Wstydliwe przyjemności

W jednej ze scen szczecińskiego spektaklu Magdy Miklasz bohaterka grana przez Marię Dąbrowską opowiada o tym, jak całkiem dobrze zapowiadającą się randkę popsuł chłopak, który, dowiedziawszy się o uwielbieniu bohaterki dla zespołu Bajm, stwierdził że piosenek Beaty Kozidrak może słuchać tylko ironicznie. Zastanawiając się nad fenomenem wokalistki - muzycznym, społecznym i medialnym - nie sposób zlekceważyć ironicznego odbierania jej twórczości przez część publiczności. Jednak zatrzymanie się na tym poziomie uniemożliwia dotarcie do szerokiej strefy praktyk fanowskich, opartych nie na dystansie, ale emocjonalnym zaangażowaniu, tylko czasami idącym w parze z zażenowaniem.

W "Być jak Beata" kluczowy jest koncept Piotra Domalewskiego, pomysłodawcy i autora scenariusza, by struktura spektaklu opierała się na formule castingu. Postaci odgrywane przez czworo aktorów Teatru Współczesnego stają do rywalizacji o główną rolę w filmie o Beacie Kozidrak. Rozpoczynający spektakl głos z offu (domyślnie: głos reżysera filmu) informuje, że twórców nie interesuje poszukiwanie osoby, która w jak największym stopniu przypominałaby wokalistkę z wyglądu czy scenicznej ekspresji. "Być jak Beata", oznacza odnaleźć w sobie szaleństwo, niepokorność i odwagę w kreowaniu swojego scenicznego wizerunku, poszukiwać ekspresji swojej osobowości poprzez śpiewanie przebojów zespołu Bajm. Na scenie teatru Współczesnego czworo aktorów gra czternaścioro postaci, co pozwala wszystkim prezentować swoje możliwości transformacyjne. Życiorysy pojawiających się na scenie postaci dają się streścić w lapidarnych określeniach: "wieczny student", "emigrantka zarobkowa", czy "emeryt z prowincji". Twórcy wykorzystali potencjał komediowy rozpoznawalnych typów biografii, a jednocześnie dali aktorom bardzo zróżnicowany materiał. Świetne wyczucie w grze z oczekiwaniami publiczności i napięciem dramatycznym przejawiają szczególnie Maciej Litkowski i Maria Dąbrowska, z kolei Magdalena Wrani-Stachowska dysponuje największymi możliwościami wokalnymi, co - jak sądzę - pozwoliło jej na zagranie w finałowej scenie samej Beaty Kozidrak. Autorzy scenariusza ciekawie dobrali bohaterów do piosenek, które prezentują podczas castingu. W kilku przypadkach wykorzystali proste skojarzenia, jak w scenie, w której student śpiewa "Ucz się, ucz się", ale w innych zdecydowali się na strategię kontrastowego zestawienia (staruszek śpiewający "Płynie w nas gorąca krew"). Tomasz Lewandowski, odpowiedzialny za aranżacje muzyczne, odświeżył znane piosenki tak, że kilkakrotnie potrzeba było dłuższej chwili, zanim publiczność zorientowała się, z którym przebojem Bajmu ma do czynienia.

Schemat rządzący formułą castingu, a więc wyjście na scenę, przedstawienie się i zaprezentowanie numeru muzycznego, został rozbity poprzez ciekawe gry z uwagą widza. Reżyserka nie boi się przeciągania scen, których finału widzowie mogą się domyślać. Kiedy grający staruszka Maciej Litkowski przez kilka minut zmierza do mikrofonu, a potem przez kolejne kilka minut literuje adres internetowy swojego wystąpienia w lokalnej telewizji, cierpliwość widzów wystawiona jest na poważną próbę, a jednocześnie komizm sceny budowany jest właśnie na wyczekiwaniu końca występu bohatera. Podobny zabieg reżyserka wykorzystała w scenie, w której Maria Dąbrowska, nim wystąpi, długo tłumaczy się widzom z problemów technicznych, które uniemożliwiają jej wejście w nastrój odpowiedni dla występu. Formuła castingu przywodzi na myśl telewizyjny format talent show. W "Być jak Beata" zostaje on podany publiczności niejako przed "obróbką", bez montażu, selekcji scen i bohaterów, wyboru najbardziej wzruszających momentów. W efekcie to, co żenujące, nieudane, zostaje zaprezentowane widzom zaraz obok świetnych aranżacji piosenek Bajmu i fragmentów jakby wyjętych z programu typu talent show.

Oglądanie "Być jak Beata" pozwala odczuć specyficzny rodzaj estetycznej przyjemności pojawiającej się podczas obcowania z kiczem stworzonym z rozmysłem i świadomością przesadności środków. Złota i świecąca scenografia Mirka Kaczmarka jest marzeniem o blichtrze spełnionym niskim kosztem. Absolutny zachwyt budzi umieszczone w centrum sceny złote tipi, które wieńczy otoczone aureolą zdjęcie twarzy Beaty Kozidrak, nad którym znajduje się wielka korona. Figura ta, przez podobieństwo do ikonografii maryjnych z jednej strony, a z drugiej przez swoją kiczowatość, jest adekwatnym znakiem statusu Beaty Kozidrak. Która z jednej strony jest diwą polskiej sceny, niezmiennie od czterdziestu lat wyprzedaje bilety na swoje koncerty (a koncertuje bez ustanku), przez co jest rozpoznawalnym punktem odniesienia dla kilku pokoleń Polaków, z drugiej strony jest elementem dziwnego, przaśnego pejzażu po transformacji ustrojowej. Strategia twórców "Być jak Beata" wobec postaci centralnej dla spektaklu nie opiera się na kpinie, ani radykalnej przesadzie, nie jest również krytyczna. Magda Miklasz i jej współpracownicy postawili na dostarczenie widzom przyjemności płynącej z oglądania i słuchania tego, co jest dobrze znane. Służy temu również kiczowata estetyka, która oswaja obciach i wyprowadza prezentowane na scenie piosenki i postaci z obszaru wstydu na obszar akceptacji, a nawet afirmacji.



Zuzanna Berendt
e-teatr.pl
17 maja 2019
Spektakle
Być jak Beata