Wszyscy jesteśmy Prosperami

W „Wyspie‟ Piotra Cieplaka luźno nawiązującej do „Burzy‟ Szekspira przyglądamy się próbie ustanowienia nowego ładu, nazwania elementów świata, oddzielenia od siebie pierwiastków przeciwstawnych. Jak czytamy w broszurce rozdawanej przed premierą, pomysł ten jest z góry skazany na niepowodzenie, bo jak świat światem/teatrem i aktorami ludzie, wszyscyśmy Prosperami i siły nasze raczej nikłe.

Cóż szkodzi jednak podjąć próbę? Tym bardziej, że uciechy przy tym co niemiara. A właściwie, jak uprzedza nas reżyser, to „najlepsze, co może nam się przytrafić‟. Albo chociaż - co przytrafia się twórcom.

Tak więc by po opadnięciu kurzu mógł się bez przeszkód wydarzyć nowy świat, do kociołka wrzucić należy trochę starych przesądów, zwietrzałe idee typków ocalałych z morskiej katastrofy, kilka przezroczystych spódniczek, złote rękawiczki wieczorowe, futerał po kontrabasie i tekturowego pieska (który majtając nóżkami bezwładnie robi swoją drogą furorę już na wejściu!). A właściwie... pieska i futerału po burzy brak.

Czemu tyle znajomych kawałków w świeżutkiej dystopii? No bo niby cały galimatias ginie bezpowrotnie podczas sztormu w morskiej otchłani, ale nowy wspaniały świat jest jednak uparcie klejony z tych samych elementów. Miszmasz w głowach, kolesiostwo, świństewka, krótkowzroczność i nieprzystojna, prawie legendarna Niechęć do Obcego (z dużych liter, bo już-już, a będzie miała swoją mitologię i ośrodki kultu). To takie nasze prywatne, człowiecze błędne koło. Wdepnąć w to samo bagno rzeczą ludzką; arcyludzką nawet. Poprawka: w gruncie rzeczy tylko polską. Przynajmniej na Wyspie.

Orkiestrowi Wąsacze, czyli polscy swarliwi Janusze-Samo-Zło wprowadzani są do narracji okresowo, zawsze w przeciwwadze do barwnego, subtelnie sunącego po scenie Kalibana (Eloy Moreno Gallego). Zbiorowa kreacja funkcjonuje sprawnie, jeszcze raz potwierdzając techniczne umiejętności aktorów Wrocławskiego Teatru Pantomimy.

W międzyczasie ustanawia się porządek nowego świata. Etiudy między Mirandami i Ferdynandami, rozegrane miękko, zazwyczaj po kole (ruch sceniczny oraz konsultacja choreograficzna to zasługa duetu Sobiszewski-Bzdyl) opowiadają o flircie, seksapilu, wstydliwości, pożądaniu, miałkości, zmianie, przemianie, zamianie. Ot, jak w życiu. W tej paradzie Poszukiwanych i Poszukujących wyróżnia się Piłkarz (obsesyjnie wręcz wracający do swojej palety przy-ruchów Leszek Bzdyl), Chodziara (sztywno-zmysłowa Agnieszka Dziewa) i Pan Mucha (chłodno-letni, merytorycznie zażenowany Krzysztof Szczepańczyk).

„Wyspa‟ ma niezłą oprawę muzyczną. Z Kormoranami na żywo (w składzie: Paweł Czepułkowski, Michał Litwiniec i Tomasz Orszulak) ustadowionymi w głębi sceny, naprzeciwko widza i aktorów, spektakl zyskuje rytm, wyważoną głośność, charakterystyczne, produkowane w czasie rzeczywistym odgłosy. Począwszy od lirycznego, nieco poetyckiego kawałka do opowiadanego pantomimicznie sztormu przez budowanie napięcia podczas ulicznych awantur na pięści aż do bąbelków, głuchego stukania w palmę i innych pociesznych odgłosowych przyjemnostek. Jakoś wyspiarsko, słonecznie i czilałtowo się zrobiło...

A skoro już o tym mowa; jedyny element scenografii - wielka, plastikowa, podwieszona pod sufitem palma prezentuje się w piekarnianej przestrzeni osobliwie. Na początku spektaklu, zaraz po przejściu korowodu postaci złożonego z różnej maści indywiduów, olbrzymi, niebieski pęcherz pęcznieje powolutku na samym środku lazurowej, wyfroterowanej, błyszczącej sceny, by finalnie odsłonić pokaźnych rozmiarów drzewko. Ze światłem i muzyką to całkiem intrygujące, ruchome tableau.

Stety czy niestety, palma runie pod koniec spektaklu, tak jak rozpadnie się nowy-stary porządek. Zresztą zaraz po tym gdy zacietrzewiony furiat z gałami na wierzchu zatknie na niej polską flagę. Bez zaściankowego, środkowoeuropejskiego wytykania ziomków brudnymi paluchami nie może się obejść. By koncertowo spartolić stawanie się nowego świata trzeba przecież spojrzeć wężej. Zredukować problem do swojej piaskownicy, swojego obejścia i swoich dwóch kolorów. Jaka tam znowu przereklamowana uniwersalność? Mamy własne podwórko, własną perspektywę i własne, wypolerowane klapki na oczy.

Ostatnia premiera w Piekarni przed zamknięciem teatrów kończy się pobożnym życzeniem, zaczerpniętym zresztą z Prosperowego monologu, prosto od Szekspira:
Każdy z nas ma do łaski prawo,
Więc mnie rozgrzeszcie - bijąc brawo.
Klaszczemy zatem grzecznie w dłonie.
Dobrze nas wychowano.



Marta Tomaszek
Dziennik Teatralny Wrocław
18 listopada 2020
Spektakle
Wyspa
Portrety
Piotr Cieplak