W siódmym piekle

Raz, dwa, trzy, cztery (w lewo) pięć, sześć, siedem (w prawo) - tak miesza kawę łyżeczką Adaś Miauczyński. Do tego siedem łyków wody mineralnej, siedem garści płatków w talerzu z mlekiem i mamy już przepis na bezpieczny dzień czterdziestodziewięciolatka (siedem razy siedem). Czy zamknięcie się w sztywnych ramionach rutyny może być skutecznym sposobem na samokontrolę? A może to właśnie uścisk zwykłości boli najbardziej?

Dla głównego bohatera „Dnia Świra” nieustanne powtarzanie codziennych schematów i rytuałów ma być w założeniu środkiem zachowania psychicznej równowagi. Wyznaczany przez pełne godziny zegarowe specyficzny rytm jest jak muzyka, narzucająca perfekcyjny układ kroków, który wyklucza błędy i pozwala Adasiowi kroczyć znajomą ścieżką ku „doskonałości”. Głęboko wierzy on, że tym razem uda mu się nauczyć angielskiego, napisać wiersz i spotkać Elżbietę- starą, szkolną miłość. Ten przemyślany, obliczony co do minuty z niemal matematyczną precyzją, plan paradoksalnie staje się jednak dla mężczyzny drogą przez mękę. Zamyka go w wąskim, klaustrofobicznym świecie, z którego nie ma już ucieczki. I choć bohater chciałby być znów młody, od nowa „przeżyć jeszcze całe życie”, nie ma pojęcia, co począć z jutrem, a każdy kolejny dzień jego egzystencji łudząco przypomina poprzedni.

W wyreżyserowanym przez Piotra Ratajczaka spektaklu dręczący Miauczyńskiego marazm podkreślony został powtarzającym się, beznamiętnie recytowanym ciągiem słów: „higiena, jedzenie, praca, jedzenie, praca, palenie, proszki, sen”. Mantra ta miesza się z wypowiedziami bohatera, tworząc niezależny od sytuacji tok myśli, kołaczących do jego świadomości. Przypomina okrutną wyliczankę, która musi zakończyć się wskazaniem wylosowanej ofiary, a Adaś nie ma wątpliwości, kto nią zostanie. Wcześniejsze nagranie i odtworzenie powtarzających się słów należy uznać za trafne posunięcie. Mierząc się z tekstem dramatycznym Marka Koterskiego nie można zapomnieć, iż jego podstawowym tworzywem jest język- wyjątkowy i zapadający w pamięć, operujący szykiem przestawnym oraz grą słów, nasycony ciągami przedziwnych skojarzeń, przekleństwami czy powtórzeniami. Ratajczak bardzo umiejętnie wykorzystał ten fakt, tworząc sztukę samodzielną, która nie tylko nie nuży wielbicieli kultowego już filmu Koterskiego ślepym naśladownictwem (czego można by się było spodziewać), ale także wnosi do dramatu nowe wartości. Obok zabawnych wulgaryzmów i nerwicy natręctw, zmuszającej głównego bohatera do poprawiania samego siebie, mamy tu również indywidualizację języka wszystkich postaci granych przez Pawła Niczewskiego. Ton wypowiedzi bezsensownie akcentującego wyrazy psychiatry sugeruje jego całkowity brak zainteresowania problemami pacjenta, słaba polszczyzna harmonisty- niedopasowanie do kontekstu i niezdolność zrozumienia sytuacji Adasia, „gejowski” sposób mówienia sąsiada- przynależność do obcej Miauczyńskiemu, „nienormalnej” rzeczywistości. Zabieg ten pozwala widzom spojrzeć na świat głównego bohatera jego własnymi oczami, zobaczyć (czy wręcz „usłyszeć”) ludzi takimi, jakimi widzi (słyszy) ich Adaś i zrozumieć, dlaczego chętnie podpisałby się on pod stwierdzeniem Sartre’a: „piekło to inni”.

Na szczególną uwagę zasługują stworzone przez aktorów kreacje. Wcielający się w postać „Świra” Robert Gondek doskonale oddaje towarzyszące bohaterowi napięcie. Jest wiarygodny w roli zrozpaczonego inteligenta – perfekcjonisty, który zalewa kawę i wyciąga słoiki płatków z jednakowym automatyzmem, z jakim wertuje naukowe książki. Ponadto Gondek improwizuje, dopasowując poszczególne monologi do siedzących na widowni osób, co jeszcze zwiększa jego (i tak już bliski) kontakt z publicznością oraz nadaje pozornie smutnym spostrzeżeniom Adasia walor humorystyczny. Prawdziwy popis aktorskich umiejętności daje w „Dniu Świra” także Paweł Niczewski, odgrywający kolejno role: Pedała, Rączki, Kretyna, Psychiatry, Syna, Harmonisty oraz Robola. Kreowane przez niego postaci są zaskakująco barwne, dynamiczne i w większości bardziej interesujące od tych, które pamiętamy z filmu. Aktor wyraźnie stawia na własną interpretację dramatu Koterskiego. Na tym tle znacznie gorzej wypada Anna Januszewska (Mama, Była Żona, Kaszalocica, Kobieta Życia). Grane przez nią bohaterki zlewają się w jedną, irytującą postać bez charakteru. Być może jednak jest to zabieg celowy, mający ukazywać, jak bardzo Miauczyński generalizuje kobiety, kojarząc je prawie wyłącznie z pustotą, jazgotem i zamiłowaniem do telewizyjnych mydlanych oper.

Brak perspektyw „Świra” na lepsze życie oraz fakt, iż stał się on więźniem własnej psychiki wspaniale podkreśla klaustrofobiczna scenografia. Składa się na nią zaledwie kilka domowych sprzętów, które w zależności od potrzeb pełnią różne funkcje (np. kuchenny blat zmienia się kolejno w łóżko, biurko i nadmorską plażę). Aktorzy lawirują pomiędzy meblami, nie mogąc skryć się za kurtyną- wszak nie ma możliwości ucieczki przed życiem. Ustawienie miniaturowej sceny pośrodku widowni sprawia zaś, iż publiczność czuje się nieswojo, jakby podglądała anonimowego mężczyznę w jego prywatnym domu, co może sugerować, iż wszyscy do pewnego stopnia jesteśmy „świrami”, lecz można to dojrzeć jedynie patrząc na siebie „z boku”. Niewątpliwym minusem tej scenografii jest natomiast fakt, że aktorzy muszą używać mikrofonów, by siedzący za nimi widzowie mogli usłyszeć wszystkie kwestie. Spotęgowało to natężenie krzyku, w jaki obfitują wypowiedzi głównego bohatera, męcząc i nieco przytłaczając słuchaczy.

Stworzenie spektaklu opartego o scenariusz filmu, który zyskał rzesze fanów i stał się uniwersalnym portretem współczesnego Polaka stanowi z pewnością ogromne wyzwanie. Uważam, że szczeciński Teatr Współczesny stanął jednak na wysokości zadania, przedstawiając widzom pozbawioną tematów tabu historię mężczyzny, głośno mówiącego o wszystkich tych sprawach, o jakich nam zdarza się jedynie myśleć.



Agnieszka Moroz
Dziennik Teatralny Szczecin
9 lutego 2012
Spektakle
Dzień Świra