W przód i w tył w takt IX symfonii

Słusznie obawiałam się "Mechanicznej pomarańczy" w musicalowej konwencji. Przeszkadza nie tylko muzyczność, która absolutnie nie ma żadnego ukrytego sensu w zestawieniu z tak intrygującym tekstem, ale też banalizujący ją schemat, który sprowadził każdego bohatera do jednego prześmiewczego zachowania czy motywu

Tekst ten chyba jednak zasługuje na więcej. Lektura książki Burgessa w pamięci pozostawia przede wszystkim wyrazisty, atrakcyjny, żonglujący konwencjami i słowotwórstwem tekst. Słynny film Kubricka mocno zarysowuje postać głównego bohatera, który intryguje i wciąga widza w dziwną grę – na przemian odpychając, to budząc współczucie. Klata we Wrocławiu z „Nakręcanej pomarańczy” zrobił spektakl przede wszystkim efektowny, z rozwiniętą choreografią, w której młodzieńcze wybryki nastolatków epatowały brutalizmem, ale jednocześnie przypominały rodzaj wysublimowanych akrobacji. Wielość adaptacji i inscenizacji, opartych na tym tekście sprawia, że jest to także ciekawy materiał do intertekstualnych odniesień, zabaw konwencjami, możliwości znalezienia dla siebie nowej w nim drogi lub umiejętnej zabawy elementami ze znanych dzieł. Reżyser Jacek Bunsch, niestety, nie wykorzystał żadnej z tych dróg. Musicalowa konwencja okazała się niewypałem, stereotypowi bohaterowie (choć nie wszyscy!) budzili politowanie, a tylko w delikatny sposób zarysowany był jakikolwiek moralny czy psychologiczny aspekt przedstawienia.

Znana fabuła opowiada historię czternastoletniego Alexa i jego kolegów, którzy czas wolny spędzają na rozbojach, kradzieżach, gwałtach i zażywaniu narkotyków. Za nic mają istniejące normy, w nosie mają system i jakiekolwiek obowiązujące prawo. Gdy Alex trafia do więzienia, zostaje poddany nowej metodzie leczenia, która sprawi, że chłopak nie będzie więcej w stanie popełniać zła. Skutkiem ubocznym terapii jest niemożność słuchania przez Alexa ukochanej przez niego muzyki, przede wszystkim IX symfonii Beethovena. Ciekawie w spektaklu został wyeksponowany motyw muzyki i kompozytora, przewijający się co rusz w działaniach i scenografii. Niestety, na tym muzyka w spektaklu się nie kończy. Jest jeszcze chór śpiewających chłopców i songi wykonywane przez bohaterów, które przerywają każdą ciekawiej rozpoczynającą się akcję. Jakby reżyser nie miał odwagi pokazać brutalności, w wymagających tego scenach – dla przykładu: w momencie gwałtu Alex wraz z podrygującymi kompanami śpiewa wesołą pioseneczkę „w przód i w tył”.

Zbanalizowane zostały także postaci drugoplanowe – matka chłopca to zahukana damulka, lekarz to stereotypowy naukowiec ze zmierzwioną czupryną, którego interesuje tylko eksperyment, a nie człowiek. Oczywiście, oprócz pielęgniarki, którą w mało wyrafinowany sposób molestuje, a ta zalotnie podskakuje na krześle. Farsa? Komedia? Być może wówczas takie zabiegi byłyby usprawiedliwione, jednak nijak ma się to wszystko do konwencji, mimo wszystko, poważnego przedstawienia.

Wagę postaci udźwignęli jednak niektórzy aktorzy. Kajetan Wolniewicz dodał swemu bohaterowi zasadniczego rozdarcia w wewnętrznej walce pomiędzy ideałami a osobistą zemstą. Świetnie została także poprowadzona postać księdza przez Tadeusza Łomnickiego, który jednoosobowo kreuje istotny temat moralności i etyczności przeprowadzonego eksperymentu. Dodanie mu flaszki, którą co jakiś czas ostentacyjnie popija jest jednak zabiegiem całkowicie zbędnym, oddającym charakter tej inscenizacji – jakby reżyser nie mógł się do końca zdecydować: robić przedstawienie poważne czy przejaskrawione i śmieszne. 

Problem samostanowienia, ograniczeń i moralności ciekawie został wplątany w atrybuty Statuy Wolności jako symbolu jednocześnie niezależności i Ameryki. Stany Zjednoczone są tu świetnym punktem odniesienia – na pozór to kraj demokratyczny i wolny, jednak, jeśli zajrzeć bliżej i przyjrzeć się jednostkom, są one zniewolone – zdaje się mówić reżyser. „Amerykański” duch przenika całość spektaklu – jaskrawość, lekkość, śpiewność, wymuszony humor, a w tle ledwie zarysowane ciekawe tropy inscenizacyjne. Niestety, jest to amerykańskie kino klasy B, nie zaś polska wersja Kubricka.



Magdalena Urbańska
Dziennik Teatralny Kraków
21 lutego 2011