Wenecki karnawał w Gliwicach

Dobra "Noc w Wenecji" - reż. Marcin Sławiński - Gliwicki Teatr Muzycznyklasyczna operetka to w dzisiejszej praktyce teatrów muzycznych nie lada rarytas. Nic zresztą dziwnego: jeśli ma być naprawdę atrakcyjna, potrzebuje bogatej wystawy, finezji i dobrego smaku w reżyserii, a przed wykonawcami stawia bodaj trudniejsze i bardziej wszechstronne wymagania niż niejedna opera.

Że zaś kompensuje to nieraz wysokimi walorami muzycznymi, najwybitniejsze dzieła gatunku gościły nieraz na czołowych scenach operowych. Nie brakuje jednak "znawców", wieszczących głośno, że ten gatunek sztuki dawno się przeżył i na dobrą sprawę nikogo już nie interesuje. Stąd też w repertuarze większości teatrów dominują hałaśliwe musicale, wątpliwej nieraz wartości. A tymczasem w Gliwicach...

Zrealizowane z imponującym rozmachem i przy udziale licznego grona wykonawców przedstawienie Straussowskiej Nocy w Wenecji porwało widzów feerią stylowych strojów (to zasługa znakomitej projektantki Barbary Ptak), efektownych sytuacji scenicznych i żywiołowych tańców. Zabawną akcję zręcznie poprowadził reżyser Marcin Sławiński; całością sprawnie i dynamicznie dyrygował Wojciech Rodek. Obok uroczych, melodyjnych arietek, ze słynnym szlagierem książęcego cyrulika Caramella "Ach, zejdź do gondoli" na czele, szczery podziw wzbudziły znakomite sceny zbiorowe (ślicznie śpiewający chór!). Dodam tylko, że główne bohaterki - rybaczka Annina (Anita Maszczyk), zalotna małżonka senatora Delacquy Barbara (Małgorzata Długosz) oraz jej pokojówka Ciboletta (Wioletta Białk) - ujmowały nie tylko pięknym śpiewem, ale też urodą. Sekundujący im godnie Janusz Ratajczak (książę Urbino), Łukasz Gaj (Caramello) oraz Michał Musioł (makaroniarz Pappacoda) stworzyli barwne i wyraziste postacie sceniczne.

Po premierze rozległy się frenetyczne brawa. "Myślałem, że takich przedstawień w ogóle już nie ma!", powiedział - nie kryjąc zachwytu -jeden ze znających się na rzeczy bywalców. Wszystkie miejsca na dwadzieścia z górą przedstawień rozprzedano prawie natychmiast. Nie dość na tym: zaplanowane na kwiecień wejście kolejnej pozycji repertuarowej trzeba było przesunąć na późniejszy termin, bo chętni na kolejne przedstawienia operetki - nie tylko z Gliwic - zgłaszali się bez przerwy. Kiedy pisałem te słowa, kasa gliwickiego teatru sprzedawała już bilety na maj, przewidując nadal komplety na widowni.

To chyba ewenement wart zauważenia, zwłaszcza na tle realizowanych gdzie indziej kosztownych produkcji z udziałem zagranicznych artystów, które trzeba zdejmować po kilku zaledwie wieczorach... "Nie chcę na razie myśleć o kosztach naszego przedsięwzięcia - mówi dyrektor Teatru Muzycznego Paweł Gabara - cieszę się, że odniosło sukces i pewnie długo utrzyma się w repertuarze".

Jaki stąd wniosek? Ano, chyba taki, że uparte twierdzenia o konieczności odesłania klasycznej operetki do lamusa niewiele mają wspólnego z rzeczywistością. Wystarczy spełnić dwa warunki: po pierwsze, brać pod uwagę naprawdę wybitne dzieła (nazwisko Johanna Straussa daje w tym względzie wystarczającą gwarancję), po drugie, wystawić rzecz atrakcyjnie i na odpowiednio wysokim poziomie. Nie trzeba się wtedy martwić o zainteresowanie publiczności - najlepszym dowodem spektakl Gliwickiego Teatru Muzycznego.



Józef Kański
Ruch Muzyczny
6 marca 2013
Spektakle
Noc w Wenecji