Walhalla spłonie i zatonie

W piątek i w sobotę w Hali Ludowej zespół Opery Wrocławskiej pokaże 'Zmierzch bogów' Ryszarda Wagnera w inscenizacji Hansa-Petera Lehmanna

'Zmierzch bogów' to wyzwanie dla każdego teatru operowego pod względem inscenizacyjnym jak i muzycznym. Ponad cztery godziny muzyki (spektakl, z dwiema przerwami, potrwa aż sześć godzin), kilkunastu solistów, ponad 100-osobowa obsada, równie liczny chór. Realizatorzy wrocławskiego przedstawienia zapowiadają, że w finale Hala Ludowa zamieni się w niebiańską Walhallę - siedziba bogów najpierw stanie w ogniu, a potem przetoczą się przez nią wody Renu. Premiera 'Zmierzchu bogów' wieńczy czteroletnią współpracę Ewy Michnik, dyrektorki Opery Wrocławskiej, z reżyserem Hansem-Peterem Lehmannem. - To perfekcjonista. Przyjechał do Wrocławia z gotowym pomysłem na każdą scenę - mówi o Lehmannie jego asystentka Anna Leniart. Towarzyszyliśmy realizatorom podczas jednej z prób w Hali Ludowej. W ciągu zaledwie godziny 72-letni reżyser kilkanaście razy zbiega z reżyserki, zainstalowanej na widowni, i wdrapuje się na piętro sceny. Rozstawia chórzystów, demonstruje, jak trzymać włócznie, uczy solistkę, jak zarzucać płaszcz na ramię. W przerwie kilka łyków kawy. - Jak Niemcy sobie radzą? - dopytuje, bo właśnie trwa mundialowy mecz Niemcy - Ekwador, decydujący o pierwszym miejscu w grupie. Zapytany o ulubioną postać literacką, bez wahania odpowiada: Zygfryd. Wszystkie cztery części cyklu 'Pierścień Nibelunga' - w sumie kilkanaście godzin muzyki - powstały z myślą o jednej scenie: śmierci Zygfryda w ostatniej części tetralogii. To od niej Wagner rozpoczął pisanie libretta 'Pierścienia Nibelunga'. Po 'Zmierzchu bogów' powstawały teksty do 'Zygfryda', 'Walkirii' i 'Złota Renu'. Muzykę pisał już w odpowiedniej - czyli odwrotnej - kolejności. We wrocławskim widowisku w roli Zygfryda zobaczymy dwóch śpiewaków: Leonida Zakhozhaeva i Petera Svenssona. Przez moment w kostiumie Zygfryda występuje także Jacek Adamek. Zjeżdża na 30-metrowej linie spod sklepienia Hali Ludowej na scenę i znika za kulisami. - Dużej tremy nie mam, bo to nie pierwszy mój występ w operze. Wcześniej fruwałem jako zjawa w 'Skrzypku na dachu' i jedna z Walkirii w poprzedniej części 'Pierścienia...' - opowiada Adamek, na co dzień robotnik wysokościowy. Podczas przerwy w kolejce do charakteryzatora ustawia się tłum na czarno ubranych chórzystów. Cierpliwie czekają, aż ich twarze pokryje srebrna farba. - To odstrasza wrogów i dodaje siły - żartują. Przestają żartować, kiedy mówią o dyrektorce opery. - Dyscyplinę trzyma żelazną ręką - mówi chórzysta. - Muzyka, który spóźnił się na próbę, natychmiast wysłała do domu.

Tomasz Wysocki
Gazeta Wyborcza Wrocław
23 czerwca 2006