W teatrze i pod gołym niebem

Na Letnich Festiwalach Opery Krakowskiej pokazywane są zazwyczaj najciekawsze przedstawienia mijającego sezonu, a także jedna nowa inscenizacja, spektakle gościnne oraz widowiska i koncerty plenerowe, w Krakowie lub okolicach. Taki też był tegoroczny, XIV Letni Festiwal, który trwał od 18 czerwca do 8 lipca

Po raz drugi gościem Opery Krakowskiej było Slezske Divadlo z czeskiej Opawy. Teatr, którego historia sięga XVIII wieku, wystawia w każdym sezonie pięć oper i pięć sztuk dramatycznych oraz jeden balet. Jeśli chodzi o ilość premier operowych, na podobny wysiłek - Opawa liczy zaledwie sześćdziesiąt tysięcy mieszkańców - nie stać naszej kulturalnej stolicy. Rok temu czeski zespół przywiózł dwie części Tryptyku Pucciniego: Gianniego Schicchi, w inscenizacji nie pozbawionej mankamentów, oraz doskonałą Siostrę Angelikę.

W tym roku, 25 czerwca, także przedstawił Pucciniego - tym razem jego najsłynniejsze dzieło: Cyganerię. Jakaż szkoda, że tej inscenizacji bliżej było do przedstawienia Gianniego Schicchi; nie zdołała ona porwać widzów ani radością, ani tragizmem, które zawiera historia Luigiego Illiki i Giuseppe Giacosy oraz muzyka Pucciniego. Obejrzeliśmy spektakl zaledwie poprawny; jego najmocniejszą stroną były kostiumy, najsłabszą - reżyseria. Te pierwsze, autorstwa Josefa Jelinka, nawiązywały do epoki balzakowskiej i były bardzo stylowe (zarówno te bogaczy, jak cyganerii); cieszyły oko zwłaszcza w akcie II, pełnym różnobarwnego tłumu. Niestety, scenografia - pomysłu Ladislava Strosa, zarazem reżysera nie miała z ową epoką z kostiumami; była ascetyczna zarówno kolorystycznie (biel i czerń), jak pod względem formy: wśród jej nielicznych elementów (piec, stół, kawiarniana markiza), wyróżniało się wielkie pochyłe okno, w którym w zniekształcony sposób odbijało się wnętrze, i przez które widać było dachy Dzielnicy Łacińskiej.

Reżyseria spektaklu była bez inwencji: ani niczym nie zaskakiwała, ani nie bulwersowała, ani nie zachwycała. Najżywiej wypadł akt II - pełen świątecznej beztroski - z paroma efektownymi i dowcipnymi rozwiązaniami, jak choćby scena, w której Musetta w jednakowy sposób pozbywa się najpierw za ciasnych rzekomo pantofelków, a potem starego adoratora. Wzruszająco wypadła kameralna i pełna ciepła finałowa scena śmierci Mimi, ale wzrusza ona zawsze - niezależnie od inscenizacji - siłą samej muzyki, czego pierwszy doświadczył sam Puccini, który ponoć "płakał jak dziecko" po jej skomponowaniu.

Orkiestrę poprowadził włoski dyrygent Damiano Binetti - brzmiała dobrze, ale w interpretacji brakowało nieco fantazji i iskry. Podobnie było z chórem przygotowanym przez Kre-menę Peśakovąi solistami. Najlepiej wypadła odtwórczyni roli Mimi, Katarina Jorda Kramaliśova (rok temu wzruszająco zaśpiewała Siostrę Angelikę), dysponująca głosem mocnym i szlachetnym. W roli Rudolfa dobrze partnerował jej Michał Pavel Vojta - bodaj najlepszy męski głos w obsadzie. Niewiele ustępował mu Nikolay Nekrasov (Marcello); dużo gorzej śpiewała Liana Sass jako Musetta, głosem bez blasku i mocy, próbując rekompensować braki wokalne grą aktorską. Najlepszy muzycznie był cały akt III, w tym kończący go kwartet obu zakochanych par.

Po niedosycie, jaki pozostawiła inscenizacja z Opavy, zorganizowany dwa dni potem na wawelskim Dziedzińcu Arkadowym koncert Arie oper świata wydawał się wydarzeniem, tym bardziej, że w tym roku dopisała pogoda. Od jakiegoś już czasu koncerty na Wawelu należą do największych atrakcji Letniego Festiwalu; można tu usłyszeć wybitnych polskich śpiewaków operowych. W tym roku wystąpili: Joanna Woś, Magdalena Barylak, Agnieszka Cząstka, Arnold Rutkowski, Marcin Godlewski i Rafał Siwek; wszyscy wypadli znakomicie i doprawdy trudno byłoby kogokolwiek wyróżnić. W programie koncertu znalazły się arie i ansamble głównie z XIX-wiecznych oper: Belliniego, Rossiniego, Verdiego, Pucciniego, Giordana, Bizeta, Gounoda, Saint-Saensa, Offenbacha i Czajkowskiego, na wstępie zaś zabrzmiał poemat skamandryckiego poety Stanisława Balińskiego Wieczór w Teatrze Wielkim - opisujący świat opery, jakże adekwatny tekst, znakomicie zinterpretował aktor Starego Teatru, Krzysztof Zawadzki. Wieczór gwiazd wspaniale poprowadził za dyrygenckim pulpitem Tadeusz Strugała - oszczędnym gestem, a bardzo precyzyjnie. Szkoda, że przed dwoma laty Filharmonia Krakowska nie dołożyła starań, by został jej dyrektorem.

Drugim, obok Arii oper świata, najmocniejszym punktem tegorocznego XIV Letniego Festiwalu Opery Krakowskiej była długo oczekiwana i bardzo udana premiera "Barona cygańskiego" Johanna Straussa w reżyserii Laco Adamika i pod kierunkiem muzycznym Tomasza Tokarczyka. Pozostałe dni festiwalu wypełniły: koncert operetkowy Pani Iwona... w wykonaniu laureatów Konkursu im. Iwony Borowickiej, Grand pas...



Monika Partyk
Ruch Muzyczny
2 sierpnia 2010