Wszyscy jesteśmy motylami

36 lat i 3 dni, tyle czasu musieli czekać białostoccy widzowie na powrót na deski Teatru Dramatycznego sztuki „Motyle są wolne" autorstwa Leonarda Gershea. Spektakl wyreżyserował Zbigniew Lesień, angażując do głównych ról obiecujących, młodych aktorów – Urszulę Szmidt, Dawida Malca oraz Michała Kamińskiego. Towarzyszy im Jolanta Skorochodzka, która wciela się w nadopiekuńczą matkę bohatera.

Opowieść Gershea jest bardzo prosta. Oto niewidomy Don, za sprawą namowy dziewczyny, ucieka z prowincji do Nowego Jorku, gdzie próbuje ułożyć sobie życie. Zostawia za sobą chwile, w których był podporządkowany nadopiekuńczej matce. Gdy go poznajemy, prowadzi z rodzicielką rozmowę telefoniczną, podczas której wspomina, że wiąże ich umowa dwumiesięcznego nie widzenia się. Chwilę później Don stuka w ścianę, prosząc by mieszkająca tuż obok niego osoba ściszyła radio. Ta ścisza dźwięk, odpowiadając, że nie posiada radia, ma za to telewizor. Tak właśnie Don poznaje Jill.

Okazuje się, że dziewczyna ma dziewiętnaście lat, była mężatką przez sześć dni. W Nowym Jorku planuje znaleźć samą siebie. Marzy o karierze aktorki i pozyskaniu wolności jaka towarzyszy motylom. Jill przytacza słowa, w jej mniemaniu Marka Twaina, "Pragnę jedynie być wolnym - tak jak motyle. Haroldowi Skimpole nikt nie odmówi tego, na co pozwala się motylom". Chłopak szybko poprawia ją, informując, że cytat pochodzi z „Ponurego domu" Karola Dickensa. Rozmowa kończy się pierwszym pocałunkiem i prowadzi do zbliżenia się młodych.
Po chwili drzwi mieszkania otwiera matka bohatera. I wtedy wydarzenia na scenie nabierają tempa.

„Motyle są wolne", pod względem snucia opowieści, to historia zrealizowana według Vonnegutowskiego schematu „Chłopka spotyka dziewczynę". Polega on na rozpoczęciu wydarzeń w pozytywny sposób (Don i Jill poznają się, są szczęśliwi), by później pojawiły się komplikacje (Don traci Jill), a po nich szczęśliwe zakończenie (Don odzyskuje Jill). Jednak czy jest to spektakl o miłości?

Na pewno tak – o uczuciu jakim obdarzają się młodzi, o nadopiekuńczej trosce matki. Jest też w nim coś więcej! Leonard Gersh zmusza widza do zastanowienia się nad kwestią wolności i odpowiedzialności za inne osoby oraz za swoje czyny.

W przypadku Dona, pragnienie wolności odnosi się do relacji z rodzicielką. Uciekając z prowincji chce pozbyć się widma ubezwłasnowolnienia. Pragnie również żyć inaczej, nie do końca zgodnie ze otrzymanym wychowaniem. Natomiast Jill to osoba uciekająca od relacji z matką, jej trzema partnerami, a także od konsekwencji sześciodniowego małżeństwa. Jest osobą młodą, która pragnie się wyszaleć, odpocząć od wymienionych powyżej problemów. Tym właśnie jest dla niej wolność.

Matka Dona czuje się odpowiedzialna za bohatera, widząc w nim niewidomego syna, któremu ma rodzicielski obowiązek pomocy. Jej nadopiekuńczość blokuje mężczyźnie drogę do dorosłości. Natomiast Jill jest osobą nieodpowiedzialną emocjonalnie, bojącą się wzięcia odpowiedzialności za siebie i za innych. To gubi ją. Najwięcej odpowiedzialności ma w sobie Don. Choć obawia się przyszłości, chce zaryzykować – spróbować przetrwać w Nowym Jorku, rozpocząć karierę muzyka. A jak nie wyjdzie, co podkreśla w rozmowie z matką, to pójdzie na studia lub będzie pracować, bo przecież w dzisiejszych czasach niewidomi mogą zajmować się różnymi rzeczami.

Przedstawienie jest zrealizowane w taki sposób, że widz nie zdaje sobie sprawy z upływu czasu. Półtora godziny mija błyskawicznie.

„Motyle są wolne" ogląda się lekko. A to za sprawą humoru tkwiącego w dialogach bohaterów. Oczywiście, jest kilka zabawnych sytuacji, lecz to sposób w jaki rozmawiają ze sobą i co mówią bohaterowie ma znaczenie. Jest to zasługa aktorów. Jolanta Skorochodzka, jak zwykle, gra cudownie. Natomiast Urszula Szmidt, Dawid Malec, Michał Kamiński dają z siebie wszystko, pokazując, że jeszcze na pewno nie raz usłyszymy o tych młodych adeptach sztuki teatralnej.



Jakub Sosnowski
Dziennik Teatralny Białystok
21 maja 2019
Spektakle
Motyle są wolne
Portrety
Zbigniew Lesień