Wokalne guru i dusza człowiek

Tenor dramatyczny z przepiękną barwą. Porównywany do brzmienia głosu Franco Corelli'ego. Bogaty głos światowego formatu Opery i Operetki w Bydgoszczy.

Paweł Leoniec urodził się 23 kwietnia 1921 roku w miejscowości Roś na Białorusi. Zanim jednak odkrył w sobie talent wokalny, był zawodowym żołnierzem. Na szczęście został przyjęty do Średniej Szkoły Muzycznej w Szczecinie, a w niej kształcił się w klasie prof. Rymkiewicza oraz prof. Michała Prawdziwa-Lechmiana. Warto dodać, że Paweł Leoniec po przesłuchaniu go przez prof. Kazimierza Czarneckiego z Poznania, podjął decyzję o odejściu z wojska.

Operetka i Teatr Muzyczny i przyjazd do Bydgoszczy

Na scenie debiutował jako tenor w operetce lubelskiej w roku 1956, do której został zaangażowany przez Józefa Talarczyka. Rok później został już solistą. A że w Szczecinie, miastu bardzo mu bliskiemu, powstawał Teatr Muzyczny, został więc jego solistą w latach 1957-1960. Po trzech latach, Zdzisław Bytnar, dyrygent, pracujący wówczas w bydgoskiej operze oraz Robert Sauk, ówczesny dyrektor artystyczny i reżyser, poszukując tenora, zaprosili Pawła Leońca na przesłuchania. I tak został tu na dłużej, i pracował od roku 1960 do 1973.
A na bydgoskiej scenie ówczesnego Państwowego Teatru Muzycznego Opery i Operetki, dzisiaj „Opery Nova", zadebiutował w roku 1961 w roli Pinkertona w operze „Madame Butterfly" Giacomo Pucciniego. Recenzenci bardzo wysoko ocenili jego umiejętności wokalne. Kolejną rolą była partia Jontka w „Halce" Stanisława Moniuszki. Stała się ona jego ulubioną i uświetnił nią 15-lecie bydgoskiej opery w roku 1971. Paweł Leoniec zasłynął także wśród bydgoskich melomanów jako Stefan w operze „Straszny dwór" Stanisława Moniuszki. W roku 1964 swoje wyjątkowe brzmienie głosu zaprezentował także w kolejnej roli, tym razem, w jakże odmiennej wokalnie partii Don Josego w operze „Carmen" Georgesa Bizeta.

Porywający Caravadossi, Książę i Radames

Artysta w kategorii skali, mocy i kolorytu dysponował bardzo ciekawym brzmieniem tenoru dramatycznego. Jego barytonowe brzmienie w środku skali z łatwością przebijało się przez gęstą fakturę orkiestry. Paweł Leoniec dysponował też ciekawym warsztatem aktorskim. Dobrze czuł się w podejmowaniu wokalnych wyzwań, z których wywiązywał się z fantastycznym artystycznym skutkiem. Jakże porywające, w roku 1966, stworzył kreacje Cavaradossiego w „Tosce" Giacomo Pucciniego oraz Księcia w „Rigoletcie" i Radamesa w „Aidzie" Giuseppe Verdiego.

Jedyny taki partner sceniczny

Swoje najciekawszych partie wokalne, na zasadzie partnerstwa, śpiewał razem z Barbarą Nitecką, dysponującą sopranem spinto, primadonną bydgoskiej wówczas Opery i Operetki w latach 1960-1983. – Paweł Leoniec posiadał wspaniały i bogaty tenor dramatyczny. Obdarzony był przepięknie brzmiącym głosem o światowym wymiarze – wspomina Barbara Nitecka. – Miałam zaszczyt razem z nim kreować najważniejsze dramatyczne role operowe. Mój sopran spinto pozwalał na obsadzanie mnie w różnym repertuarze. I w dramatycznym i lirycznym, czyli w „Aidzie", w „Madame Butterfly", czy w „Pajacach". W moim odczuciu Paweł Leoniec był „przeznaczony" dla mnie z racji dramatycznego charakteru jego głosu. A do tego był na scenie bardzo męskim tenorem. Muszę zdradzić, że obydwoje mieliśmy tremę, ale wspólnie ja pokonywaliśmy. Jak weszliśmy na scenę i „puściliśmy pierwsze dźwięki, to już wszystko było nasze". Mogę powiedzieć z perspektywy lat, że to był mój jedyny taki partner sceniczny i nie jestem pewna, czy po raz drugi w życiu miałabym takie samo szczęście. Wprawdzie śpiewałam razem z Bogdanem Paprockim i z wieloma tenorami przyjeżdżającymi do bydgoskiej opery z innych teatrów, ale Paweł przebijał wszystkich swym głosem.

Niezapomniany Pinkerton

- Zostaliśmy zaangażowani do bydgoskiej opery w tym samym sezonie artystycznym, czyli w roku 1960. Byłam krótko po dyplomie i cieszyłam się, że będę mogła sprawdzić się w szerokim operowym repertuarze. I to było cudowne. Pamiętam do dzisiaj kreacje Pawła w operach Giuseppe Verdiego – mówi Barbara Nitecka. - Jego Pinkerton był niezapomniany. A możliwości wokalne w „Pajacach" to był po prostu artystyczny obłęd. Występował w tak wielu rolach, że nie sposób tu wszystkie wymienić. Szkoda wielka, że nie mieliśmy wówczas takich możliwości, by wybrane partie wokalne zostały nagrane i pozostały w operowym archiwum.

Zrobiliśmy dobrą robotę

- Te wszystkie wspólne sceniczne przeżycia i doświadczenia, mogę tak powiedzieć, pozostały w moim mózgu i sercu. Paweł Leoniec swoją wrażliwością ujął mnie jako partnerkę. Posiadał swoiste poczucie humoru, zawsze był skoncentrowany. I nigdy nie plotkował! Dzisiaj mogę powiedzieć, że bardzo się cieszę, iż mogłam razem z nim śpiewać na operowej scenie w Bydgoszczy – kontynuuje artystka. - Że mogłam mu towarzyszyć. Zrobiliśmy dobrą robotę i nie zostawiliśmy wstydu. Bo teatr to świątynia sztuki. W bydgoskiej operze, w latach naszej scenicznej aktywności, pracowali realizatorzy z Nowego Jorku, z całego świata, nie mówiąc o Europie. Tu było centrum kultury. Gdyby tak nie było, nie mielibyśmy dzisiaj trzech operowych kręgów nad rzeką Brdą.

W repertuarze operetkowym

Paweł Leoniec znakomicie czuł się również w repertuarze operetkowym. Z powodzeniem zaśpiewał i zagrał Alfreda w „Zemście nietoperza" Johanna Straussa. Świetnie wykreował wokalnie Hrabiego Daniłę w „Wesołej wdówce" Franciszka Lehara, Edwina von Lippert-Weylersheim w „Księżniczce czardasza" Imre Kálmána. A jego wokalny kunszt, jaki zawarł w roli Georgesa Duménila w „Balu w operze" Richarda Heubergera, w roku 1971, widzowie nagradzali gromkimi brawami.

Stał się moim wokalnym guru

W latach, gdy artysta przebywał na emeryturze, zetknął się z nim Janusz Ratajczak, wówczas student Akademii Muzycznej w Bydgoszczy. Obdarzony wspaniale brzmiącym tenorem, posiadający dzisiaj w swoim repertuarze ponad 50 ról scenicznych, w tym 35 pierwszoplanowych i mający w swym artystycznym dorobku ponad 1400 „zaśpiewanych" spektakli, bardzo mile go wspomina.
- Był to bodajże rok 1984, kiedy studiowałem na II roku w klasie śpiewu pani prof. Ireny Maculewicz-Żejmo w bydgoskiej Akademii Muzycznej. Dzięki niej poznałem Pawła Leońca – wspomina artysta. – Pani profesor wpadła na pomysł, by spotykał się ze mną na lekcjach śpiewu. Był wówczas na emeryturze i z pełnym oddaniem opiekował się swoją schorowaną żoną, ale znalazł czas dla mnie. Przychodził raz w tygodniu przez pięć lat studiów i stał się moim prawdziwym „wokalnym guru". Paweł miał wówczas 64 lata, a każda nasza lekcja toczyła się przy kawie, a towarzyszyły jej długie rozmowy i opowieści o operze. I zawsze musiał coś zaśpiewać. A jak on pięknie śpiewał! Na przykład arię Don Josego z „Carmen". Miał mocny głos, a przy tym był tak wrażliwy, muzykalny! I super człowiek! Był obecny na moim dyplomie, bywał gościem w moim domu. Towarzyszył mi podczas prób generalnych i zawsze był obecny na moich premierach. Słowem, towarzyszył mi w moim artystycznym życiu. Wspominam go jako dobrego, pełnego ciepła. To był dusza-człowiek.

Głos podobny do Franco Corelliego

- Odziedziczyłem po Pawle jego wyciągi operowe, niektóre z autografem Marii Wierzbickiej, świetnej śpiewaczki, a na magnetofonie szpulowym miałem nagrania z jego głosem. A głos miał podobny do Franco Corelliego! Paweł śpiewał bowiem tenorem dramatycznym z przepiękną barwą. I to podobieństwo było słychać podczas nagrań. Taki to był gatunek głosu. I podobnie jak Corelli przeżywał ogromną tremę, zanim wyszedł na scenę - kontynuuje Janusz Ratajczak. - Jak śpiewał arię Fausta, to, żeby pokonać strach, podnosił ławkę stojącą na scenie, przed górnym C! A kiedy już na emeryturze wykonywał partię Jontka, to ze śmiechem mawiał, że jak założy kapelusz, to nie będzie widać, ile ma lat.

Zwieńczenie kariery

Artysta występował gościnnie na wielu polskich i zagranicznych scenach operowych i operetkowych. Pod koniec lat 60-tych występował w rumuńskim mieście Timișoara.
Operowy sezon 1973/1974 był ostatni w zawodowym życiu Pawła Leońca. Ostatni, ale jakże bogaty artystycznie. Zaśpiewał w nim trzy partie operowe oraz jedną musicalową. Była to rola Manrico w „Trubadurze" Giuseppe Verdiego, Turiddu w „Rycerskości wieśniaczej" Pietro Mascagniego oraz Canio w „Pajacach" Ruggero Leoncavallo. W musicalu„Skrzydlaty kochanek" Stanisława Renza wykreował postać Lyttona.
Był także członkiem Klubu Seniora „Cyganeria" przy Operze Nova, w którym spotykał się z artystami. – Paweł Leoniec był aktywnym członkiem Klubu – wspomina Wanda Maćkowiak. Z czasem, gdy był już schorowany, rzadziej przychodził. Ale zawsze był obecny podczas najważniejszych uroczystości, czyli na spotkaniach wigilijnym lub wielkanocnych. Wszyscy darzyliśmy go ogromnym szacunkiem.
Talent Pawła Leońca był wielokrotnie nagradzany. W roku 2011, kiedy to obchodził 90. urodziny, podczas "IX Spotkań po latach" Klubu Środowisk Twórczych, w uznaniu dla jego scenicznej charyzmy i dorobku artystycznego otrzymał List Gratulacyjny od Prezydenta Bydgoszczy, Rafała Bruskiego.

Dzisiaj już nie ma takich tenorów

- Jako o człowieku mogę o nim powiedzieć same „ochy" i „achy". Ze sceny znałem go już mniej, bowiem odszedł w czasie, gdy ja przyszedłem do bydgoskiej opery. Często bywał w Akademii Muzycznej – mówi Janusz Ratajczak. - Rozmawiałem z nim dwa lata temu. Narzekał wówczas na nogi, które coraz częściej odmawiały mu posłuszeństwa. Zawsze jednak był pełen energii, chęci do działania. Wobec siebie wymagający i samokrytyczny. Cudowny człowiek. Miał długie i wspaniałe życie. Dzisiaj już nie ma takich tenorów.

Paweł Leoniec zmarł w nocy z 26 na 27 grudnia 2017 w wieku 96 lat. Został pochowany na cmentarzu przy ulicy Wiślanej w Bydgoszczy.



Ilona Słojewska
Dziennik Teatralny Bydgoszcz
22 marca 2018
Portrety
Paweł Leoniec