Więcej niż Pamięć

Tegoroczna odsłona Spoiw Kultury, organizowanych cyklicznie przez szczeciński Teatr Kana, zaskoczyła nawet tych widzów, którzy w festiwalu uczestniczą od lat. Oryginalne warsztaty, występy teatrów eksperymentalnych, pokazy niezależnych filmów dokumentalnych i animacji, koncerty oraz wystawy, czyli wszystko to, do czego przyzwyczaili szczecinian organizatorzy, tym razem podporządkowane zostało jednemu wyjątkowemu celowi – daniu świadectwa historii zagłady Ormian, którą rządy Turcji i Azerbejdżanu zakłamują i tabuizują aż po dziś dzień.

Spektakl „Armine, Sister" (najważniejszy punkt na festiwalowej mapie), koncert ormiańskich śpiewów liturgicznych, prezentacja tradycyjnych pieśni kurdyjskich przez Dengbesza Kazo oraz wspólny improwizowany występ wszystkich muzyków, stworzyły jednak fundament dla czegoś znacznie trwalszego niż Pamięć – prawdziwego mostu łączącego dwa rozdzielone przez historię narody – Kurdów i Ormian.

„Armine, Sister" Teatru ZAR pod kierownictwem Jarosława Freta to spektakl pod każdym względem wyjątkowy. Jego stworzenie poprzedziły aż trzy lata przygotowań, podczas których aktorzy zgłębiali trudną sztukę śpiewania modalnego (rozbrzmiewającego dziś zaledwie w kilku świątyniach Stambułu), a także podróżowali po Armenii i Anatolii, oglądając ruiny ormiańskich kościołów (zniszczonych podczas okrutnych aktów ludobójstwa, do jakich doszło między 1915 a 1920 rokiem) i poszukując ostatnich ocalałych źródeł ormiańskiej kultury. Owocem wszystkich tych działań jest widowisko całkowicie pozbawione monologów i dialogów, z nieustannie zmieniającą się scenografią oraz dynamiczną akcją toczącą się w wielu miejscach zaadaptowanej przestrzeni jednocześnie.

Przedstawienie rozpoczyna się niepostrzeżenie – zdaje się trwać już w chwili, gdy widzowie wkraczają do zaaranżowanej ormiańskiej świątyni symbolizowanej przez szesnaście czterometrowych kolumn, ustawione pod ścianami drewniane stoły i ławy (zajmowane przez widzów i muzyków) oraz oryginalne stare instrumenty, używane podczas tradycyjnego ormiańskiego obrządku liturgicznego, takie jak monumentalne rurowe dzwony czy charakterystyczne organy. Zajmując jedno z wyznaczonych miejsc za kolumnami można poczuć się jak ktoś z bezimiennego tłumu wiernych, którzy zebrali się tu na mszę. Słyszy się intonowaną przez kantora perykopę o wskrzeszeniu Łazarza, czuje zapach kadzidła i dostrzega smugi światła rzucanego przez świątynne lampki, ale żeby dojrzeć modlącego się kapłana, leżącego krzyżem na ziemi w geście pokory i oddania, trzeba wychylić się zza kolumny. Wrażenie realności obserwowanej sytuacji, jakie udało się uzyskać dzięki opisanemu rozplanowaniu scenicznej przestrzeni, zwiększa siłę oddziaływania wydarzeń, które następują kilkanaście sekund później. Oto bowiem na naszych oczach mistyczna i wzniosła atmosfera wielowiekowej świątyni zostaje doszczętnie zniszczona. Chóralne ormiańskie śpiewy zagłusza stukanie ciężkich młotów, wyłamywanych drzwi oraz wjeżdżających na scenę metalowych łóżek, haków i stelaży, przywodzących na myśl narzędzia tortur. Widzowie odruchowo zasłaniają sobie głowy rękami. Czterech mężczyzn pod przewodnictwem Przemysława Błaszczaka kolejno: przestawia kolumny, rozbija je, doprowadzając do wysypania zamkniętego w nich piasku, rozszczepia na charakterystyczne trójnogi-szubienice (podobne tym, na jakich oprawcy wieszali Ormian), wreszcie obala, zamieniając świątynię w przerażające gruzowisko, w którym – pośród rozbitych kolumn i walających się po ziemi świętych manuskryptów, kadzielnic czy rozerwanych owoców granatu – dostrzec można ciało przysypanej piaskiem kobiety. Wszystko kończy się tak samo nagle, jak się rozpoczęło. Widzowie okazują się być świadkami przerażającej egzekucji, po której zostaje tylko krew i pył. Aktorzy znikają ze sceny, niemal rozpływając się w powietrzu wraz z zaprezentowaną przez siebie widmową projekcją, złożoną z odbić prawdziwych obrazów gwałtu, cierpienia i śmierci. Nikt nie wychodzi do oklasków, które nagle wydają się czymś niestosownym. W końcu widzowie decydują się na ciche i krótkie owacje, ale prędko zastępuje je konsternacja.

To wyjątkowe uczucie zażenowania stanowi efekt niebywałego zaangażowania aktorów w każdorazową prezentację spektaklu. Odtwórczynie ról kobiecych (Kamila Klamut, Aleksandra Kotecka i Simona Sala) – w „Armine, Sister" uosabiających ofiary – nie szczędzą wysiłku ani własnych ciał, by oddać cierpienie towarzyszące mordowanym Ormianom. Upadają na ziemię wraz z przewracającymi się drzwiami, z impetem zderzają z kutymi meblami, obnażają się, wsypują sobie do ust prawdziwy piasek, ścierają skórę na łydkach i kolanach brnąc w bardzo twardych piaskowych ziarenkach. Męska część obsady (wcielająca się w katów) również podejmuje ogromny trud, dźwigając i przestawiając monumentalne kolumny. Granica między iluzją a prawdą w „Armine, Sister" zostaje więc przekroczona. Publiczność z jednej strony pragnie nagrodzić brawami pracę i poświęcenie aktorów, z drugiej nie może zaś oprzeć się wrażeniu, że to, czego właśnie była świadkiem, wydarzyło się naprawdę, a przecież nikt nie chce przyklaskiwać ludobójstwu.

Istotną warstwę spektaklu stanowi muzyka nadająca znaczenie prezentowanym na scenie obrazom. Ormiańskim obrzędom liturgicznym towarzyszą modalne śpiewy (m.in. pieśni „Khorhurd Khorin" i „Surb, Surb") wykonywane przez autentycznych kantorów ze Stambułu – Arama Keroypyana oraz Murata Içlinalça. Podczas ataku na świątynię i obalania kolumn w sali rozlega się jednak echo recytacyjnych kurdyjskich pieśni wykonywanych przez Dengbesza Kazo, co stanowi muzyczne nawiązanie do faktu, iż to właśnie zmanipulowani przez Turków Kurdowie dokonali rzezi Ormian, zaraz potem również zamieniając się w ofiary bezwzględnej tureckiej polityki. Kontynuowana przez Kazo tradycja wędrownych opowiadaczy została przez turecki rząd zakazana, podobnie jak zakazane są publiczne występy kobiet w Iranie. W „Armine, Sister" wszelkie zakazy tracą jednak moc. W jednej przestrzeni zderzają się tu śpiewy ormiańskie, kurdyjskie i irańskie (te ostatnie w wykonaniu sióstr Mahsy i Marjan Vahdat), tworząc jedną wspólną pieśń wolności.

Owa heterofonia – czyli poszukiwanie jedności w wielości, jednego niemożliwego wspólnego punktu w różnych liniach głosu opartych na odmiennych pryncypiach i skalach legła u podstaw niezwykłego porozumienia, jakie – dzięki wszystkim, dopełniającym się festiwalowym projektom – z pewnością zaistniało pomiędzy rozdzielonymi przez historię i kulturowe różnice narodami. Ormianom i Kurdom stworzyła możliwość zbudowania mostu, którego końce wyrastać będą wreszcie z obu stron, Polakom uświadomiła zaś, że Pamięć o unicestwionych w chaosie wojen kulturach może być czym więcej niż tylko źródłem powierzchownego turystycznego zachwytu.



Agnieszka Moroz
Dziennik Teatralny Szczecin
18 lipca 2015
Spektakle
Armine, Sister
Portrety
Jarosław Fret