W spektaklu nie może być fałszu

Stworzyliśmy spektakl przy użyciu małego zespołu aktorskiego. Nie poruszaliśmy kwestii szkoły, kolegów, ograniczyliśmy się do akcji związanej z domem rodzinnym. Gilbert pojawia się w ostatniej scenie. Skupiłam się na postaciach Mateusza i Maryli, którzy choć bardzo się kochali, to jednak żyli obok siebie. Nie rozmawiali ze sobą, byli zasklepieni w swoich samotniach. Dopiero pojawienie się Ani zmieniało ich. Relacje między tą trójką bohaterów były dla mnie najistotniejsze.

Z Małgorzatą Zwolińską i Adolfem Weltschkiem, z Teatru Groteska w Krakowie, tegorocznego Laureata Złotego Słonecznika, rozmawia Agata Białecka z Dziennika Teatralnego.

Agata Białecka: Teatr Groteska ma opinię instytucji, która dba o swoich najmłodszych widzów, bardzo poważnie podchodząc do realizacji spektakli im dedykowanych. Wynikiem tego jest najnowsza nagroda: Słonecznik w kategorii JĘZYK przyznany przez portal CzasDzieci.pl za spektakle dla dzieci w sezonie 2015/2016. Rodzice i dzieci doceniają urodę kolejnych spektakli, choćby Ani z Zielonego Wzgórza. Może mogliby Państwo opowiedzieć, jak wygląda specyfika pracy nad przedstawieniem dla dzieci?

Małgorzata Zwolińska - Nie należy uznawać dzieci za mniej wymagających odbiorców. Dzieci odczuwają inaczej niż dorośli, rozumieją świat w kategoriach „czerni i bieli". Nie waloryzują dobra i zła, postrzegają świat z wyeliminowaniem odcieni szarości. Pisząc scenariusz do Ani z Zielonego Wzgórza nie pisałam tego spektaklu tylko dla najmłodszych widzów. Mogę szczerze powiedzieć, że w jakimś sensie pisałam go także dla siebie i innych rodziców. Prace nad Anią zbiegły się bowiem z moją szczególną sytuacją życiową, kiedy moje dziecko zdało maturę, wchodziło w dorosłość i tym spektaklem chciałam dziecku coś ważnego powiedzieć. Najistotniejszy był dla mnie przekaz – co dorosły człowiek, rodzic chciałby powiedzieć swojej latorośli, która wkracza w dorosłe życie i odchodzi z domu. Osią spektaklu jest to, co Maryla i Mateusz przeżywają w tym szczególnie trudnym momencie zarówna dla nich jak i dla Ani. Jeśli chodzi o dzieci, to oczywiście, że odbierają one w pierwszej kolejności przygody Ani i przeżywają jej perypetie. Obserwują zmagania Ani związane z jej potrzebą zdobycia poczucia bezpieczeństwa. Tu być może tkwi tajemnica emocjonalnego zaangażowania się w losy bohaterki zarówno dorosłych, jak i młodych widzów. Jest to prosta, szczera opowieść, dotykająca elementarnej potrzeby każdego z nas – jest nią akceptacja przez innych, zakorzenienie w świecie i wynikające z tego wszystkiego poczucie bezpieczeństwa. Spodziewaliśmy się, że kobiety, dziewczyny, matki się wzruszą – wszak Ania określana jest mianem literatury dziewczęcej. Ku naszemu zaskoczeniu i radości często w trakcie spektaklu także ojcowie szlochają, oglądając rozgrywające się na scenie wydarzenia. Aktorów wzruszają sytuacje sceniczne, a ich emocje udzielają się również publiczności.
Adolf Weltschek - Wracając do pytania, jak zrobić spektakl dla dzieci, żeby był dla nich dobrą propozycją? Po pierwsze zawsze tworzy się dla siebie – nie z pychy czy megalomanii, ale po to, by nie czuć wstydu wobec widowni, że zrobiło się coś marnego. Nie należy stosować wobec dzieci taryfy ulgowej. Spektakle dedykowane dla najmłodszej widowni należy robić z najwyższą starannością. Z takim podejściem realizujemy w Teatrze Groteska nasze spektakle. Ponad to mamy w sobie chęć rozmowy z widownią. Wszystko o czym chce się powiedzieć młodej widowni jest niesamowicie znaczące. Mamy pełną świadomość tego, że naszymi spektaklami i opowiadanymi w nich historiami, wyposażamy naszych najmłodszych widzów w narzędzia umożliwiające im „oswojenie i rozbrojenie świata". Dzięki temu mogą odnaleźć się w rzeczywistości, jaka ich otacza. Tak podchodzimy do pracy nad realizacją przedstawień dla dzieci. Ania z Zielonego Wzgórza również podlegała takiemu myśleniu.

O czym opowiada Państwa adaptacja Ani z Zielonego Wzgórza?

A.W. - Jest to opowieść o poczuciu bezpieczeństwa, o stanie który jest nam wszystkim niezwykle potrzebny. Staraliśmy się za pomocą Ani pokazać dzieciom, kim są dorośli w ich życiu, czym jest więź międzypokoleniowa. Nasz spektakl wyposaża dzieci w wiedzę, jak budowane są relacje międzyludzkie, co im służy? Dorośli widzowie doceniają przekazane sensy, a także niezwykle trafną adaptację, którą przygotowała Małgorzata. To jest majstersztyk – na niewielką ilość osób, zachowaniem głębokich sensów powieści. Jednocześnie jest to historia Mateusza i Maryli, opowieść o przemianie w nich zachodzącej. O uczuciu samotności rodzącym się w związku z „wylatywaniem z gniazda" dziecka. Fabułę dopełniają wspaniałe teksty piosenek, również będące dziełem Małgorzaty, które doskonale współgrają z muzyką skomponowaną na potrzeby tego przedstawienia.

Ania z Zielonego Wzgórza to spektakl muzyczny, jednak nie tylko muzyka odgrywa w nim znaczącą rolę.

M.Z. - Dostaliśmy nagrodę w kategorii JĘZYK. Ten spektakl jest wielogłosem. Mówi wieloma językami, zresztą odnosi się to do każdego spektaklu stworzonego przez nas. Przekaz następuje w warstwie słownej, warstwie plastycznej, kostiumowej... Wszystko się ze sobą zespala, umożliwiając przekazanie treści. Język to niekoniecznie tylko słowa. Powiedziałabym, że każde przedstawienie to symfonia, w której w jednym momencie gra wiele instrumentów. Są momenty, kiedy grają tylko dwa czy jeden instrument, pojawiają się też momenty ciszy. W tej symfonii nie może być fałszów - w spektaklu nie może być fałszów. Opracowałam scenariusz na podstawie powieści. Ułożyłam dialogi dostosowując je do reguł dialogu dramatycznego. W powieści bohaterowie posługują się długimi monologami, nie chciałam w ten sposób budować scenariusza.

Ania z Zielonego Wzgórza to spektakl bardzo rozwijający wyobraźnię najmłodszych widzów.

M.Z. - Akcja przedstawienia dzieje się w domu, co z jednej strony wymagało stworzenia wnętrz, na przykład zastosowania mebli. Uznałam jednak, że będzie to za mało. Ściany to nie wszystko, to nie dom. Szukałam metafory domu i bezpieczeństwa. Pomyślałam, ze drzewo jest wieloznacznym symbolem. Ma korzenie, pień i rozrastające się gałęzie. Rzuca cień, w którym można się ochłodzić, schronić. W scenografii przygotowanej do Ani z Zielonego Wzgórza drzewo wrasta w podłogę, korzenie przypominają cień, są odbiciem gałęzi. W trakcie spektaklu drzewo się rozrasta. Pojawiają się nowe gałęzie, tworzy się z nich portal. Podeszłam do scenografii bardzo metaforycznie - drzewo stanowi schronienie dla rodziny Ani. Zainspirowałam się Gustavem Klimtem i jego Drzewem życia.
A.W – Trwają odwieczne wręcz dyskusje jak traktować dzieci w teatrze? Czy przekazywać im treści wprost, czy też dawać pole do rozwijania wyobraźni? Uważam, że nawet jeśli dziecko nie wszystko zrozumie podczas oglądania spektaklu, to coś zostanie w jego podświadomości. Będą to sensy, rzeczy, które za jakiś czas zaczną się wyjaśniać, kiełkować. Dlatego tworzymy spektakle trochę ponad przysłowiową dziecięcą miarę, ponad etap na którym są dzieci w momencie, kiedy przychodzą do teatru. Jeśli wierzyć w poglądy Junga, każdy z nas posiada w sobie archetypy, które z czasem odkryje. Staramy się je podsycać i wyzwalać w dzieciach. Dajemy impulsy nie tylko na dzisiaj, ale też na przyszłość. Przesłanie raz zakodowane w dziecku, odrodzi się za jakiś czas. Dziecięce doświadczenia z teatrem umożliwią zanurzenie się w strumieniu kulturowym, porozumienie się z dorosłymi.

Przygotowała Pani również kostiumy do Ani z Zielonego Wzgórza.

M.Z. - Wzbogacanie języka małego widza może się odbywać nie tylko za pomocą faktycznego użycia słów. Przygotowując ten spektakl stanęliśmy przez dylematem, w jakich kostiumach mają grać aktorzy? Dla mnie by to oczywiste – w strojach z przełomu XIX i XX wieku. Przecież ważnym aspektem tej powieści jest marzenie Ani o posiadaniu sukni z bufkami. Ania w jeansach mogłaby marzyć o jeansach z dziurami, ale takie ma każde dziecko. Mnie chodziło o to, żeby uświadomić coś dzieciom i jednocześnie wzbogacić je w wiedzę. Nauczyć je, że był inny kostium, że ludzie w przeszłości ubierali się inaczej. Pragnęłam też, aby młody widz mógł oswoić się z kulturą ubioru, z tradycją, historią, przekazem. Pooglądanie w muzeum obrazów to może za mało, aby dzieci zrozumiały, że nie zawsze ludzie chodzili w jeansach. Kostium zobaczony w teatrze jest realny, można go nawet przymierzyć. W spektaklu wykorzystujemy wiernie odszyte kostiumy w oparciu o autentyczne wykroje. Nie zapominajmy, że Ania marzy o sukni z bufkami. W naszej sztuce bufki charakteryzują każdą postać kobiecą. Maryla nosi szarą suknię bez bufek, ponieważ uważa, że marnowanie na nie materiału to rozrzutność. Bufki w sukniach każdej z kobiet są inne. Ania dostaje od Maryli nową sukienkę, jednak bez bufek. Cieszy się z niej, ale nie do końca – marzenie o bufkach przewija się przez cały spektakl i w końcu się spełnia.

A.W - Chcieliśmy nauczyć dzieci świadomości historii i czasu. Wyjaśnić im, że nie istnieje tylko tu i teraz, a przed epoką Internetu świat istniał. Uważam za przekleństwo myślenie młodych ludzi, którzy nie mają świadomości następstw przyczyny i skutku. Tworzymy proces i jesteśmy częścią procesu, powinniśmy uczyć tego nasze dzieci. Współcześni ludzie są oderwani od świadomości historycznej. Zaklinanie i budowanie innej świadomości, przypomnienie że był jakiś odległy czas obecnie zaklęty wyłącznie w literaturze to istotne kwestie, które warto poruszać w teatrze. Dzięki temu uświadamiamy sobie, że problemy, które my przeżywamy obecnie były problemami ludzi z czasów minionych. Wpisujemy się w pewien rodzaj „ciągłości gatunkowej". Warto uniwersalizować problemy, które mamy, pokazywać, że jesteśmy częścią zbiorowości. Współczesny teatr abstrahuje od kontekstu historycznego, a przecież warto zadać sobie pytanie, co się zmieniło od czasu tragedii czy komedii antycznej? Wszystko zostało powiedziane już wtedy, przez stulecia nic się istotnego w naszej ludzkiej świadomości nie zmieniło. Nic poza scenerią, w której borykamy się ze swoimi odwiecznymi problemami.

W swojej inscenizacji zredukowali Państwo wątki zaczerpnięte z Ani z Zielonego Wzgórza.

M.Z. - Stworzyliśmy spektakl przy użyciu małego zespołu aktorskiego. Nie poruszaliśmy kwestii szkoły, kolegów, ograniczyliśmy się do akcji związanej z domem rodzinnym. Gilbert pojawia się w ostatniej scenie. Skupiłam się na postaciach Mateusza i Maryli, którzy choć bardzo się kochali, to jednak żyli obok siebie. Nie rozmawiali ze sobą, byli zasklepieni w swoich samotniach. Dopiero pojawienie się Ani zmieniało ich. Relacje między tą trójką bohaterów były dla mnie najistotniejsze. Oraz to, co chciałam przekazać dzieciom (również mojej córce), które odchodzą z domów i muszą zmierzyć się z dorosłością. Chciałam pokazać, co na tym etapie życia odczuwają rodzice, że nie jest to łatwe i proste pogodzić się, że nie ma już dziecka. Jest samodzielny, dorosły człowiek, który musi radzić sobie sam. Wiemy jak życie wygląda, nie jest „usłane z róż". Ten spektakl jest moim bardzo intymnym dialogiem z publicznością.

Jakie mają Państwo plany na kolejne spektakle? Będą to wspólne realizacje?

A.W. – Małgorzata pracuje nad adaptacją Dzienników Gwiazdowych Stanisława Lema. Powinno być to przedstawienie sarkastyczne, umożliwiające inne spojrzenie na twórczość oraz postać Lema. Umożliwimy widzom posmakowanie ostrego jak brzytwa lemowskiego oglądu świata. Dziś to sarkastyczne podejście Lema do gatunku ludzkiego jako do najbardziej złośliwej, toksycznej małpy nabiera nowego, często dramatycznego sensu. Sądzę, że będzie to bardzo potrzebne przedstawienie, uświadamiające widzom, jak bardzo dziwną istotą jest człowiek.
M.Z. – Całą adaptację buduję wokół słów Stanisława Lema „Tylko człowiek jest zdolny do takich potworności". To dużo mówi o tym, w jakim kierunku podążam.
A.W. - Drugą rzeczą będzie Akademia Pana Kleksa, jednak oderwana od tradycyjnego odczytania, stylistyki piosenek. Widzę w tym tekście większe pokłady sensów, niż te podkreślane na przykład w filmie czy musicalowych wersjach tej opowiastki.



Agata Białecka
Dziennik Teatralny
14 października 2016