Wszyscy jesteśmy śmiertelni

Tik tak tik tak. Upływa czas. Twój oddech staje się rytmiczny. Siedzisz, czekasz. Za sztuczną foliową kurtyną pojawiają się cienie postaci. Dźwięk zegara jest coraz głośniejszy. Gaśnie światło. Widać tylko pulsujące światełko. Półprzeźroczysta kotara zostaję rozsunięta.

Scena Kameralna Teatru Śląskiego im. Stanisława Wyspiańskiego w Katowicach zamieniła się w salę szpitalną z kroplówkami wiszącymi z sufitu i lekarstwami poustawianymi na stoliku, starego łóżka szpitalnego. W trakcie trwania spektaklu, widz na tej małej scenie będzie mógł jednak zobaczyć: świetlicę szpitalną, dom Pani Róży (Alina Chechelska), korytarz szpitalny a nawet szafę na szczotki. Wszystko to przy użyciu jednej dekoracji, oświetlenia.

Adaptacja książki Erica Emmenuela Schmitta Oskar i Pani Róża mówi o temacie trudnym, jednak dla nas wszystkich ważnym. Jak zdaje sobie sprawę, dziesięcioletni bohater przedstawienia Oskar (Marek Rachoń)- wszyscy umrzemy. Chłopak doświadczył już w życiu wiele cierpienia, choruję na białaczkę. Jego domem stał się szpital. Opiekunką i najlepszą przyjaciółką, która nie zatyka uszu na kłopotliwe pytania o śmierci, zostaje wolontariuszka, ciocia Róża.

„Dlaczego Bóg pozwala, żebyśmy byli chorzy?"- pyta Oskar. My także, zadajemy sobie podobne pytania, też chcemy znać odpowiedź. Czy Bóg istnieje? Dlaczego jest na świecie tyle zła? Dlaczego Bóg akurat na mnie zsyła chorobę? Nurtują nas te pytania. Pani Róża podpowiada Oskarowi, żeby zaczął rozmawiać z samym Panem Bogiem, pisząc do Niego listy. Sceny spektaklu są właśnie narracją listów Oskara do Pana Boga.

Śmierć i choroba przestaje w spektaklu być tematem tabu i zostaje opowiedziana prostym dziecięcym językiem. Marek Rachoń z wielką starannością wciela się w małego bohatera. 

W mowie słychać głos dziecka, a słowa padają nie wymuszone i wypowiedziane są wyraziście. Oskar z upływem dni – lat traci siły. Dla chłopca każdy dzień oznacza 10 lat, przez co jeszcze przed śmiercią w kilka dni, może przeżyć całe życie. Marek Rachoń za pomocą ciała i głosu bardzo dobrze oddaje cierpienie i proces starzenia się bohatera. 
Gra aktorska Aliny Chechelskiej przyciąga uwagę widza. Sprawnie zmienia role. W stroju Pani Róży gra także innych pacjentów: Pop Corna, Peggy Blue a także Sandrine. Wykreowała postaci bardzo charakterystyczne, dzięki czemu widz nie gubi się w opowiadaniu. Jest wiarygodna, naturalnie przeżywa emocje. Jako Pani Róża emanuje dobrocią i potrafi także rozśmieszyć skacząc po łóżku, udając zapaśniczkę. Jest to chwila oderwania się od smutnych odczuć, która rozładowuje napięcie po ciężkich słowach.

Scena jest usytuowana na środku, pomiędzy dwiema częściami widowni. Co jakiś czas odrywałam wzrok od aktorów i przyglądałam się widzom na przeciwko mnie. Mogłam zobaczyć ich reakcje na śmieszne czy smutne sceny. Widziałam gdy ktoś się krzywi, śmieje lub nudzi. Publiczność była skupiona na oglądaniu spektaklu, ja byłam skupiona na obserwowaniu jej reakcji. Było to jak obserwatorium widza, coś zaskakującego w teatrze, ponieważ to widz stał się dla mnie aktorem.

Sztuka ta jest dla mnie pozytywnie smutna. Podczas trwania spektaklu, a nawet po zakończeniu, każdy widz mierzy się osobiście, z tematem: choroby, śmierci, starzenia się, relacji w rodzinie, wiary, żałoby, miłości. Możemy zatrzymać się i pomyśleć o rzeczach, o których na co dzień nie myślimy. Które spychamy, bo są dla nas za ciężkie. Z teatru nie wyszłam przygnębiona. W prawdzie, nie miałam ochoty rozmawiać, ale to dlatego, że skupiłam się na tym co w środku, co we mnie, co w moim postrzeganiu śmierci, choroby i wiary się zmieniło.

Czy boję się jej? Choroby, wiary i śmierci.



Agata Synowiec
Dziennik Teatralny Katowice
27 września 2021