W pogoni za Polą

- Pójdzie pan Słowackiego w dół, a potem pod górę - słyszę od faceta, który pcha przed sobą taczkę wzdłuż Mickiewicza. Jest wczesne przedpołudnie, jak na grudzień zdumiewająco wiosenne. - Tam pan kogoś spyta. - Czy znam? - spotkany kawałek dalej facet z wąsem prostuje się lekko. Pewnie, że zna. Każdy tu zna Polę Raksę, choćby ze słyszenia. - Nie koleżeńsko co prawda - zastrzega - ale na dzień dobry, z widzenia. Miła. Cichutka.

Sklep przy Mickiewicza jest zamknięty, za to ten przy Słowackiego działa. Gość z wulkanizacji odprowadza mnie nieufnym spojrzeniem. Na drzwiach sklepu lista ogłoszeń: wieczór kolęd, dzień seniora, wesołych świąt.

- Cicha, grzeczna - mówi sklepowa wycierając ladę fartuchem. - Na początku się niewiele odzywała, teraz jak przyjdzie, to zamieni parę słów. Czy często przychodzi? Raz na tydzień, raz na dwa.

- Gwiazda? - zagaduję dwie damy pod sklepem.

- Skąd. Miła, skromna pani - odpowiada jedna z nich. - Oczywiście każdy wie, kim jest. Ale jakby pan nie wiedział, to po zachowaniu nie poznać, że Marusia.

Nie wiadomo, co jest bardziej niezwykłe: to, że Pola Raksa, jedna z największych polskich gwiazd, tak nagle zniknęła, czy to, że wszyscy wciąż ją pamiętają. Tak jakby Marusię zagrała wczoraj, a nie 50 lat temu. Tak jakby prawie 20 lat temu nie zapadła się pod ziemię.

Raksa postanowiła zostać poważną aktorką, rzuciła polonistykę na Uniwersytecie Wrocławskim i poszła na studia aktorskie w Łodzi. Zagrała potem m.in. w "Klubie kawalerów" Jerzego Zarzyckiego, "Ich dniu powszednim" Aleksandra Ścibora-Rylskiego (u boku Zbigniewa Cybulskiego), "Rękopisie znalezionym w Saragossie" Wojciecha Jerzego Hasa i "Popiołach" Andrzeja Wajdy. W tym ostatnim filmie - z Danielem Olbrychskim, który miał wtedy 19 lat, doświadczenie żadne, a naturę romantyka. Andrzej Wajda zaprosił go na próbne zdjęcia do "Popiołów", do głównej roli Rafała. Olbrychski nie wiedział, komu ma partnerować. - Nagle weszła ubrana na biało dziewczyna i nogi mi się ugięły - wspomina. - To była ona! Pola Raksa! Ja ją kochałem, odkąd ją zobaczyłem w "Szatanie"!

Wajda powiedział, żeby nie przejmowali się tekstem. "Macie tu taki kawałeczek Żeromskiego, ale czy wy go umiecie, czy nie, to mnie w tej chwili nie interesuje - powiedział. - Ja bym chciał, żebyście pokazali, że się bardzo kochacie, pragniecie".

- To ja myślę: "Zagram, nie zagram, ale co się Poli naściskam, to moje!" - opowiada Olbrychski. - I zacząłem się bardzo ostro do niej dobierać. Nie zwracałem uwagi na młodego szwenkiera, który siedział za kamerą i co chwila nam przerywał: "Polu, bardziej w lewo!". A do mnie, że bardziej w prawo. "Nie musicie grać tak ciasno. To jest panorama!". Ale Wajda mrugał do mnie zza kamery, że mu się podoba. To dalej ściskałem.

Wajda był zachwycony parą Raksa/Olbrychski, ale podczas właściwych zdjęć na planie nie było już tak gorąco. Okazało się, że młody szwenkier, który rozdzielał aktorów, to narzeczony Poli, Andrzej Kostenko. Niedługo potem wzięli ślub. - Nie umiałem się już tak bezczelnie dobierać do kobiety, wiedząc, że przez kamerę patrzy jej mąż - mówi Olbrychski. - Choć dalej się w niej kochałem. Śniła mi się po nocach! Zadurzyłem się po uszy, młody byłem. Potem na planie pojawiła się Beata Tyszkiewicz, w której też można się było łatwo zakochać, ale ona z kolei była z Andrzejem Wajdą. Jak widać, miałem wtedy nieszczęśliwe życie prywatne.

"Popioły" były gigantyczną i bardzo kontrowersyjną produkcją. W czasie zdjęć dochodziło do konfliktów w ekipie, potem film atakowano z powodów ideologicznych. A Olbrychskiemu zarzucano, że nieszczerze kocha Polę Raksę.

- Nie otworzy panu - śmieje się Zbyszek, co z lasu wynosi gałęzie. Przygląda mi się wesoło, kiedy staję przed wysokim drewnianym płotem otaczającym duży biały dom. Przy drzwiach nie ma domofonu, w oknach nie pali się światło. Przez szpary w płocie widać puste podwórze. - Nie otworzy? - Przechodziły tu takie dwie. Mówią, że łazi facet pod sklepem i o panią Polę pyta. Dziennikarz. Ona nie rozmawia. Widocznie, co miała powiedzieć, już powiedziała.

W redakcji lokalnej gazety słyszę, że nic podobnego. Nikt nic nie wie. Chodzi o tę Polę Raksę? O Marusię? - Niech pan chwilę poczeka - wzdycha w końcu dziennikarka i na chwilę robi się tajemniczo. - Ja nic nie wiem. Ale kolega z redakcji wie. Przekaże pański numer osobie, której pan szuka. To jest ten, co się wyświetla?

- A kolega nie chciałby porozmawiać? - pytam.

- Właśnie wychodzi. Do wypadku.

Google nie pomaga. Pod hasłem "Pola Raksa" wyświetlają się setki archiwalnych zdjęć, a przede wszystkim to słynne z kucykami. Te same pojedyncze zdania przepisywane ze starych wywiadów. Do tego dziesiątki artykułów o tym "co teraz robi Pola Raksa", wszystkie bez odpowiedzi, z przepisaną z Wikipedii notką: Pola Raksa mieszka pod Warszawą. Zajmuje się plastyką. Nie udziela wywiadów. Artykuły powtarzają się co roku, w okolicach urodzin. Znajduję kilka zdjęć wyglądających na w miarę świeże, a w każdym razie wyraźnie z czasów po "Czterech pancernych". Googluję autora. Piotr Gęsicki. Jest numer telefonu. - Pola Raksa? - Gęsicki nie kryje zdumienia. - To było 20 lat temu.

Były mąż Poli Raksy, Andrzej Kostenko, też nie widział jej od lat. Nie utrzymują kontaktu. Nie wie, gdzie mieszka. Chyba gdzieś pod Warszawą? Wolałby się nie wypowiadać. - Byliśmy małżeństwem, to prawda - mówi trochę zniecierpliwiony. - Do 1970 roku. Raksa ma z nim syna, Marcina, rocznik 1967. To jej jedyne dziecko. Drugi raz nie wyszła za mąż.

- Podobno ona nie mogła już wytrzymać, że ją ciągle z tym sowieckim serialem łączą - mówi dama pod sklepem w Kałuszynie. - I dlatego odeszła ze światła jupiterów. Koleżanka mówi, że ja tak gadam, bo głosuję na PiS, ale to nie o żaden PiS chodzi, tylko o to, że jak kogoś całe życie się kojarzy z jedną rolą, to idzie zwariować.

Małgorzata Niemirska mówi o "Czterech pancernych": trauma. Grała Lidkę, rywalkę Marusi. Była najmłodsza w ekipie. - Byłam w X klasie, 2 lata przed maturą - wspomina. - Byłam podlotkiem, a Pola już dorosłą kobietą, aktorką po studiach. Wszystkiego jej zazdrościłam. Cokolwiek na siebie włożyła, to na niej wyglądało. Widziałam ją kiedyś na lotnisku, miała dżinsy i prostą koszulę i proszę mi wierzyć, była najelegantszą kobietą na Okęciu. Do niej trzeba było dotrzeć, do jej oczu, do głębi. Chyba nie trafiła na reżysera teatralnego, który by ją otworzył.

Ale grała regularnie, m.in. u Erwina Axera, Jerzego Kreczmara, Tadeusza Łomnickiego, Macieja Englerta. W Teatrze TV zagrała m.in. u Zygmunta Hübnera w "Miłości i gniewie" według Johna Osborne'a, z Wojciechem Pszoniakiem i Romanem Wilhelmim w pozostałych rolach. - Lubię występować w telewizji w przeciwieństwie do innych moich koleżanek i kolegów, którym to przeszkadza - mówiła wtedy. - Ten pośpiech najbardziej mi właśnie odpowiada.

- Była filigranowa, eteryczna, jej żywiołem był ekran, zbliżenie, film - opowiada Niemirska. - W teatrze jednak trochę nikła. A tylko w teatrze można się było ratować po tej traumie. Janusz Gajos dzięki teatrowi przetrwał tę gehennę, ja też. Jak ktoś nie uciekł do teatru, to nie miał dokąd uciekać. Byliśmy uwięzieni w tych rolach. Gajos to Janek. Pola - Marusia. Ludzie nie mogli uwierzyć, że oni prywatnie nie są parą. Jak to? Marusia z mężem? I to nie jest Janek? Strasznie trudno było się od tego serialu odciąć. Może jej się nie udało? Ona się tak niesłychanie skutecznie ukrywa. Czy pan coś o niej wie?

Na początku lat 80. jej kariera filmowa była już w zasadzie skończona. Grała jeszcze na scenie, głównie w Teatrze Współczesnym w Warszawie. W 1982 r. zagrała tu w "Pastorałce" Leona Schillera w reżyserii Macieja Englerta, świeżo mianowanego dyrektora sceny przy Mokotowskiej. Ci, którzy pokochali ją za rolę w "Szatanie", dawno dorośli, ale nie zapomnieli. - Ona już wtedy była jednym wielkim niedopowiedzeniem - wspomina Zbigniew Hołdys. - Niby wszyscy ją znali, wiadomo: Marusia, "Szatan z siódmej klasy". Ale miała jakąś tajemnicę. Całe moje pokolenie się w niej kochało.

Bogdan Olewicz, autor tekstu "Autobiografii" Perfectu, w którym padają słynne słowa: "Za jej Poli Raksy twarz każdy by się zabić dał", wspomina to tak: - Rok był plus minus 1960 albo 1961. W kinach leciał "Szatan z siódmej klasy". Mieszkałem wtedy na Muranowie, ale codziennie rano zapieprzałem tramwajem przez Wisłę do liceum Władysława IV na Pradze. Poszliśmy na tego "Szatana" całą klasą do kina Praha, a wtedy to była jeszcze klasa męska. To był koniec. Pół klasy od razu się zakochało. Za chwilę na bazarze Różyckiego pojawiły się lusterka z fotografią.

- Olewicz trafił w punkt, to działało na wyobraźnię - mówi Hołdys. - Nawet to imię, nazwisko, jakieś tajemnicze, niepolskie. Jak Pola Negri. Kalina Jędrusik też była ikoną, ale nie dla dzieciarni. Dla dzieciaków liczyła się tylko Pola Raksa.

"Autobiografia" znalazła się na drugiej płycie Perfectu, "Unu". Wyszła w 1982 roku i niemal z dnia na dzień stała się hymnem pokolenia 30-latków. - Olewicz potrafił złapać ducha tamtego czasu. Pola Raksa, która już wtedy dla wielu była wspomnieniem, symbolem dawnych, może lepszych czasów, idealnie się do tego nadawała - opowiada Hołdys.

Na początku lat 80. w środowisku aktorskim huczało od plotek. O jej romansie z Bogusławem Lindą mówiła cała Warszawa. Ona wciąż była wielką gwiazdą, on - młodszy od niej o 11 lat - dopiero zaczynał. Poznali się na nim twórcy kina moralnego niepokoju, ale podobno w Teatrze Współczesnym nie bardzo wierzono w jego talent. Po rozstaniu on aktorsko rozkwitł, ona zaczęła znikać na dobre. - Lolity mają krótkie życie - komentuje Emilia Padoł, dziennikarka i autorka książki "Damy PRL-u". - Była w jakimś sensie nierealną fantazją. Polska dziewczyna o złotym sercu i anielskim wyglądzie. Ta archetypiczna słowiańska uroda, te ogromne oczy. Wysokie skórzane buty i mini. Po Marusi tak zaczęła wyglądać polska ulica. Dobra sanitariuszka, wieczna dziewczynka, piękna i dobra, o jasnych oczach i takiej samej duszy. W gruncie rzeczy ten wizerunek był dość banalny i szybko stał się dla niej ciężarem. Ale już się chyba nie mogła od niego uwolnić. Ta dziewczynka nie mogła się nawet stać seksbombą. W "Przygodzie z piosenką" jest scena striptizu, kompletnie nieudana, straszna. Aniołeczek nie zmieni się w seksowną diablicę, choćby nie wiem jak próbował.

Przez całe lata 70. zagrała tylko w pięciu filmach. W latach 80. w trzech. Jej ostatni film to "Uprowadzenie Agaty" Marka Piwowskiego z 1993 r. W teatrze ostatni raz zagrała cztery lata później w spektaklu "Listy naszych czytelników" [na zdjęciu] Zdzisława Wardejna. - W zasadzie zagrała tam samą siebie - opowiada Wardejn. - Wymyśliłem ją jako marzenie, zwidę bohatera. Całe pokolenie wspominało ją jako ikonę swojej młodości. Potem nawet z tym jeździliśmy po Polsce. Czemu zniknęła? Nie wiem. Ona była aktorką przede wszystkim filmową. W tamtym czasie filmowe aktorki miały trudniej niż dziś. Kończyły 35 lat i kino nie miało dla nich ról. Najwybitniejsze szły do teatru.

- A do tego przyczepiano im łatki - dodaje Emilia Padoł. - Albo dobre i anielskie, albo złe i fatalne. Dobre i anielskie miały krótsze życie.

- A ona była stricte filmowa - dopowiada Zdzisław Wardejn. - I to było jej nieszczęście, teatr jej tak nie pasjonował. Nie grała postaci, ona była sobą, Polą Raksą, tego od niej oczekiwano. Pola Raksa kobieta, aktorka w którymś momencie przestała być dziewczynką z warkoczem. Nikt tego nie chciał zrozumieć. Ona wszędzie wnosiła ten swój gigantyczny bagaż. Nie aktorka wchodzi w rolę, tylko wchodzi Pola Raksa. Ona była Polą Raksą, tylko i aż. Na ile to mogło wystarczyć?

- Bardzo mi smutno, że nie mamy kontaktu - mówi Daniel Olbrychski. - Ostatni raz widzieliśmy się w latach 90. Nie była już aktorką, przyjechała jako dziennikarka zrobić reportaż o moim domu. Bardzo ładnie to wyszło.

- Czasem aż trudno w to uwierzyć - dodaje Małgorzata Niemirska. - Żeby aż tak zniknąć? W tych czasach? Że tak się w ogóle da!

- No i co? - w Kałuszynie zdążyło się już ściemnić. Zbyszek, ten, co rano wynosił z lasu gałęzie, teraz już lekko dziabnięty, zaciąga się papierosem, a wydmuchując dym, kaszle, jakby miał wypluć płuca. - Znalazł ją pan?

Kręcę głową.

- Mówiłem, cha, cha!

W Kałuszynie się nie dziwią. Mówią, że ona po prostu miała dość. Bycie Polą Raksą to ciężka sprawa, normalny człowiek by tego nie uniósł choćby przez dzień. A co dopiero przez całe życie.

Opowiada Olewicz: - Był rok 1995. Na starych kortach Legii odbywał się wielki koncert Perfectu. Rozpoczął się w radiowej Trójce, potem był przemarsz, gościnnie wystąpili Cugowski, Niemen. Namówiłem się z Grześkiem Markowskim, żeby jakoś podziękować Poli Raksie za tę "Autobiografię". Żeby wyszła na scenę. Oczywiście nie chciała się zgodzić, ale w końcu ją przekonaliśmy. W trakcie koncertu Markowski śpiewa "Autobiografię", dochodzi do kawałka o Poli Raksie, przerywa. I mówi: "Pola Raksa!". Ona wchodzi na scenę, wręczamy jej wiadro róż i w tym momencie 11 tysięcy ludzi co robi? Zaczynają śpiewać "Deszcze niespokojne".



Dawid Karpiuk
Newsweek
5 stycznia 2019
Portrety
Pola Raksa