W telewizji zarabiam na teatr

Mimo czterdziestki na karku wciąż sprawia wrażenie niedojrzałego chłopca. Ale to pozory. Tomasz Karolak właśnie zabrał się za jedno z najpoważniejszych zadań w życiu. Znany z serialu "39 i pół" aktor razem z kolegami otwiera prywatny teatr. I choć sporo ryzykuje, najbliższe lata chce poświęcić właśnie scenie.

Jak Tomasz Karolak tłumaczy zatem to, że od niedawna możemy go też oglądać jako wesołego jurora w show Polsatu "Tylko nas dwoje"? Mówi wprost, że w telewizji zarabia na swój teatr. 

Jak pan wpadł na pomysł założenia prywatnego teatru Imka?

- Jestem współproducentem sztuki Mikołaja Grabowskiego "Opis obyczajów 3", która jest kultową sztuką w środowisku aktorskim. Szukałem miejsca na próby w Warszawie. I znalazłem. Kiedy wprowadziłem tam Mikołaja z zespołem, usłyszałem: "Karol, my stąd już nie wyjdziemy". Po prostu zakochali się w tym miejscu.

Co jest tam takiego magicznego?

- Wciąż jest tam obecny duch przedwojennej Warszawy i to nas chyba urzekło. Zacząłem się zastanawiać, do kogo to miejsce należy. Okazało się, że do ZHP. A ponieważ ja bardzo długo byłem harcerzem, to znaleźliśmy wspólny język. Dzięki mojej agentce udało mi się wynegocjować dobre warunki dla teatru Imka.

Kogo zobaczymy w sztuce? Czy pan też wyjdzie na scenę?

- Ja zawsze podkreślam, że nie robię tego teatru dla siebie. Będę grał w niektórych przedstawieniach. A zagranie w "Opisie obyczajów" od zawsze było moim marzeniem. Znajdą się tam także świetni aktorzy krakowscy, warszawscy i wrocławscy. Zobaczymy Magdę Boczarską, Iwonę Bielską, a także samego reżysera Mikołaja Grabowskiego.

Zakładanie prywatnego teatru to głównie hobby, czy także sposób na zarabianie pieniędzy? 

- Oczywiście teatr jest również biznesem. Musi na siebie zarabiać, by umożliwić powstanie następnych produkcji. Ja tylko chciałbym podkreślić, że to nie jest przedsięwzięcie czysto komercyjne. Nie chodzi mi tylko o to, by zarabiać kasę. Chciałbym oczywiście, by aktorzy grali za godziwe pieniądze, ale chcemy połączyć różne żywioły. Mam też pomysły bardzo artystyczne, które nijak się mają do komercji.

A czy wystawianie propozycji mocno klasycznych nie jest ryzykowne? 

- Obiecuje, że w naszym w teatrze nie będzie śmiertelnie poważnie. Choć wystawiamy klasykę, to będzie również zabawnie. Chcę jednak, by ludzie wychodzili ze spektaklu nie tylko w dobrym humorze. Nasze przestawienia mają również skłaniać do refleksji.

A przeciwwagą do teatru będą występy w komercyjnym show Polsatu...

- Jedno drugiemu nie przeczy. Oczywiście mój udział w show Polsatu daje mi zabezpieczenie finansowe, którego będę potrzebował na początku mojej działalności teatralnej. Tu nie ma co się oszukiwać...

Liczy Pan na dobrą zabawę w show? 

- Oczywiście. Nigdy nie wybieram propozycji, które choć trochę mnie nie interesują. Widziałem fragmenty w wersji np. rosyjskiej. To jest naprawdę śmieszne!

"Tylko nas dwoje" to program muzyczny. A co z pana karierą muzyczną, będą kolejne płyty?

- Nie będę ukrywał, że dostałem propozycję nagrania płyty z Jankiem Borysewiczem. Janek już skomponował część utworów, teraz czekamy na tekst. Nie uważam się za jakiegoś niezwykłego wokalistę. Mam świadomość swoich ograniczeń. Ja traktuje to jako zabawę. Ale jeśli słuchacze chcą się ze mną w to pobawić, to dlaczego nie?

Ale duet z Janem Borysewiczem przecież zobowiązuje do utrzymania artystycznego poziomu...

- Oczywiście. Jest to dla mnie spełnienie marzeń. Pierwszą płytą, która u mnie stała na półce, był krążek Lady Pank "Lady Pank". Ten zespół jest dla mnie legendą.

Będą ballady?

- Oczywiście. Piosenki dla zakochanych również się znajdą na płycie.

Aktorstwo to jednak wciąż podstawa pana kariery. Co z planami międzynarodowymi? Jak się skończyła przygoda z filmem "Get Low"? 

- Nie ma mnie w tym filmie w wersji europejskiej, ale jestem w wersji reżyserskiej. Nie będę tu ukrywał, że znów dostałem propozycję wyjazdu

za ocean. To będzie wiosną przyszłego roku. Zaprosił mnie ten sam reżyser, z którym pracowałem przy "Get Low". Na razie nie mogę zdradzić tytułu. Ale muszę się teraz pilnie uczyć języka!

Film, teatr, show. A dlaczego w tym roku jest tak mało produkcji telewizyjnych z pana udziałem? 

- To był mój wybór. Serial "39 i pół" zabrał mi prawie dwa lata mojego życia i dużo sił. Muszę troszeczkę teraz dojść do siebie.

Czyżby męczyła pana popularność? 

- Nie, ja raczej spotykam się z miłymi objawami popularności. Jestem kojarzony z sympatycznymi postaciami. Widzowie uśmiechają się do mnie na ulicy. Nawet jak czasami mam doła, to gdy spotykam kogoś, słyszę: "O, to Pan, będę się teraz uśmiechać przez cały dzień!" To bardzo miłe dla aktora. Ja po prostu chcę trochę odpocząć i mieć więcej czasu. Także dla córeczki, Lenki.



Oskar Maya
Fakt
19 marca 2010