Wielki powrót "Legendy Bałtyku"

Najnowsza premiera w Teatrze Wielkim okazała się dużym sukcesem. Robert Bondara wydobył z opery Feliksa Nowowiejskiego przede wszystkim jej potencjał wizualny, chociaż warstwa muzyczna była również wykonana na bardzo wysokim poziomie. Po blisko stu latach "Legenda Bałtyku" powróciła do Poznania. Wszystko wskazuje na to, że zadomowi się tu na długi, długi czas.

"Legenda Bałtyku" nie jest arcydziełem. To utwór dobrze skomponowany, z wieloma efektownymi momentami, jednakże trudno klasyfikować go jako kamień milowy w historii gatunku. Muzyka Nowowiejskiego, chociaż wielu chciałoby inaczej, nie jest wybitna, co nie oznacza wcale, że powinniśmy zaniedbać jej promocji w Polsce i na świecie. Aby jednak twórczość ta pokazała swój potencjał, nie wystarczą świetnie przygotowani artyści - potrzeba pomysłu, który przyciągnie współczesnego odbiorcę. Teatr Wielki w Poznaniu ma to szczęście, że partytura Nowowiejskiego trafiła w ręce artysty o tak nowoczesnym spojrzeniu jak Robert Bondara.

Wizualność i cielesność

Robert Bondara jest przede wszystkim choreografem i swoje doświadczenie zawodowe w doskonały sposób wykorzystał w operze Nowowiejskiego. Ten spektakl spodoba się wszystkim, którzy od opery oczekują nie tylko świetnej muzyki, ale nowatorskiego teatru, w którym odważna, spójna warstwa wizualna jest na równym, jeśli nie wyższym poziomie, co sama muzyka.

Każdy z trzech aktów opery urzekał innym charakterem. Pierwszy był najbardziej minimalistyczny. Przed nami ukazała się plaża. Na niej łódka i drewniany falochron. Kolorystyka kojarzyła się zdecydowanie ze stylem skandynawskim, a całość - począwszy od oświetlenia po kostiumy - idealnie oddawała nadmorski klimat. Kolejne akty przynosiły nieco bogatszą scenografię, chociaż o przepychu nie było mowy. Na duże uznanie zasługują fantastyczne (szczególnie w akcie II i III) kostiumy przygotowane przez Martynę Kander. Wraz z intrygującą scenografią (Julia Skrzynecka) miały bardzo duży wpływ na pozytywny odbiór dzieła.

Wspomniany już akt II był zupełnie osobnym majstersztykiem wizualnym. Wszystko to dzięki doskonałym tancerzom i choreografii. Cielesność i erotyzm ukazane w efektownych scenach tanecznych, chociaż miały przede wszystkim wymiar symboliczny, były w tej operze niezwykle istotne.

Brzmienie podwodnego miasta

Na ogromne uznanie zasługuje zespół chóralny i orkiestra Teatru Wielkiego. Sceny zespołowe wypadły szczególnie atrakcyjnie. Mocne brzmienie, świetna intonacja, uchwycenie romantycznego klimatu tej muzyki, która tego dnia zabrzmiała rewelacyjnie. Momentami monumentalna, to znów chwilę później eksponująca subtelne, lekkie, ludowe frazy - wielkie brawa dla Tadeusza Kozłowskiego i Mariusza Otta!

Zaskoczeniem jest dla mnie to, że właśnie scenografia, projekcje wideo, kostiumy, partie chóralne i brzmienie orkiestry zrobiły na mnie największe wrażenie i to one zdecydowały o moim odbiorze "Legendy Bałtyku". Wykonania solistów, chociaż słuchało się ich z dużą przyjemnością, nie poruszyły mnie. Być może dlatego, że Nowowiejski po prostu lepiej komponował partie chóralne? Gdy udam się na ten spektakl po raz drugi, znając już warstwę wizualną, na pewno większą uwagę zwrócę na poznańskich śpiewaków.

Robert Bondara, inspirując się estetyką filmową, dał operze Nowowiejskiego nowy wymiar. Chociaż mógł tę historię przekuć (i tym samym pójść najprostszą i przez wielu najchętniej widzianą drogą) w spektakl sztucznie podtrzymujący patriotyczno-narodowe oczekiwania wobec sztuki, wybrał opowieść o bardziej humanistycznym wymiarze. Pokazał historię człowieka, który wyrusza w głąb. W głąb Bałtyku, siebie, swojego umysłu i ciała. Stworzył sensualną, delikatną i niezwykle podatną na interpretacje opowieść. W moim odczuciu "Legenda Bałtyku" opowiada o przekraczaniu granic. Jestem jednak przekonana, że w toniach tej opery każdy dojrzy coś zupełnie innego.



Aleksandra Bliźniuk
kultura.poznan.pl
13 grudnia 2017
Spektakle
Legenda Bałtyku