Wałbrzyski Hiob

Spektakl "Shoa show" Wałbrzyskiego Teatru Dramatycznego (reż. Awiszaj Hadari) nazwany został parodią makabryczną. Przemawia jednak do widza najsilniej w swych momentach tragicznych, opisując życiowe przeciwności głównego bohatera, jakim jest skromny Żyd, Tewje. Przedstawienie przesiąknięte jest duchem schyłku, odchodzenia w przeszłość żydowskiej kultury w obliczu zbliżającej się zagłady

Pierwsza część przedstawienia korzysta z rozwiązań farsowych, razi sztucznym, ocierającym się o groteskę komizmem i maksymalnym przerysowaniem charakterów postaci. Każdą kolejną część spektaklu, nazwaną imionami głównych bohaterów, zapowiada sam Tewje (Włodzimierz Dyła). Występuje w roli narratora-konferansjera na wyświetlanym z projektora pasiastym tle, które budzi skojarzenia zarówno z cyrkiem, jak i rzeczywistością obozów koncentracyjnych. Już od pierwszej chwili zaznacza się zatem połączenie humoru z osobistą tragedią bohatera. Tewje, ubrany w długi płaszcz, nosi w przepastnej (również pasiastej) kieszeni, księgę prawa; nie rozstaje się też z obtłuczoną miednicą: ma wszystkie cechy przywiązanego do zasad wiary ocaleńca. Wyznaje, że niczym Hiob, znosi w swym życiu najgorsze nieszczęścia. Wprowadzeniem do historii jego strat (samobójstwo jednej z córek; chrześcijańskie, a zatem przeklęte małżeństwo drugiej; śmierć żony; zapowiedź antysemickiego pogromu) jest jednak nieco zbyt zabawna dykteryjka o miłości córki, Cejtl, do ubogiego krawca, Motla. W całej przerysowanej scenie zwracają uwagę jedynie bardzo dobre aktorsko dialogi Tewje z rzeźnikiem, Lejzerem Wolfem (Adam Wolańczyk) i córką (Angelika Cegielska). 

O wartości spektaklu świadczą przede wszystkim sceny kolejne, wykorzystujące pomysłowe rozwiązania inscenizacyjne. Historia miłości córki, Chawy, do prawosławnego Fiedki, ukazana została w ciągu scenek, przypominających klatki niemego filmu (po każdej z nich następuje ściemnienie, a oczom widzów ukazują się napisy przedstawiające treść dialogu bohaterów). O tragedii nieszczęśliwej miłości Szprince, opowiada ona sama, leżąc na małżeńskim łożu rodziców (oryginalnie postawionym pionowo na tylnej ścianie dekoracji): w momencie śmierci dziewczyna wciągana jest w głąb sceny przez wynurzające się z tyłu łoża ręce. Sama scenografia zresztą godna jest najwyższej pochwały, w swojej skromności, a zarazem innowacyjności. Wielofunkcyjność ściany, na której tle pojawiają się bohaterowie, pozwala utrzymać płynny rytm spektaklu. Mamy tu bowiem obrotowe drzwi i okna, pojawiające się i znikające łoże, różnorodność barwnych projekcji wyświetlanych na białej powierzchni : przestrzeń z łatwością podlega zatem radykalnym zmianom.

Główną gwiazdą przedstawienia jest bezsprzecznie Włodzimierz Dyła w roli Tewje. Najmocniejsze okazują się sceny jego monologów, w których wadzi się z Bogiem, zadaje mu pytania o sens spotykających go tragedii. Szczególnie przejmująco brzmią jego słowa: „Boże,dlaczego stworzyłeś Żydów i nie-Żydów?” w obliczu straty córki na rzecz chrześcijańskiego męża. Tewje jest postacią niejednoznaczną, skłonną zarówno do rubasznych żartów, jak i rozmyślań nad istotą boskich wyroków. Na naszych oczach zostaje ogołocony ze wszystkiego, co dla niego cenne; objawia mu się marność, kruchość i ulotność ludzkiego życia.

Mimo komicznego początku przedstawienie przeniknięte jest duchem schyłku, odchodzenia w przeszłość żydowskiej kultury w obliczu zbliżającej się zagłady. Postacie ukazują widzom trupioblade twarze; Tewje opowiada swoje historie w czasie przeszłym; wspomina, by nadać swoim losom sens, podporządkować je wyższemu porządkowi. W finałowej scenie okaże się bezradny wobec ataków wiejskiej gromady (którą stają się sami widzowie w blasku zapalonego na sali światła), zmęczony nieszczęściem, które przygniotło go do ziemi.

Spektakl oparty jest przede wszystkim na tekście „Dziejów Tewje Mleczarza” Szolema Alejchema, znanym dzięki musicalowi „Skrzypek na dachu”. W jednej ze scen Tewje nuci słynną melodię „If i were a richman”, zna jednak tylko kilka taktów, zaciera się ona w jego pamięci, znika tak szybko, jak się pojawiła. Nawiązania do „Requiem” Hanocha Levina i „Wyzwolenia” Stanisława Wyspiańskiego pozwalają na pogłębienie tragicznego rysu tej postaci.

„Szoa show” to tragikomiczna historia Hioba, którego losy nabierają nowego znaczenia w zderzeniu z sugerowaną rzeczywistością antysemityzmu i Holokaustu. Obrazuje zmierzch żydowskiej kultury na przykładzie jednej rodziny; porusza tym mocniej, że przedkłada osobowy konkret nad idee i hasła. Bardzo gorzko brzmi zatem finałowa piosenka Glorii Gaynor „I will survive”. Bo tak trudno uwierzyć w ocalenie.



Karolina Augustyniak
Dziennik Teatralny Wrocław
20 października 2011