symetrią owego kwadratu namiętności, zazdrości i zdrady, podjęta zostaje także w dialogach. „Pańska żona jest przekątną” – mówi jeden z mężczyzn, „to jest moja przekątna” – mówi drugi chwilę później, broniąc swojego kawałka podłogi, jak samiec broniący swojego terytorium i swojej samicy. Jeśli kryminał jako gatunek narodził się z pozytywistycznego paradygmatu i z wiary w porządek, sens i matematykę – tutaj pozostają z niego tylko klisze, wyjęte z kontekstu gesty. Już nie wierzymy w racjonalny porządek i poznawalność świata.

Z drugiej strony, kryminalne wątki pojawiają się w przywoływanych cytatach i obrazach. O trenczach Columbo już wspomniałam, dalej mamy tytułowy „kwadrat w szafie”, mający wywoływać skojarzenia z rozmaitymi „trupami w szafie”, czy wyjęte z kontekstu gesty – jak obrysowywanie leżącego na podłodze ciała ofiary. Ale jaki nieboszczyk sam obrysowuje swój kontur na podłodze, by powstać i za chwilę paść znowu?

Postaci zatem padają, by za chwilę powstać i paść znowu w dziwnym tańcu odroczonej śmierci. Na pierwszy plan wysuwa się samo ciało, jego rytmy, zmysłowa obecność, energia, kontakt –  tak między aktorami, jak między nimi a widownią. Na naszych oczach z elementów treningu, improwizacji, ćwiczeń na kontakt wyłania się akcja. Przedstawienie rodzi się z napięć między żywiołowością aktorów / tancerzy a chłodem abstrakcyjnych odniesień, w które zostają wpisani. Nie jest to z pewnością wielki teatr, ale całkiem przyzwoity i  interesujący.



Agata Chałupnik
Dwutygodnik
31 stycznia 2011
Spektakle
Kwadrat w szafie