Wciąż świeży klasyk

Teatr Współczesny w Szczecinie umie wykorzystać małe sceny. W Malarni prezentowany jest między innymi fenomenalny Utwór o Matce i Ojczyźnie, w Teatrze Małym gości zaś Dzień Świra. Tytuł ten od razu kojarzy się z adaptacją filmową, jednak przyrównywanie dzieła teatralnego do ekranizacji jest pozbawione sensu. Znawcy wersji kinowej na pewno bez trudu rozpoznają kluczowe i najbardziej charakterystyczne monologi. Reszta otrzyma autonomiczne, samodzielne dzieło. Sięgające po rozwiązania sprawdzone, lecz mimo to świeże i wartościowe

Reżyser Piotr Ratajczak postanowił rozmyć granicę między widownią a sceną i posadził część aktorów wśród gości. Układ scenerii sprawia, że widz może mieć wrażenie obserwowania cudzego życia przez okno czy uchylone drzwi. Nie oznacza to oczywiście, że powinien czuć się nieswojo – został wszak do podglądania zaproszony. Zabieg ten zdecydowanie przyniósł odpowiedni efekt, widzowie raz po raz wyciągali szyje by dojrzeć szczegóły ukryte za półką, tytuły leżących na stole książek czy nadruk na kubku.

Spektakl, tak jak film, składa się głównie z monologów Adasia Miauczyńskiego granego przez fenomenalnego Roberta Gondka. Gondek ma w sobie coś tak charakterystycznego, że w roli wkurzonego i sfrustrowanego inteligentna wychodzi niesamowicie wiarygodnie. Jedynie z rzadka pojawiające się przekleństwa brzmiały bardzo nieautentycznie. Gondek wyraźnie nie umie przeklinać tak jak Kondrat (a to głównie „Kondratowość” przekleństw nadaje im taki urok w filmie), co oczywiście nie jest żadnym zarzutem. Nadrabia za to synchronizacją ruchów, czynnikiem kluczowym dla wielu scen dramatu. Robot nie zamykałby słoików z płatkami śniadaniowymi szybciej niż Gondek w roli Miauczyńskiego! Łapanie kontaktu wzrokowego z publiką w trakcie wymawiania słów „I siedzi ta mewa…” również jest bardzo udanym (ciekawe czy zamierzonym?) zabiegiem.

Wszystkie role żeńskie wykonuje Anna Januszewska, pozostałe męskie Paweł Niczewski. Od strony warsztatowej spektakl najwięcej wymaga chyba właśnie od Niczewskiego, który musi odegrać zarówno syna Miauczyńskiego, jego psychoanalityka, „robola” jak i kilka innych postaci. Z wszystkimi zadaniami radzi sobie świetnie. Januszewska z kolei potrafi być nużąca, jednak pytanie brzmi czy można czynić z tego zarzut. W końcu zrzędząca matka nie strofuje syna w nazbyt awangardowy sposób, choć… to właśnie otwiera pole do popisu dla reżysera (w końcu to teatr, matka nie musi być matką…)! Poza tym jednym mankamentem kreacje Januszewskiej nie budzą większych zastrzeżeń.

Wszystkie sceny rozgrywają się na niewielkiej przestrzeni, która dodatkowo ograniczana jest przez umeblowanie. Z wyzwaniem optymalnego wykorzystania tych kilku metrów kwadratowych poradzono sobie świetnie – toaleta służy za drugie krzesło, łóżko szybko staje się biurkiem, stołem kuchennym, potem plażą… Konwencja goni konwencję – świetnie, mamy więcej teatru w teatrze!

W przeciągu tej godziny spędzonej w Teatrze Małym najbardziej zastanawiały (raziły?) reakcje widowni, która w kolejnych, coraz bardziej dramatycznych i smutnych scenach niestrudzenie odnajdywała powody do śmiechu. Nie, Dzień Świra zdecydowanie nie jest komedią! To, co może śmieszyć w kinie, przestaje śmieszyć w teatrze. Sfrustrowany schizofrenik Miauczyński siedzi na wyciągnięcie ręki, wbijając weń swój wzrok raz za razem natrafiamy na odpowiedź przerażonego spojrzenia bohatera. W moim przypadku to doświadczanie znajdującego się w tragicznym stanie człowieka odbierało mi wszelką chęć do śmiania się z jego braku umiejętności zmierzenia się ze światem.

Spektakl jest niemal uniwersalny. Inteligencja (autentyczna i udawana) odnajdzie w Teatrze Małym swój czarny sen, urodzeni maruderzy „doładują akumulatory” pesymizmu, zwykli ludzie pośmieją się z absurdalnych scenek. Kinowa wersja Dnia Świra zdaje się wytyczać nienaruszalny kanon, mimo to (a może właśnie z tego powodu?) warto zobaczyć jak z tematem inteligenckich rozterek poradzili sobie szczeciński aktorzy.



Jakub Pakulski
Teatrakcje
24 października 2011
Spektakle
Dzień Świra