Wolność (bez) twarzy

W „Ciałach obcych" Kuby Kowalskiego jest swojsko. Solidarnie, po chrześcijańsku i bezdusznie. Słowem, nasze (polskie) klimaty. Wolność myśli, słowa i wyznania – o, tak! Sąsiada transseksualisty – niekoniecznie. Nie dla jednostek niepodległość i solidarność, ale dla haseł, sztandarów i dobrego samopoczucia. W historii indywidualnej według Kowalskiego – dramacie opozycjonisty Adama, który jest Ewą – sierpień 80 nie miał miejsca.

Spoiwem „Ciał obcych" – spektaklu i świdrującego tekstu (Gdyńska Nagroda Dramaturgiczna 2010 dla Julii Holewińskiej) – jest stale (i genialnie) wzmagane napięcie między piętrzącymi się opozycjami – wszelkiego, a w tym, nietypowego gatunku. Solidarność kontra władza ludowa, ja versus kolektyw, kobieta a mężczyzna (Ewa vs Adam), przepisy kulinarne z „Elle" i Wielka Improwizacja z „Dziadów", płeć a Bóg-Honor-Ojczyzna, Jacek Kaczmarski kontra sekcja rytmiczna plus saksofon – ale to dopiero przygrywka.  W tle: skatologia, martyrologia i farmakologia, popisy wokalne, taneczne i recytatorskie (powalający Maciej Konopiński). Przykłady można by mnożyć.

Zatem, estetyka „cool fun" i ubaw po pachy? Nie tym razem. Ani Kowalski ani Holewińska, szaleńczo cytując i katalogując opozycje, nie rozmywają ich w postmodernistycznym bełkocie. Także wbrew Heglowskiemu duchowi postępu i schematowi akcji u Arystotelesa, reżyser i dramaturg nie ulegają pokusie (wygodnej) syntezy czy rozwiązania konfliktu. Kulminacji napięcia emocjonalnego i frustracjom w „Ciałach obcych" nie ma końca.

Na dwubiegunowość spektaklu (poza tekstem) pracuje zgrany i ambitny zespół aktorski oraz trafiona (strzał w dziesiątkę) scenografia Katarzyny Stochalskiej – „Polska w genach" – w jej własnych słowach, czyli monumentalny białoczerwony łańcuch DNA, wielkości zjeżdżalni w aqua parku ( i takie też m. in. znajduje zastosowanie). Wymowność i gigantyczny rozmiar heliksy polskiego DNA to nie lada konkurencja dla obsady w walce u uwagę widza. Ale zespół Teatru Wybrzeże jest zwyczajnie bezkonkurencyjny. W przeciwieństwie, tym razem do tekstu spektaklu, gdzie mowa o rozpadzie wspólnoty, aktorzy z Teatru Wybrzeże tworzą na scenie jedną wspólnotę celu i ciał – odbrązowioną solidarność, solidarność z ludzką twarzą – ... katolika heteroseksualisty. Czy to w scenach zbiorowych (przekomiczna i świetnie odtańczona choreografia do podziału komórkowego zapłodnionego jajeczka, chóralne „A mury runą, runą, runą", happeningowe „Dziady" ) czy indywidualnie. W kontrze –  oczywiście wkalkulowanej w dialektykę przedstawienia – do Adama i jego walki o własną tożsamość (płciową), która wyklucza go ze wspólnoty człowieka, ale nie z zespołu. Marek Tynda w tej roli na długo (bardzo długo) zapada w pamięć. W kreowaniu postaci stosuje również – jak sam przyznaje – zasadę przeciwieństw. W młodym Adamie stara się znaleźć pierwiastek Ewy, a w Ewie, po operacyjnej zmianie płci, Adama. I udaje mu się  zrównoważyć nie tylko kobietę w mężczyźnie, ale spektaklowe hulanki i swawole – intymnością i tragedią człowieka z wolną twarzą.

Kowalski idzie pod prąd ślepej dekonstrukcji i zgrabnych konstrukcji. Dialektyka przeciwieństw ma się u niego dobrze... W przeciwieństwie do Adama o duszy Ewy i obcym ciele – a ściślej, ciałach obcych – mężczyzny i nowotworu, i widza, który wychodzi z „Ciał obcych" nie oczyszczony, ale dotknięty. I być może o to właśnie chodzi, nie tylko w spektaklu Kowalskiego?

 



Monika Gorzelak
Dziennik Teatralny
12 marca 2013
Spektakle
Ciała obce
Portrety
Kuba Kowalski