We współczesnej odsłonie

„Panny z Wilka" zaadaptowane na teatralną scenę przez Agnieszkę Glińską (opracowanie, adaptacja i reżyseria) i Martę Konarzewską (opracowanie i adaptacja) świetnie wpisują się w pojęcie klasyki żywej. Korzystając z tekstu pisarza, autorki adaptacji znalazły pomysł, jak go przeformułować tak, by wydobyć na powierzchnię tkwiące w jego głębi sensy, a przy okazji nadać mu nowe, obowiązujące we współczesnej rzeczywistości, bez naruszania samej kanwy przekazu.

Pozornie oba obrazy – i ten literacki, i ten teatralny – są bardzo podobne. W obu pojawia się Wiktor Ruben, dojrzały mężczyzna po przejściach, przybywający do majątku wujostwa po 15 latach nieobecności, by zregenerować nadwątlone pracą siły, a przy okazji odwiedzić niedalekie Wilko, gdzie bywał przed laty jako nauczyciel jednej z mieszkających tam panien. Są też same panny, teraz już dojrzałe kobiety, z których każda ma własne życie. I tu podobieństwa się kończą. U Iwaszkiewicza nacisk położony jest na mężczyznę usiłującego we wspomnieniach i projekcjach kobiet odnaleźć siebie, zregenerować swoją tożsamość i podejście do świata zaburzone doświadczeniami wojennymi. Glińska i Konarzewska skupiły się zaś na postaciach kobiecych. Dzięki temu przesunięciu aktorska gra koncentruje się na kreacji żywych postaci o różnym typie osobowości i dojrzałości. W ujęciu obu pań bohaterki Iwaszkiewiczowskiego opowiadania nie są już tylko fantazją Rubena, ale żywymi, myślącymi i prezentującymi swoje wnioski i refleksje postaciami.

Z ich komentarzy dawnych i obecnych zdarzeń, kontestacji obecnego życia toczącego się we dworze, widz dowiaduje się, jak Rubena postrzegały niegdyś i jak postrzegają go dziś kobiety ciągle powracające w jego wspomnieniach, ale jest też świadkiem i obserwatorem dyskusji politycznych międzywojnia, społecznych nastrojów, jakie im towarzyszą. Może więc zrozumieć stan emocjonalny Rubena, a przy okazji zyskuje ciekawą interpretację szerszego społecznego kontekstu tego czasu i jego wpływu na postacie przedstawienia.

Przesunięcie i swoiste zawłaszczenie, jakiego dokonały adaptatorki opowiadania, zaowocowało też zmianą nastroju przekazu. Tekst prozaika jest poważny, nieomal melancholijny, skupiony na wspomnieniach i refleksjach. U Glińskiej pojawia się dynamika, działanie związane z toczącym się na bieżąco życiem i udziałem w nim postaci, emocje związane z przeżyciami i obawami kobiet, refleksje i komentarze dotyczące tego, co dzieje się wokół nich i tego, co było dawniej.

Mało tego, o ile w tekście Iwaszkiewicza kobiety były tylko cieniami rzeczywistych osób, generowanymi przez pamięć Rubena i warunkowanymi przez jego wspomnienia, o tyle teraz nabrały wyrazu, indywidualności i... życia. To one są stałym elementem dworku, one oceniają dawnego nauczyciela, kolegę, niedoszłego kochanka. One też mają wyrażaną wprost świadomość bycia fragmentem cudzej narracji, ale wcale nie godzą się na papierową, pozbawioną kolorów życia egzystencję. I co równie ważne, to w ich oczach przegląda się były nauczyciel. Ma okazję oglądać obraz siebie wyłaniający się z opowieści kobiet wspominających przeszłość i komentujących współczesność.

Autorki spektaklu zadbały też o odpowiednią aranżację przestrzeni. Środek i tył sceny zajmują półprzezroczyste ekrany, za którymi rozgrywają się sceny wspomnień, rozmów i spotkań, dziejące się niejako poza głównym torem akcji, ale łączące się z nią, dzięki biorącym w niej udział mieszkańcom Wilka. Sceny te rozgrywające się niejako za zasłoną, na drugim planie, świetnie budują kontekst społeczno-polityczny czasu międzywojnia, nakreślają stereotypy związane z kultem Piłsudskiego, szkicują codzienność ziemiańskiego dworku tego okresu. Jednocześnie w całości przedstawienia konsekwentnie zachowują sugestię, że nie jest to jego główny przekaz, lecz raczej uzupełnienie poprawiające koloryt i tło tego, co dzieje się na pierwszym planie.

Glińska zadbała o doborową obsadę kobiet. Każda z obecnych na scenie aktorek prezentuje nie tylko odmienną osobowość, ale też inne podejście do życia oraz ocenę minionych i współczesnych wydarzeń z udziałem Wiktora i jego samego. Julcia (Dorota Segda), Jola (Ewa Kaim), Kazia Anna Radwan) i Zosia (Paulina Puślednik) dojrzały, powychodziły za mąż, prowadzą mniej lub bardziej udane życie, poradziły sobie ze śmiercią siostry, doświadczeniami wojny, całkiem dobrze radzą sobie z problemami, jakie niesie teraźniejszość, w tym z własnymi pragnieniami i byciem sobą dla siebie. Najmłodsza Tunia (Natalia K. Chmielewska) podczas poprzedniego pobytu Wiktora w Wilku była dzieckiem. Teraz jest młodą kobietą, najbardziej bezpośrednią i bezceremonialną w relacji z nim spośród sióstr, w dużej mierze dlatego, że jest on dla niej kimś zupełnie obcym i nieznanym. Wszystkie zaś są dla Wiktora trudnym partnerem zarówno jako podmiot zbiorowy, reprezentujący kobiecość, jak i indywidualny. Każda z nich jest indywidualnością z całym bagażem doświadczeń, własnym sposobem na życie, ale też pragnieniami i marzeniami, które chcą realizować. Dążąc do przepracowania własnych doświadczeń, Wiktor mierzy się więc nie tylko ze swoim wyobrażeniem rzeczy minionych i siebie sprzed lat, lecz także z tym, co i jak pamiętają kobiety, ich żywą, ukształtowaną przez ostatnie 15 lat osobowością i ich pragnieniami. Okazuje się to dla niego zadaniem trudnym, bo mimo powtarzającego się kilkakrotnie okrzyku „Jezus, Maria, pan Wiktor przyjechał" sugerującego przestrach, obawę, chęć przypodobania się gościowi, a zarazem radość z wizyty dawno niewidzianego mężczyzny, żadna z mieszkających w Wilku kobiet nie ułatwia mu zadania i nie skłania się ku większości obecnych we wspomnianym zawołaniu sugestii. Siostry są pewne własnych racji, podczas pobytu Wiktora w ich dworku zajmują się własnymi problemami, traktując go jak domownika. W rozmowach z nim są naturalne, otwarte, ale prezentują przede wszystkim siebie.

Wspólnota kobiet zarysowana przez reżyserkę jest tu bardzo zwarta. Każda z postaci kobiecych pojawiających się na scenie jest wyrazista, każda wypowiada się na temat zdarzeń i osób, nie kryjąc swoich przekonań i przemyśleń. Widz ma okazję zobaczyć domagające się realizacji i spełnienia marzenia cichej, zrównoważonej oddanej prowadzeniu gospodarstwa i dbającej o wszystkich Kazi, przyjrzeć się bujnemu erotyzmowi Joli łamiącej z wdziękiem obowiązujące konwencje, poznać pierwsze (nie)miłosne przesycone erotyzmem zbliżenie Wiktora i Julci, przez niego przechowywane w pamięci od lat, cenione i chronione, będące niedościgłym ideałem, przez nią skrzętnie ukrywane, ale pamiętane, komentowane jednak w sposób dający wiele do myślenia. Poznaje przyczynę i źródła wyrażanej wprost niechęci Zosi, żywiołowość i bezpośredniość Tuni, mądrość i silną, zawłaszczającą scenę osobowość ciotki Wiktorii (Aldona Grochal), która solidaryzuje się z pozostałymi kobietami podczas wspólnych sobótkowych śpiewów.

Widz ma też okazję podziwiać pomysłowość reżyserki (Agnieszka Glińska), która zmieniając nieco wyrazistość i rolę Rubena w kontekście pozostałych postaci, zadbała o wyraźne rozdzielenie tego, co było dawniej, od tego, co współczesne, dzieląc tę postać między dwóch aktorów. Młodszą i mniej doświadczoną wersję Wikora odtwarza na scenie Szymon Szacki, starszą, pełną rozterek i niepewności, Adam Nawojczyk. Ich kreacje zaś są na tyle spójne, że w żadnym momencie odbiorca nie odczuwa dyskomfortu i nie posądza Rubena o rozdwojenie osobowości.

Podsumowując, przedstawienie jest świetne, poczynając od adaptacji prozy na teatralny spektakl, przez przemyślenie przekazu epickiego i jego przekształcenie na potrzeby pomysłu Glińskiej i Konarzewskiej, zmianę nastroju z poważnej melancholii na swoisty komizm językowy i sytuacyjny, świetną reżyserię świateł (Jacqueline Sobiszewski) podkreślającą zwłaszcza grę na drugim planie, poza czy miedzy ustawionymi na scenie ekranami i muzykę (Igor Nikiforow, Jerzy Rogiewicz) współgrającą z akcją widowiska, po bardzo dobre aktorskie kreacje postaci. Przedstawienie jest spójne i mimo zdecydowanie odmiennych sensów, jakie generuje i odmiennych reakcji, jakie w odbiorcach wyzwala, robi jednak wrażenie przekazu Iwaszkiewicza, a nie odrębnego dzieła, w wielu miejscach posługuje się też jego słowami.

Z negatywów nasuwają mi się zaledwie dwa dotyczące raczej strony technicznej niż merytorycznej. Miałam okazję oglądać przedstawienie na Scenie Kameralnej. Układ scenografii (Monika Nyckowska) sprawiał, że widzowie patrząc na centralną część sceny, widzieli ekrany rozdzielające plany wydarzeń w Wilku, ale nie widzieli lub widzieli niewiele z tego, co działo się na pierwszym planie i stanowiło główny przekaz sztuki. Umieszczenie głównych wydarzeń i postaci przedstawienia tuż przy krawędzi sceny sprawiło, że początkowo widz miał problem z ustaleniem, gdzie dzieją się wiodące zdarzenia widowiska, potem zaś, by widzieć, co się tam działo – musiał się podnosić, zwłaszcza jeśli siedział w tylnych rzędach widowni. Żałuję też, że twórcy zrezygnowali z wyposażenia aktorów w mikroporty.

Scena Kameralna jest wprawdzie stosunkowo niewielka, niemniej jednak niektóre kwestie były słyszalne słabo lub wcale, a szkoda, zwłaszcza że modulacja głosu aktorów w wielu momentach była kwestią bardzo istotną dla interpretacji scenicznego przekazu.



Iwona Pięta
Dziennik Teatralny Kraków
14 maja 2019
Spektakle
Panny z Wilka