Wirtuozerska obyczajność

Dyplomowa reżyseria Mateusza Olszewskiego w gościnnych progach Centrum Kultury w Gdyni.

Mateusza Olszewskiego trójmiejska publiczność mogła podziwiać kilka lat temu podczas festiwalu Monoblok w Klubie Plama. W 2013 roku monodram "Novecento" w jego wykonaniu bardzo się widzom podobał, a jury przyznało mu dwie nagrody. Centrum Kultury w Gdyni, współpracując od wielu lat z Grzegorzem Chrapkiewiczem, profesorem w Akademii Teatralnej w Warszawie, postanowiło wesprzeć lokacyjnie dyplom reżyserski Olszewskiego (dyplomowanego aktora PWSFTviT) studiującego w AT i z tego powodu w minioną sobotę odbyła się polska prapremiera "Wieczorów ateńskich", sztuki napisanej w 1998 roku przez Piotra Gładilina, której przekładu na język polski dokonał Jerzy Czech.

Awanturnicza komedia rosyjskiego autora ma kilka zaskakujących momentów, choć całość nie przytłacza ani specjalnym dowcipem czy zaskakującymi zwrotami akcji. Oto rodzinę intelektualisty Borysa (Sławomir Głazek) odwiedza matka jego żony Ludmiły (Natasza Sierocka), Anna (Tomira Kowalik). Nic w tym wyjątkowego, chcociaż babcia trafia w środek klującej się dopiero intrygi. Córka gospodarzy, Natasza (Angelika Olszewska) przygotowuje siebie i kochanka Antoniego (Jakub Kamieński) do drapieżnego starcia rodzicielskich racji w odwiecznym dualizmie - dziecko przed ślubem czy po nim. Będąc w początkowej fazie ciąży, przygotowując się do ważnego konkursu fortepianowego, musi udowodnić, że jest już dorosła, sama o sobie stanowi i kocha Antoniego, człowieka z przeszłością, jak go przedstawia ojciec Nataszy. Rodzice zawieszeni pomiędzy codzienną troską o córkę i... zachowanie status quo, stają się "nieobliczalnymi" kontestatorami macierzyństwa swej jedynaczki, mającej według familii odnieść spektakularny sukces wirtuozerski w niedalekiej przyszłości, a której na drodze staje Antoni, Żyd. Przy okazji starcia racji, widz dowiaduje się o bogatej przeszłości Anny, okupionej cierpieniem zesłania za antypaństwową działalność wywrotową, ale także wplecionych w nią historii orgiastycznych czy trójkąta małżeńskiego z biseksualnością w tle. Do tego dochodzi palenie opium, niesubordynacja babci jako nastolatki wobec surowej dyscypliny panującej w domu czy korzystanie z nadarzających się okazji do smakowania życia. Tymi rewelacjami Anna raczy wszystkich domowników, wprowadzając rodzaj "niezamierzonego" chaosu emocjonalnego, co w efekcie kończy się... klasycznym uspokojeniem. Natasza, wbrew planom ojca na usunięcie ciąży i zakazie małżeństwa, rodzi dziecko, ojciec doczekuje się wielkiego, scenicznego występu córki, matka tkwi nadal w oportunizmie małżeńskim, a babcia... rodzi się na nowo.

Autor pokusił się więc o tekst niemal piętrowy, ale z racji komediowego charakteru, do głosu doszły przede wszystkim te elementy, który miały wpływ na przebieg akcji. Szkoda, bo tekst mógł nabrać głębi, ilustrując wybrane, często niewygodne zagadnienia historyczne czy społeczne. Próby porządkowania działań scenicznych poprzez odwołania temporalne w kilku momentach okazały się nietrafione i zaburzały prawdę sceniczną. Widać w tym rękę reżysera, najprawdopodniej przesadnie chcącego być wiernym tekstowi.

Aktorzy zaproszeni przez Mateusza Olszewskiego okazali się sprawnymi interpretatorami postaci. Mnie najbardziej spodobała się Tomira Kowalik w roli seniorki rodziny, ponieważ nie tylko łamała stereotypy i zaskakiwała widza swoimi opowieściami, ale budowała postać z różnych detali. Raził mnie kostium aktorki, ktory najzwyczajniej nie został domyślany. Liczę, że Klara Filipowicz, odpowiedzialna za scenagrafię i kostiumy, znajdzie rozwiązanie na zaskakującą kłopotliwość - zły dobór materiałowy. Dużą swobodą sceniczną wykazali się również pozostali aktorzy, choć na ich tle wyróżniał się Sławomir Głazek w roli głowy rodziny. Nie przekraczał granicy przerysowania postaci, intelektualisty dbającego o jakość i splendor doświadczeń muzycznych własnych i córki.

Na finał - reżyseria, czyli powód, dla którego Mateusz Olszewski zgromadził publiczność na prapremierze. Niestety, zabrakło pomysłów inscenizacyjnych, początek i koniec spektaklu można uznać za wypadek przy pracy. Powstało dzieło bezpieczne, wpisane w mieszczańskie potrzeby rozrywkowe. Reżyser wykorzystał emploi aktorów, pozwolił im na swobodę. Na pewno spektakl trafi w gusta wielu odbiorców poszukujących lekkiego, przewidywalnego teatru.



Katarzyna Wysocka
Gazeta Świętojańska
8 marca 2018
Spektakle
Wieczory ateńskie