Wiedźmy czarują

Wiedźmy, wiedźmy i po wiedźmach... niestety. Premiera Wiedźm w reżyserii Krzysztofa Jasińskiego w Teatrze STU wyskoczyła mi w planie weekendu spontanicznie i niezmiernie się cieszę, że czasem przypadek decyduje o niektórych sprawach. Nad samą scenografią i zdjęciami można rozpływać się bez końca. Jednym słowem: Boskie!

Fantastycznym elementem spektaklu, będącego esencją inspiracji Szekspirowskich, są animacje, świetnie skonstruowane przez studio Plankton. Oprócz projekcji bohaterów, na ścianie widzimy Julię, stojącą na balkonie z zieloną poduszką w dłoniach, która potem materializuje się na scenie, w chwili zaś, w której Makbet dokonuje mordu, na deski teatralne „wylewa" się strumień krwi. Projekcje księżyca, gwiazd, gra świateł... kiedy męskie wiedźmy płyną podczas sztormu po morzu to i widzimy, i czujemy ten chłód wiatru, te rozszalałe fale.

Uwielbiam minimalizm scenografii podyktowany odgórnym zamysłem, jakimś wyższym celem (a nie brakiem innego konceptu), którym tu był pomysł rewelacyjnych projekcji, które tak naprawdę, oprócz zespołu aktorów, zbudowały klimat i opowieść. Podobna sytuacja miała miejsce w Biesach na deskach tego samego teatru, gdzie za oprawę muzyczną „robił" ukraiński chór, który przechadzał się ze świecami po scenie, a w trakcie sztuki – umiejscowiony na balkonie, budował napięcie i trwogę. To są elementy, które w recenzjach traktuje się czasem trochę drugoplanowo, no bo aktorzy świetnie zagrali albo położyli po całości, bo fabuła nudna albo ujęta z nowej perspektywy, bo reżyser się popisał i nie popisał... a jeśli w scenografii, czy muzyce, nie ma czegoś intrygującego, to pisze się, że po prostu BYŁA, albo współtworzyła klimat – takie szabloniki przykładane, bo wiesz, że musisz o tym wspomnieć, ale nie bardzo jest o czym mówić. A tu właśnie czasem tkwi konstrukcja całego przedsięwzięcia i dostrzegam, że zaczęto ostatnio większą uwagę do tego przykładać.

Cała sztuka jest trudna jeśli chodzi o zrozumienie i odkrycie wszystkich poziomów znaczeniowych. Gdyby nie spotkanie z reżyserem przed premierą, który objaśniał skąd pomysł, dlaczego i co miał na myśli, kompletnie nie zrozumiałabym pierwszej sceny i pewnej myśli przewodniej, i ewolucji, czy raczej narodzin wiedźm. Nie jestem znawczynią Szekspira, nigdy jakoś wybitnie go nie ubóstwiałam, ale z racji wykształcenia, żeby zdobyć dyplom, podstawowe jego teksty czytałam i analizowałam, i nie wiedziałam, że Król Lear molestował swoje trzy córki... problem stary jak świat, ale Szekspir sprytnie go przemycił. Z tej krzywdy narodziły się wiedźmy. Bezbronne dziewczyny stają się tu oprawczyniami ojca – silne, bezwzględne, pozbawione litości i wyższych uczuć. Ulotność – to hasło, które idealnie pasuje mi do spektaklu, scenografia – ulotna, zdarzenia i postaci – ulotne, duchy i mary – ulotne, życie ludzkie – ulotne. Reżyser Krzysztof Jasiński odkrywa kolejne inkarnacje bohatera literackiego, który powraca, przyjmując inne ciało, imię, rolę, ale ciągnie za sobą bagaż win poprzedniego życia. To również ulotność i z jednej strony ciągła zmiana, a z drugiej niemożność ucieczki od przewinień, zbrodni, krzywd – stałość w cierpieniu. Trup ściele się gęsto, choć tak naprawdę to wszystkie postaci dramatu są trupami, zjawami, zjawiskami nadprzyrodzonymi, którymi zarządza Prospero (świetny Andrzej Róg w tej roli). Scenariusz właśnie zbudowany jest na motywach kilku utworów Szekspira, a łączą je tytułowe wiedźmy. Właśnie wiedźmy są tu kluczowym motywem do rozważań.

Wyżej wspominałam o molestowanych córkach Leara. To był punkt, w którym widać metamorfozę ofiary w kata. Powszechne jest hasło, które często wisi na plakatach w szkołach, że agresja rodzi agresję. To nie jest tylko hasło – to łańcuch, który pociąga za sobą wiele ofiar. Ofiara ma dwa wyjścia – pozostać ofiarą do końca z powodu paraliżującego strachu, bądź rosnąć w siłę, żeby w odpowiednim momencie uderzyć w oprawcę, a potem jedna „zbrodnia" pociąga kolejne, i kolejne usprawiedliwienia i wybielanie sumienia. Zdarza się też, że ofiara, do której wyciągnięto pomocną dłoń, wyciąga ją potem do całej rzeszy pokrzywdzonych.

„Wiedźmy" Jasińskiego naprawdę czarują, pod niemal każdym względem, ale jeszcze raz podkreślam, że na duże wyróżnienie zasługuje tu scenografia budująca klimat i będąca zarazem jednym z aktorów. Spektakl się pamięta, jeśli nie wszystkie kwestie, czy wątki, to kostiumy, warstwę muzyczną i niepowtarzalny urok, pozostaje w pamięci i duszy na długo.



Monika Sobieraj
Dziennik Teatralny Kraków
13 marca 2018
Spektakle
Wiedźmy