Wstawać trupy

Narodowy Stary Teatr im. Heleny Modrzejewskiej w Krakowie godnie zakończył IX Wybrzeże Sztuki. "Wesele" Jana Klaty z Narodowego Starego Teatru im. Heleny Modrzejewskiej w Krakowie to teatr totalny. Na najważniejsze tematy, zorganizowany i podporządkowany całościowej wizji. Bez brudów w postaci efekciarskich wylewów artystycznego ego, z muzyką naszych czasów na żywo, z tańcem i Wyspiańskim. Po raz kolejny, na co nie zawsze zwracają uwagę wszechwiedzący oceniający, spektakl Klaty nie gwałci autora, ale z nim rozmawia. Szanuje oryginał i przekłada go na czas. Nie kradnie, nie deformuje, interpretuje.

Trzyaktowy przebieg z dwiema przerwami. Wierny tekstowi, przede wszystkim dekonstruujący polskie mitologie. Wernyhora to pacjent psychuszki na gigancie, Rachela to nimfomanka a nie intelektualistka, zagubiony w akcji Jasiek spóźnia się o drobne 50 lat. Akt drugi to solówki Osób dramatu. Najbardziej zaskakuje Jan Peszek Stańczykiem z koteką u bioder. Chochoł nie kończy całości pieśnią, nie kolebie się od boku do boku, ale obecny przez cały przebieg jest mistrzem ceremonii (Michał "Nihil" Kuźniak z zespołu Furia).

Grają przedstawiciele wszystkich pokoleń aktorskich, w tym Elżbieta Karkoszka ("Wesele" Andrzeja Wajdy z 1963 roku). Jurodiwy niczym "Barka" Bartosz Bielenia bawi w roli księdza. Z osiowych postaci inscenizacji wybijają się ponad: nowobogacki, niczym przybyły z Jackowa Gospodarz (Juliusz Chrząstowski), wyniosły i znudzony Pan Młody (Radosław Krzyżowski), wytrwale poszukujący wszędzie smutnych kozaczków zsiadłych z konia Dziennikarz (moje odkrycie Romana Gancarczyka) i "najgibciejszy" na placu narodowy Czepiec (Krzysztof Zawadzki). Słabych punktów nie zanotowano.

Klata pozwala wybrzmieć słowu. Sceny mówione z wielką dbałością o przekaz, niespieszne, skoncentrowane. Po prostu ważne są. Scenografia Justyny Łagowskiej przenosi nas na wiejskie ni to wesele, ni to dancing, ni to remizę czekającą na Zenka Martyniuka. Na czterech postumentach tworzących po obwodzie kwadrat niecodzienni muzykanci do połowy obnażeni z wybielonymi twarzami i torsami. To członkowie śląskiej grupy black metalowej Furia. Swoją muzykę nazywają przewrotnie necro folkiem, nawiązują do lokalności podobnie jak niegdyś Behemoth ("Lasy Pomorza").

"Wesele" to spotkanie żyjących trupów. Choreografie Maćko Prusaka nawiązują do znanych z filmów i musicali tańców zombie i wampirów, zauważyłem także nawiązania do niezapomnianego finału "Salta" Tadeusza Konwickiego. Kapitalne przyruchy prowadzącego korowód Gospodarza, zamaszyste zamknięcia Czepca - majstersztyk szczegółu. Długowłosy Chochoł to Nekromanta wzywający nieumarłych do akcji:

"Wstawać trupy. Koniec spania. Będziemy latać".

Dużo muzyki. Niskie gitary, ciężkie brzmienie - wiadomo, metal. Momentami nawet punkowe umcy-umcy w zbiorówkach. W porównaniu do prezentacji domowej w Gdańsku było dużo głośniej i bez stoperów. Muzyka wybrzmiała pełniej i stała się jeszcze ważniejsza. Muzykanci przez cały czas w dziele, minimalizm ruchu i mrok przez cały, bez wyjątków, przebieg. "Wesele" jest bardzo muzyczne, język Wyspiańskiego ciągle zaskakuje śpiewnością, ale mroczna muzyka podporządkowana całości ukazuje kolejną twarz dzieła, o którym, wydawało się, wiemy wszystko. Słowo, obraz, dźwięk i ruch tworzą z propozycji Jana Klaty dzieło totalne, zachowując ważność każdego ze składników.

Koniec z mitami drugiej świeżości, koniec ze śmiesznymi snami o potędze. Jesteśmy z tą naszą post- i romantyczną polskością archaiczni jak przeterminowane suchary. "Wesele" 2017 Jana Klaty przejdzie do historii inscenizacji i historii polskiego teatru nie tylko jako dzieło krytyczne, bo to przecież banał. Klatowa propozycja namawia do rozwinięcia diagnozy. Miała też namówić do dialogu ponadteatralnego.

"Wesele" Klaty w kategoriach pozaartystycznych ciągle boli i chyba będzie boleć do końca. Przebieg konkursu na dyrektora Starego stał się wydarzeniem, które podcięło u wielu pęciny nadziei na kompromis oparty na wartościach. Że jest szczelina oddzielająca grupowe interesy od dobra ogólnego. Środowisko Starego, z dyrektorem na czele, wykonała gigantyczną pracę artystyczną i społeczną. Stworzono społeczność, zbudowano niezwykły zespół, nastąpiło przymierze z publicznością. Powstała wybitna oferta kulturalna i edukacyjna godząca wolność artystyczną z szacunkiem dla innego sposobu myślenia. I dająca obu stronom, władzy i artystom, rozwiązanie zachowujące godność. Nie na kolanach, bez poświęcania wartości. Takie rozsądne, do przyjęcia dla obu stron, win-win.

Władza może władać lub służyć. Według przegranych obecna rządzi, dotychczasowi pokrzywdzeni uważają, że przywracana jest godność pomijanym przez ponad ćwierćwiecze. Klata zaprosił w "Weselu" do szerokiej rozmowy o Polsce, ale jego głos nie został wysłuchany przez komisję konkursową, która spotkała się przed premierą i nieprzyzwoicie szybko podjęła decyzję. Nie został uhonorowany zwyczaj zabrania głosu przez kandydującego dyrektora ostatnim spektaklem w kadencji. Zespół Starego, dotychczas decydujący o wyborze dyrektora, był jedynie przystawką. Zawiodło jak zwykle "środowisko", ale czymże ono jest w Polsce? Trupami z "Wesela"? Nie stworzono masy krytycznej w ogólnopolskiej dyskusji na temat Starego. Jak zwykle przyglądano się, potem konkursowy blietzkrieg a w następstwie oczywiście "odważne" pisma, srogie spojrzenia i akcje na Facebooku, które miały już wymiar jedynie rutynowy. Zabrakło tylko palenia opon i blokad. Po raz kolejny potwierdziło się, że Polacy nie potrafią rozmawiać, no chyba że po pijaku, jak w teatrze.

I to mnie zdecydowanie bardziej zabolało niż wydarzenia we Wrocławiu i Bydgoszczy, które smucą, ale nie dziwią. Każdy obserwator wydarzeń w polskim teatrze wie, że oprócz ujścia artystycznej dezynwoltury była tam prowadzona gra na konfrontację. Efekt ostateczny, w postaci rozpadu zespołów, był konsekwencją przebiegu wydarzeń. Oczywiście poziom klęski pod dyrekcją Morawskiego mimo wszystko zaskakuje i przeraża, ale nie zapominajmy, że można było inaczej i że jest odpowiedzialny za tę sytuację. Pycha jednej osoby zniszczyła wszystko, środowisko nie zareagowało. Wszyscy są odpowiedzialni, ale przecież o tym nie wypada mówić, jak i o wielu innych rzeczach w polskim teatrze. A może wreszcie czas zacząć mówić i działać, by Jasiek znowu nie spóźnił się o 50 lat?

Gdańskie Wybrzeże Sztuki zakończyło się stypą. "Wesele" to gorzka, przygnębiająca prawda o Polsce. Choć nikt nie umarł, wszyscy nie żyją. Polska to jest wielka rzecz. Polska to jest wielka rzecz? Dla kogo?



Piotr Wyszomirski
Gazeta Świętojańska
12 lipca 2017
Spektakle
Wesele
Portrety
Jan Klata