W ramach życiowego prawdopodobieństwa

Mogłoby się wydawać, że ta nowela napisana prawie wiek temu przez Gustawa Morcinka, polskiego pisarza związanego ze Śląskiem jest już tylko zapomnianą lekturą i nie ma nic wspólnego z obecnymi czasami. Na szczęście nowa adaptacja dzieła „Łysek z pokładu Idy"w reżyserii Konrada Dworakowskiego przypomina nam o uniwersalności, która płynie z przekazu książki. Spektakl wyjątkowo wzrusza i wymusza dużo refleksji.

 Opowiadanie „Łysek z pokładu Idy" Gustawa Morcinka zostało po raz pierwszy wydane w 1933 roku. Później zaś weszło w skład wielu zbiorczych wydań jego utworów beletrystycznych, w ogromnej większości poświęconych tematowi Śląska z jego specyficzną obyczajowością i tradycją, której niezwykle istotnym elementem był motyw górnictwa. Charakter pracy w kopalni pisarz Morcinek poznał z autopsji. Mając 16 lat musiał podjąć pracę w kopalni i przywdziać górniczy uniform z powodu problemów finansowych swoich rodziców. Został zmuszony do przerwania edukacji, chociaż był wyjątkowo zdolnym, młodym człowiekiem.

„Łysek z pokładu Idy" to przepiękna, poruszająca opowieść o niewyobrażalnie ciężkiej pracy pod ziemią, harówki ludzi i koni w 'nieludzkich' warunkach, bo rzecz dzieje się w czasach, kiedy na Śląsku zamiast maszyn pracowały właśnie zwierzęta, gdy w kopalniach jeszcze NIKT nie słyszał o technologii. Na początku XX wieku konie musiały ciągnąć wózki z węglem pod szyb. Niestety zwierzęta pracowały tam aż do śmierci, bo nie opłacało się wywozić ich na powierzchnię po utracie wzroku. W najlepszym przypadku były wywożone kompletnie ślepe i na górze okaleczone kończyły swój żywot . Czy komuś mógłby się przydać taki chory koń? Te zwierzęta traciły wzrok, gdyż spędzały całe życie pod ziemią. Bez światła dziennego, bez świeżego powietrza i bez przestrzeni, zamknięte w klaustrofobicznych warunkach. I tu dochodzimy do sedna: jest to przede wszystkim opowieść o miłości istoty ludzkiej do konia, górnika do swojego towarzysza pracy pod ziemią, bezgranicznym zaufaniu, przyjaźni, poświęceniu i walce człowieka z bezdusznymi przepisami, skazującymi jego najlepszego przyjaciela na kalectwo i śmierć.

Świetnym posunięciem dla sztuki było uwspółcześnienie utworu, który wywołuje w nas bardzo aktualne refleksje. W ten sposób nie występuje jakakolwiek bariera w odbiorze. Doświadczamy wrażenia, że wątki, które są poruszane, cechują się wydźwiękiem uniwersalnym. Reżyser bardzo chętnie korzysta z nowoczesnych rozwiązań , czym jest źródło energii odnawialnej używanej lub ożywienie posągu św. Barbary, która nakłada maskę rockmenki. Ciekawy jest również monolog Łyska, którego nie znajdziemy w tekście. Prowadzi wewnętrzną kontemplację swojego losu. Rozmyśla nad możliwościami innego bytu, w którym mógłby być niezależny i szczęśliwy. Smutna okazuje się teza, która wskazuje na to, że jego przeznaczeniem było pracować w ciemnościach. Dochodzi do wniosku, że innego rozwiązania nie było. Każdy posiada własną, przypisaną mu historię, w której nie zawsze możemy być zwycięzcami . W spektaklu mamy również okazję poznać jego dobre serce, kiedy w finale opowiadania ratuje swojego przyjaciela przed niechybną śmiercią pod zwałami ziemi z uszkodzonego szybu. Dodatkowo narrację spektaklu prowadziła Barbórka, której autor nadał cechy ludzkie. Uosobienie tej postaci wprowadza sporo komizmu.

Końcowa scena, w której w piosence padają słowa: „To co na górze nich będzie na górze, to co na dole niech będzie na dole..." dają idealny wydźwięk sztuce. Odsyła nas do specyfiki pracy w kopalni oraz ogólnego pojęcia o Śląsku, gdzie panują odmienne tradycje w porównaniu do innych regionów w Polsce. Składa się na to: kultura, język, strój oraz sentymentalność do miejsca pochodzenia.

Scenograf Andrzej Dworakowski zadbał w szczególny sposób o to, aby dekoracje ustawione w niewielkiej przestrzeni scenicznej wprowadzały nas w przestrzeń znaną z lektury. Przedstawiona nam przestrzeń w kopalni pełni zarówno funkcję miejsca odpoczynku, jak i pracy. Duże wrażenie robiło na widzach wprowadzenie ruchomych elementów, takich jak winda czy symboliczne koniki, które przemierzały drogę na taśmie. Największym zaskoczeniem może być dla nas postać św. Barbary. Na początku jest przedstawiona jako żywy śpiewający posąg, który robi ogromne wrażenie swoją monumentalnością i precyzją wykonania. Kostiumy są spójne ze scenografią. Światło odkrywa nam scenerię, która w przedstawieniu pełni ważną rolę. Jak możemy się domyśleć ma w utworze wymiar symboliczny, a muzyka dopełnia obraz sztuki. Na scenę wkrada się emblematyczność, dzięki której, to co zobaczymy możemy przepuścić przez własną wyobraźnię według indywidualnej wrażliwości.

Pomimo abstrakcyjnego na pierwszy rzut oka tematyki utworu, został on utrzymany w stylistyce realizmu, nie wykraczając tak naprawdę poza ramy życiowego prawdopodobieństwa. Przekazuje nam bardzo prostą historię, która mogła mieć wielokrotnie miejsce w rzeczywistości . Zwraca uwagę na dosyć rzadko eksponowany aspekt zaistnienia takiej sytuacji , w której opisuje się przyjaźń człowieka ze zwierzęciem nie w środowisku naturalnym, ale w kopalni...

Spektakl ułatwia dzieciom przyswojenie wiedzy na temat kultury śląskiej, która niestety staje się coraz bardziej zapominana i niedoceniona. Tekst został przez reżysera tak zobrazowany, aby widz w każdym wieku mógł przeniknąć do świata Łyska...



Patrizia Ende
Dziennik Teatralny Katowice
7 października 2019