Wiara i niewiara

Znany reżyser powiedział mi po premierze filmu "Milczenie" Martina Scorsesego, że film uważa za wybitny, ale w Polsce będą kłopoty z jego odbiorem i zrozumieniem, bo w naszym - podobno - katolickim kraju nie potrafimy rozmawiać na temat wiary. I w ogóle wszelki tematy transcendentalne, nie mówiąc już o kościelnych, poddane są praniu ideologicznemu.

Widać to także w teatrze. Przed laty zauważył to zjawisko nieżyjący już ks. prof. Józef Tischner, który doceniał antyklerykalizm mądry, dlatego że jest on ozdrowieńczy, wyzwala z pychy i samozadowolenia. Ale w Polsce dostrzegał ogromne pokłady antyklerykalizmu jaskiniowego, tramwajowego, czyli tępego, nienawistnego, nietolerancyjnego, ideologicznie antykatolickiego, czy w ogóle antychrześcijańskiego. Widział jego przejawy także w sztuce. Uważał, że to wyraz pogardy wobec inności, pogardy wyrażanej pod maską tolerancji i otwartości. Zjawisko trwa, a nawet nabiera tempa. Dobrze jest na przykład okrasić takie spektakle (performensy) atmosferą skandalu, i bynajmniej nie chodzi tu o wulgaryzmy, nagość czy ruchy falliczne, nie chodzi o tzw. szarganie świętości, ze szczególnym uwzględnieniem krzyża (ach, cóż za odwaga i bezkompromisowość reżysera, bohaterstwo wręcz!); chodzi przede wszystkim o demaskatorskie monologi, w których - niestety - pachnie publicystyką, tak skomplikowaną jak budowa cepa. Pewne jest, że w kilku gazetach i portalach ukażą się nazajutrz, a może nawet jeszcze przed premierą, entuzjastyczne recenzje, że czegoś takiego świat (tym bardziej Polska), jeszcze nie widział. Reżyser obalił schematy, rozwalił stereotypy, no po prostu wymiata wszystkich.

Z drugiej strony odzywają się groźne, najczęściej intelektualnie prymitywne, fundamentalistyczne potępienia diabła lewactwa, liberalizmu i bezbożnictwa, czyhającego na nas wszędzie, w każdym rogu. Skarżą zatem owi "obrońcy wiary i świętości" kierownictwa teatrów bądź reżyserów do prokuratora, wykazując swoją płyciznę i bezbronność intelektualną. Wieje grozą jak robi to poseł pokazujący na co dzień w telewizji, jak rozumie tzw. wartości chrześcijańskie. Myślę sobie wtedy: człowieku, odchrzań ty się wreszcie od chrześcijaństwa, bo żaden spektakl, żaden artysta, nie szkodzi mu tak, jak ty, nawet nie poganinie, bo obraziłbym pogan. Albo organizują pikiety z różańcem w ręku ( w najlepszym razie z różańcem). Agresywne protesty, czy modlitwy są nie tylko przeciwskuteczne, ale również złe z etycznego punktu widzenia. Jeżeli modlitwa jest przesycona ideologią nienawiści i między kolejnymi dziesiątkami różańca wznosi się okrzyki pogardy wobec "grzeszników", to nie jest to prawdziwa modlitwa. To jest jej profanacja. Modlitwa, która niesie w sobie atak na ludzi nie podoba się Bogu. Jest atakiem na Boga. Modlitwa nie może być przeciw. A różaniec to nie bejsbol.

Reasumując: tego polskiego bełkotu nie można już słuchać. Miejsc na rozsądny środek jest coraz mniej. Coraz więcej wokół nas przestrzeni niedyskutowalnej. Umieć zakpić ze świętych rzeczy, wyszydzić patos, nieludzki fanatyzm religijny, zabójczy sojusz tronu z ołtarzem, odkryć groźbę fundamentalizmu ateistycznego, potrafi artysta, który ma poczucie sacrum, profanum i herezji. Ateista Kazimierza Dejmek (może ktoś go jeszcze pamięta?) - czuł to wszystko, rozumiał także liturgię, tradycję i rytuał. I dlatego celnie uderzał, w sam splot słoneczny.

Chcę, żeby wszystko było jasne: nie wyobrażam sobie, żeby zakazywać wolności wypowiedzi artystycznej, nawet jeśli pewne dzieła budzą mój zasadniczy sprzeciw. Tej sfery nie można regulować przy pomocy nakazów i zakazów. Nigdy, przenigdy! George Orwell mówił, że jeżeli zależy nam na wolności, to warto stawać w obronie nawet poglądów ekstremistycznych oraz idei, z którymi się nie zgadzamy: "Za nie warto cierpieć". To efektowna figura retoryczna, ale czy możliwa do realizacji? Nie będziemy przecież bronić poglądów faszystowskich i komunistycznych, bo znamy historię XX wieku; nie będziemy bronić antysemityzmu i rasizmu. To oczywiste. Ale co do zasady Orwell miał racje. Wolności słowa, wolności w sztuce - trzeba bronić za wszelką cenę, solidarnie, niezależnie od naszych poglądów. Od podważania tej wolności zaczynają się wszelkie totalitaryzmy. Nowi cenzorzy rodzą się na nowo; zjawisko to widać w Polsce niemal codziennie.

Kilka lat temu pisałem do "Więzi" tekst o relacjach niewierzący - katolicy. Mój niewierzący przyjaciel, który uważa się za ateistę, napisał:

"Drogi Lutrze! Myślę i myślę, bo zafrapowało mnie Twoje zlecenie. Ale trudno mi dojść do jasnych wniosków. Główny powód jest taki, że nie mam ochoty być duszpasteryzowanym. To znaczy możemy razem robić wszystko, pod warunkiem, że nie chowasz żadnej apostolskiej przynęty. Nie chcę być nawracanym, wolałbym być ateistą szanowanym przez chrześcijan i szanującym chrześcijan. To jest zresztą zadanie dla obu stron. Jest wiele ważkich powodów do niewiary w Boga i dobrze byłoby, żeby księża mogli zobaczyć to nie jako brak, defekt, ślepotę, ale jako wybór. Nie tylko niewierzący mogą skorzystać na kontakcie z ludźmi Kościoła, ale i Kościołowi mogliby wiele dać niewierzący. Czyli: nie przeciągać do swojego obozu, ale być w kontakcie. Dyskutować, spierać się ostro, ale nie walczyć, unikać polemik brutalnych, one mogą przecinać nici. W sprawach ludzkich (filozofia, etyka, religia, wolność i prawda etc.) nie chodzi o rachunek racji, tylko o zrozumienie, które ma więcej wspólnego z miłością niż z logiką. A jednak wiele, więcej niż można by myśleć, może być wspólnego. Troska o dobro i o głębię myśli, sprzeciw wobec przemocy i kłamstwa. No i przekonanie, że każdy człowiek, który żyje, żyje dzięki jakiejś postaci wiary. To niekoniecznie musi być wiara w Boga, może być wiara w dozgonną miłość, w solidarność międzyludzką albo w każdy inny irracjonalny obiekt nadziei. Niewiara w Boga długo odwodziła mnie od wiary w ogóle. Zajęło lata, zanim pogodziłem się z tym, że nie wierząc w Boga, w różne rzeczy jednak wierzę. Zresztą niewiara też jest rodzajem wiary. Nie wierzyć, że jest Bóg - to wierzyć, że nie ma Boga; nijak stąd się nie ucieknie. Na pewno bym uciekał od duszpasteryzacji, a już zwłaszcza wszelkich stadnych form. Ale chciałbym znać, rozmawiać i przyjaźnić się, szanować i doznawać szacunku. To już jest jakaś wersja wspólnoty i można by ją nawet uznać za specyficzną formę obecności w Kościele - incognito".

Co mogę na to odpowiedzieć jako ksiądz? Że uważam, iż jest wiele powodów, żeby wierzyć w Boga, ale nie mogę przecież odrzucić przyjaźni. Tak, żadnych przynęt, po prostu "być", głosić - mówiąc górnolotnie - prawdę sobą. Nie ukrywam jednak, że jest we mnie naturalne pragnienie (w końcu jestem księdzem), by mój przyjaciel-ateista uwierzył. Nie mogę jednak tego wymagać. Nie mogę indoktrynować.

A tymczasem mam szukać tych przyczółków, które są wspólne, gdziekolwiek, w czymkolwiek, nawet w najbardziej kontrowersyjnych poglądach; u każdego człowieka, którego spotykam, mam szukać przyczółka, który jest wspólny; przyczółka, do którego mogę przerzucać mosty. Wielki filozof, prof. Stefan Swieżawski, który do końca swojego długiego życia emanował radością wypływającą z głęboko przeżywanej wiary, uznawał szukanie tych mostów za najważniejsze zadanie dla chrześcijan, oczywiście bez zatracania własnej tożsamości i bez jakiegokolwiek irenizmu. Szymon z Cyreny był niewierzący, a przecież dotykał ukrytego Boga i asystował Mu w zbawianiu świata. Bóg zatem jest tak blisko nas, że nawet nie wierząc, znajdujemy się w Jego Obecności.

Istotą chrześcijaństwa jest wyznanie: "Wierzę w Jezusa Chrystusa". Nie ma niczego ważniejszego. Ideologie się zmieniają, są wytworem ludzkim. Jeżeli wierzę w Jezusa Chrystusa, to wierzę również w drugiego człowieka, otwieram się na drugiego człowieka, tak jak Jezus Chrystus się otwierał. Piszę to jako wierzący.

Wszelkie ideologizowanie (religijne i ateistyczne) prowadzi do zamknięcia. Dla osoby motywowanej ideologicznie każda "inność" staje się wrogiem, obiektem nienawiści. Niestety są ludzie wierzący i niewierzący, u których słychać taki zaśpiew ideologii. Kto traktuje swoją wiarę i swój ateizm w sposób ideologiczny, ten prowadzi do nieszczęść. Taka wiara i niewiara nic nie znaczą; nikomu nie są potrzebne.

PS. Nie, spektaklu o którym czytelniku pomyślałeś w trakcie czytania tego felietonu, jeszcze nie widziałem. Grypa zamknęła mnie bowiem w czterech ścianach. Dzięki temu mogłem sporo poczytać, co o wystawieniu tej sztuki pisano przed i od razu po premierze. Wywiady, reportaże "z planu", wpisy, posty, memy, w końcu recenzje. To mnie zainspirowało. Przyznaję. A spektakl zobaczę. Jestem bardzo ciekawy, co zobaczę. Bo z tekstów przeczytanych do tej pory nic nie wynika.



ks. Andrzej Luter
e-teatr.pl
2 marca 2017