Wybór niemożliwy: śmiać się czy płakać?

Każdy, kto wchodził na stronę internetową "Katowickiego Karnawału Komedii" szybko orientował się, że oto niepostrzeżenie wyrosło niezwykłe wydarzenie na mapie festiwalowego Śląska. Świetne teatry, wspaniałe nazwiska i pewna gwarancja doskonałej zabawy, a wszystko to w cenach zwykłych przedstawień. "I ja tam byłam..." chciałoby się rzec. Choć to dopiero start "Karnawału", już śpieszę z relacją z niedzielnej "Wojny na trzecim piętrze" Teatru Montownia.

"Wojna..." rusza jak Tuwimowska lokomotywa - powoli, ale nabiera rozpędu, by przez ostatnie piętnaście minut stać się czystym szaleństwem szybkiej akcji, pomysłów i dowcipu. Spektakl rozpoczyna się ciekawie. Publiczność powoli wypełnia widownię, również tę umiejscowioną za sceną, i balkony, tymczasem aktor w pidżamie klei, nie wykazując najmniejszego zainteresowania czymkolwiek innym, model statku. Przygrywa nam na żywo akordeonista w kaszkiecie. Po chwili dołącza się kobieta w szlafroku, której widocznie "się nudzi". Je jabłko, próbuje przeszkadzać w pracy nad modelem, w końcu zainspirowana dźwiękami muzyki, zaczyna kusić mężczyznę w pidżamie. Ten jednak skupia się tylko i wyłącznie na swoim statku. Niepostrzeżenie zaczyna się spektakl. W radiu słyszymy komunikat o tym, że aktorzy zrezygnowali z używania na scenie telefonów komórkowych, pojawia się propozycja, by i publiczność zaprzestała (w geście solidarności). Małżonkowie przygotowują się do snu, po czym kładą. Na tym etapie można by wyjść z nudy z teatru i mieć zupełnie błędne wyobrażenie o tej sztuce. Zaczyna się etap drugi, początkowo jak komedia omyłek. Ale i tu widz zostałby oszukany! Rastaman występujący jako "urzędnik państwowy", czyli listonosz, donosi o drugiej w nocy rozkaz stawienia się pod adresem, pod którym adresat - doktor prawa Emil Blacha - właśnie mieszka. Tymczasem okazuje się, że absurdalny rozkaz stawienia się we własnym mieszkaniu to nie pomyłka, ale okrutna prawda, która zaważy na całym życiu prawnika. Niepokojący wątek ujawnia się, gdy chwilę po rastamanie, do mieszkania zawita lekarz, który ma sprawdzić zdolność do służby. A gdy, jako następny, w mieszkaniu rozsiada się posterunkowy, zaczynamy mieć wrażenie, ze wraz z bohaterami śnimy Kafkowski koszmar. Nagłe użycie przemocy przez posterunkowego budzi dreszcz, również jakieś poczucie winy, że oto śmiejemy się w obliczu ludzkiej tragedii. Przyciąga uwagę wytłumaczenie całego koszmaru pana Blachy. Jest ono logiczne. Każdy element pasuje. Bo czyż nie myśleliśmy kiedyś o tym, jakby ukrócić okrucieństwo wojen, ich niesprawiedliwość? Jedną z możliwości (poza najlepszym - zaprzestaniem wojen) była walka "jeden na jeden" głów państwa. Jeśli już ktoś musi walczyć, niech to będą oni, najważniejsi. Przegrana jednego będzie widoczna, łatwa do udowodnienia i ostateczna. W tym przypadku jednak nie będzie sprawiedliwości: walczący zostali wybrani przypadkowo, są zobowiązani wbrew woli. Dowiadujemy się przy okazji, że to nie pierwsza taka wojna - państwo Blacha licząc na pomoc sąsiadów, zostają poinformowani, że sąsiedzi wierzą, że właśnie kręcony jest film. Do znanej nam znieczulicy ludzkiej, dodawszy wzmiankę o kamerze, otrzymujemy akceptację dla wszystkiego i obojętność w zależności od potrzeb manipulatorów. A kto wybrał walczących, pana Blachę i pana Mullera, który już jedzie z Niemiec pośpiesznym pociągiem, by zaatakować, zanim, jak go w kraju poinformowano, zaatakuje Blacha? Komputer. Narzędzie postępu, któremu zawierzamy dziś wszystko. Już teraz przecież to komputer losuje zwycięzców telewizyjnych konkursów, czy osoby do przeprowadzenia ankiety, na jego ekranie przeprowadzamy transakcje bankowe i ujawniamy najintymniejsze szczegóły naszego życia. Państwo Blacha, nerwowo pobudzeni, wykończeni nakazami samego generała, wpasowani w scenerię wojennego pobojowiska (generał ma swoich ludzi, którzy opornym żołnierzom przemienią dom w plac boju) w końcu poddają się swoim rolom. Żona, całą tę noc wyzywana i szturchana przez zdenerwowanego męża (przecież on musi się na czymś wyżyć, skoro nie może na dręczycielach) przeistacza się w Żonę-Polkę i zagrzewa do boju. Ten przedbitewny amok to nie tylko "zasługa" małżeństwa, jest on starannie wyreżyserowany przez ludzi generała. A publiczność tak świetnie się bawi, zagrzana podkręcanym tempem, że opamiętanie przychodzi dopiero w chwili śmierci Blachy. Potem już tylko generałowie wrogich państw popijają wspólnie szampana, wykonując spokojnie bilans zysków i strat, a my wychodzimy z teatru. Teatr Montownia w Warszawie Pavel Kohout "Wojna na trzecim piętrze" przekład: Krystyna Krauze reżyseria: Paweł Aigner scenografia: Paweł Walicki kostiumy: Zofia de Ines muzyka: Zygmunt Konieczny solo akordeonowe: Robert Jurco efekty piroteczniczne: Piotr Krzyczmonik Obsada: Izabela Dąbrowska, Rafał Rutkowski, Maciej Wierzbicki, Michał Żurawski Spektakl zaprezentowano w ramach Katowickiego Karnawału Komedii w Teatrze Śląskim im. S. Wyspiańskiego w Katowicach.

Inga Niedzielska
Dziennik Teatralny Katowice
16 stycznia 2008