W poetyce włoskiego belcanta

Maria Stuarda to kolejne po Annie Bolenie i wcale nie ostatnie świadectwo fascynacji Donizettiego Anglią Tudorów.

Historię opery uwarunkował splot niekorzystnych okoliczności, które sprawiły, że zniknęła na wiele długich dekad – praktycznie aż do połowy ubiegłego wieku! Przy okazji prapremiery w 1835 roku problemy piętrzyła przede wszystkim wścibska cenzura, ale także nie licząca się z jej nakazami odtwórczyni głównej roli Maria Malibran, największa wokalistka XIX-wiecznej Europy, która – na domiar złego – już prawie umierająca na prapremierze była tylko cieniem samej siebie...

W tej historycznej operze Donizetti przemawia językiem zgoła obcym XVI-wiecznej Anglii i Szkocji, praktycznie bez cienia stylizacji, okopując się w anachronicznej poetyce włoskiego belcanta. Kompozytor, który w ciągu swoich 51 lat życia napisał około 70 dzieł scenicznych (nie licząc przeszło pięciu setek innych utworów), mimo wręcz taśmowej produkcji, czasem pozwalał sobie na eksperymenty.

Nie inaczej było i tym razem, gdy rozmowę dwóch królowych – Elżbiety i Marii Stuart, dialog skądinąd nie mający miejsca – ujął w formie długo nabrzmiewającego emocjami recitativo accompagnato. Wspaniałe jest też zakończenie, w którym oczekująca na egzekucję Maria żegna się ze światem w potężnie zakrojonej arii finałowej.



(-)
Materiał Teatru
14 lutego 2015
Spektakle
Maria Stuart