W "Świętoszku" jest moc, która się nie zestarzała, a wręcz wyostrzyła

O tym, dlaczego Polska jest odwzorowaniem domu Orgona, który niepotrzebnie zaufał nabożnisiom opowiada Paweł Aigner - reżyser głośnego "Świętoszka" w Teatrze Szkolnym AT w Białymstoku

Paweł Aigner w swojej twórczości często sięga po klasyczne teksty. Spektaklom w jego reżyserii bardzo oryginalnej i współczesnej formy dodaje charakterystyczna scenografia Pavla Hubicki.

Ze studentami IV roku Wydziału Sztuki Lalkarskiej zrealizował Pan "Świętoszka" Moliera. Dlaczego akurat teraz sięgnął Pan po ten tekst?

Paweł Aigner: "Świętoszek" jest konsekwencją mojego zainteresowania Molierem i tą epoką, a także literaturą francuską. Interesują mnie szczególnie początki farsy francuskiej, ale także francuskie poczucie humoru. Drugi powód jest taki, że ten tekst jest dobrym materiałem dydaktycznym. Postacie w "Świętoszku" są świetnie napisane i rozwijają się w bardzo wyrazisty sposób. No i wreszcie trzecim powodem jest fakt, że sens tego utworu jest bardzo istotny. Właśnie w momentach, kiedy to mamy taki czas w historii naszego kraju jaki mamy, "Świętoszek" nabiera nowego znaczenia. Wydaje mi się, że jest on bardzo współczesny i bardzo współcześnie drapieżny.

Dlaczego?

- Nie na darmo "Świętoszek" zniknął z listy lektur. Bo właśnie dotyka drażliwej sfery polityki i sztuki. Molier uderzył także w kler, w pewną obłudę księży czy ludzi nabożnych. Albo po prostu ludzi, którzy udają nabożnych. Molier nie krytykował jednej osoby, a konkretną postawę. To jest bardzo współczesne. Nie dotyczyło to jednak personalnie nikogo, ale każdy mógł jak w zwierciadle się w tym utworze przejrzeć. I dlatego ta sztuka jest tak drapieżna. Uderza we wszystkich tych nabożnisi, wszystkich tych, którzy w imię górnolotnych słów i zasad postępują bardzo podle. Wydaje mi się, że tu jest ta moc, która się nie zestarzała a wręcz wyostrzyła.

Myśli Pan, że żyjemy w czasach takich nabożnisi? I że ten spektakl może przygotować studentów na różne komplikacje w zawodzie aktora związane z takimi świętoszkami?

- Tak, właśnie dlatego, że studenci są delikatną materią. W pewnym dniu czytamy Moliera, a oni mówią: ale my to znamy! Pytają mnie czy czegoś nie dodałem, nie zmieniłem w scenariuszu. Odpowiadam im: nie, przecież to są słowa sprzed kilku stuleci. Ludzie nawet na przestrzeni wieków w pewnych sferach się nie zmieniają. Tak jak kiedyś byli podli i mali, ale za to mieli władzę, tak i teraz tez możemy takie osoby spotkać.

Dlaczego zdecydował się Pan nawiązać do wątków politycznych w tej realizacji? - Dlatego, że ta dosłowność pomogła nam w zrozumieniu całej metafory. To jest kwestia pewnej wizji reżyserskiej.

Ja potraktowałem dom Orgona jako taką małą Polskę, która po pojawieniu się Tartufe'a, nigdy już nie będzie takim samym domem. To jest ogromna lekcja dla tych ludzi, którzy zaufali oszustowi, co doprowadziło do destrukcji rodziny. Bo tak się współcześnie robi karierę. Takich niedouczonych osób jest mnóstwo. Ktoś, kto nie zdaje egzaminów sędziowskich zostaje najważniejszym sędzią w Polsce, sędzia który ma kłopoty ze zdobyciem aplikacji, dostaje honory.

Myśli Pan, że my jako naród jesteśmy taką rodziną Orgona, która zaufała Świętoszkowi?

- Wtedy to była Francja, a teraz jest to Polska. Dlatego to jest arcydzieło. W tym utworze jest jakiś cud. Widz zaczyna rozumieć, że ten dom jest alegorią Polski. Dom jest też jakąś wspólnotą, która po takich przejściach już nie będzie taka sama. Jednak sądzę, że to doprowadzi do jakiejś przemiany. Bo coś trzeba będzie ze sobą zrobić, jakoś współistnieć rozumiejąc jak bardzo ulegliśmy świętoszkom i nabożnisiom. Czy wobec tego sztuka powinna być zaangażowana politycznie? Nie. Niekoniecznie. Jednak są takie czasy, kiedy nie ma innego wyjścia i ona będzie zaangażowana politycznie czy tego chcemy, czy nie. Dzieła Brechta czy Szekspira zawsze będą zaangażowane politycznie w zależności od akcentu, który reżyser postawi. Komfortowo byłoby żyć w czasach, w których sztuka nie musi być zaangażowana politycznie, kiedy moglibyśmy śmiać się z rzeczy abstrakcyjnych albo wzruszać się zwyczajnymi problemami 40- czy 50-latków. Ale teraz żyjemy w czasach, kiedy aluzja zaczyna powracać. Bo to, co powiemy może być zawsze niemile odebrane. Taki jest teraz świat i tak teatr na niego odpowiada. Dlatego wystawienie "Świętoszka" w tym momencie będzie łączyło się z polityką. Jest to swoisty teatr polityczny, który nie przetrwa oczywiście próby czasu, bo za kilka lat zmienią się realia i nasz "Świętoszek" może być kompletnie niezrozumiały i wtedy trzeba będzie powiesić inne portrety podczas przedstawienia.

Miejmy nadzieje, że nie trzeba będzie wieszać żadnych portretów...

- Oby. Miejmy nadzieje, że nic gorszego nam się nie przydarzy (śmiech).

Jakby Pan skomentował obecną sytuację w naszym kraju?

Teraz mamy jakiś ogromny kryzys wartości, w którym słowa tracą znaczenie. To są czasy, w których mówienie językiem dyplomatycznym, o tym co się dzieje, przestało mieć już swoją moc. A z kolei mówienie językiem oględnym, szukanie pewnych określeń, które są jeszcze ze "starego słownika", jest bezcelowe. Te drugie są zbyt słabe, mało dosadne i nieskuteczne w rozmowie. A z kolei moc nowych słów też niedobrze świadczy o nas. W "nowym słowniku" powoli zaczyna brakować dosadnych określeń. Ostre słowa powoli się wyczerpują i nie wiadomo co będzie dalej. Kończy się możliwość porozumiewania się. Jesteśmy u progu wybuchu ogromnego konfliktu, który może się źle skończyć. Nie znajdujemy wspólnych słów. To tak jak w Turcji. Jak konflikt zajdzie za daleko, będzie go bardzo trudno zakończyć. A teatr wcale tego nie tonuje, a jeszcze bardziej roznieca. Nazywa rzeczywistość po imieniu, a to nie wróży nic dobrego. Znaleźliśmy się w jakimś kłopocie. Słowa się zestarzały. Brakuje odpowiednich określeń. Niepokoi mnie, co zamiast nich będzie. Kiedy wszystkie dosadne słowa zostaną już po parę razy wypowiedziane i przestaniemy móc ze sobą rozmawiać. To już się powoli dzieje...

Jak już nie ma słów,zostaną tylko czyny.

- Tak, co się poniekąd dzieje. Na świecie ludzie żyją normalnie. Bywa piękna pogoda, a nawet jak pada deszcz, to dla nich też jest fajnie. Polacy natomiast stale wracają do jakichś demonów. To co się dzieje w Teatrze Polskim we Wrocławiu pokazuje jakiś rodzaj przemocy. Władza nie szanuje dużej części społeczeństwa. Możemy się przerzucać określeniami, ileś słów wypowiemy i czym to się skończy?

Co Pan chciał osiągnąć wystawiając ..Świętoszka'?

- Sztuka jest głównie po to, by podejmowała pewne tematy. Zadawała jakieś pytania, próbowała na nie odpowiedzieć. Sztuka powinna być w pewnym sensie oczyszczająca. Gdy zrobiłem ten spektakl, to w pewnym momencie pomyślałem: o chwała Bogu! W końcu mogłem się jakoś wypowiedzieć! Gdybym tego nie zrobił, to pewnie bym teraz przed Panią używał dużo gorszych słów. To przedstawienie pozwoliło mi się oczyścić i osiągnąć pewien spokój. Czuję, że jest mnóstwo pychy wokół nas. Myślę, że ta sztuka pokazuje pewien rodzaj młodości i temperamentu zderzonego z władzą. Zderzenie tych dwóch światów młodości i polityki, to jest jakaś wartość. I to jest mój cel, który w jakimś stopniu został osiągnięty.

To Pana autorski pomysł na "Świętoszka"?

- Nigdzie wcześniej tego nie było. To mój pomysł.



Anna Mikiciuk
Kurier Poranny
30 grudnia 2016
Spektakle
Świętoszek
Portrety
Paweł Aigner