Wojciech Siemion - aktor życia

Zmarłego aktora wspomina Ewa Morycińska-Dzius

Poznałam Wojtka Siemiona podczas mojej pierwszej asystentury u Kazimierza Dejmka w Teatrze Narodowym. Był rok 1962. Próby wspaniałego wielkanocnego misterium Mikołaja z Wilkowiecka "Historyi o Chwalebnym Zmartwychwstaniu Pańskim" przebiegały po prostu błyskawicznie, jak na tamte czasy, kiedy na ogół sztukę "rodziło się" nawet pół roku, a czasami (na przykład u Axera) nawet dziewięć miesięcy. Tym razem jednak Dejmek doskonale już wiedział, czego chce ("Historyję" wyreżyserował po raz pierwszy jeszcze w Teatrze Nowym w Łodzi, parę miesięcy wcześniej), i wystarczyły mu trzy miesiące, by przenieść na warszawską scenę już sprawdzone widowisko. 

W "Historyi" każdy prawie aktor grał dwie-trzy role. Wojtkowi przypadła wzruszająca, niezwykła postać Chrystusa (przez scenografa Andrzeja Stopkę wystylizowana na Chrystusika Frasobliwego z wiejskiej kapliczki) oraz role Filiusa - nieznośnego chłopaka biorącego cięgi od ojca w "Uciesze pierwszej", oraz biednego, acz sprytnego Chłopa w "Uciesze trzeciej". Owe "Uciechy" były czymś w rodzaju intermediów: zabawne scenki wstawione pomiędzy części misterium dla odpoczynku widza, by z tym większą uwagą śledził potem historię Zmartwychwstania.

Moim zadaniem (byłam asystentką reżysera, wraz ze mną pracował przy tym spektaklu student reżyserii PWST Olek Srokowski) był między innymi nadzór nad ni mniej, ni więcej, tylko osiemnastoma chłopaczkami w wieku od ośmiu do jedenastu lat. Pod batutą wspaniałego opiekuna pana Romualda Miazgi śpiewali jak anioły. Niestety, w czasie przerw raczej przypominali małe diabełki... Utrzymanie ich w ryzach stanowiło prawdziwe wyzwanie dla 23-letniej asystentki, zresztą regularnie ostro karconej przez Pana i Władcę, Reżysera. Przez cały czas widowiska musiałam tkwić za kulisami i nie spuszczać oczu z tych smarkaczy. Nie przeszkadzało mi to, gdyż każdy kolejny spektakl "Historyi" był dla mnie prawdziwym przeżyciem.

Wojtek Siemion, wówczas trzydziestoparolatek, już bardzo popularny aktor filmowy, wspaniały recytator i doświadczony aktor teatralny - fascynował mnie co dzień na nowo. Grał tego Jezusika cudownie, poważnie i z prawdziwym żarem. Jako Filius był przezabawny. Jako Chłop - sprytny i śmieszny. Zachwycano się nim w recenzjach.

Ale mnie najbardziej fascynowało obserwowanie Wojtka nie na scenie, lecz poza nią. Bo ten urodzony Aktor - w najlepszym znaczeniu tego słowa - równocześnie z trzema rolami na scenie grał też inne role - Siemiona w tych trzech wcieleniach.

Przed spektaklem siedział za kulisami, czasem - bardzo rzadko - przy stoliku w bufecie, w cierniowej koronie i czerwonym płaszczu Jezusa, przy herbatce (był abstynentem), i z poważną miną prowadził głębokie dyskusje z kolegami; nie był to już oczywiście Jezus, ale "Siemion w roli Jezusa". Ciepły, serdeczny, poważny...

Natomiast kiedy pod koniec pierwszej części misterium sterczałam w kulisie, wpatrzona w moich chłopców, byłam zawsze szczypana, przytulana, szarpana za spódniczkę. To Wojtek w chłopskiej świtce szykował się do roli Filiusa w "Uciesze": podskakiwał, fikał koziołki, bzikował...

Podobnie było przed "Uciechą trzecią", w której grał sprytnego Chłopa. Po zejściu ze sceny bawił się, jak dzieciak, z chłopcami z chóru.

Po przedstawieniu wszyscy artyści rozchodzili się do domów. Ale nie Wojtek. Wskakiwał do samochodu i pędził na kolejny występ. Był zawsze ogromnie zajęty. Ale bywało, że szarmancko proponował mi podwiezienie do domu.

Wojtek był pierwszym aktorem (w każdym razie spośród moich znajomych), który poruszał się wyłącznie samochodem.

Spotkaliśmy się wiele, wiele lat później na prezentacji książki Zygmunta Kęstowicza. Mówiliśmy o galerii obrazów Wojtka w Petrykozach, gdzie znalazł się też obraz znanego artysty malarza Grzegorza Morycińskiego.

Rok temu spotkałam Wojtka na rynku w Grodzisku Mazowieckim. Tym razem mówiliśmy o literaturze, o pięknie polszczyzny. Ucieszył się na wieść, że pracuję nad tłumaczeniami literatury hiszpańsko- i anglojęzycznej. Rozgadaliśmy się na temat - oczywiście - korridy. W końcu pożegnaliśmy się i Wojtek odjechał. Samochodem...



Ewa Morycińska-Dzius
Gazeta Wyborcza
29 kwietnia 2010
Portrety
Wojciech Siemion