Wyjście z szafy

„Martwe wesele” to spektakl charakterystyczny dla Teatru Barakah – kameralny, intymny, świetnie zagrany, balansujący na granicy dwóch światów. Jest to jednak przedstawienie pęknięte, gubiące gdzieś po drodze początkową subtelność i mistykę.

Najnowszy spektakl Any Nowickiej to dramat na czterech aktorów i to na ich znakomitej grze opiera się jego siła. Ojciec z córką, posiadający między sobą głęboką, trudną do jednoznacznego zdefiniowania relację, spotykają się z narzeczonym. Rozmowy toczące się między nimi są z początku błahe i niewinne. Jak się jednak okazuje, są takie tylko z pozoru, każda z postaci stara się bowiem ukryć siedzącą w niej głęboko tajemnicę.

Moje zachwyty nad kolejnymi przedstawieniami Teatru Barakah, a jednocześnie zarzuty pod ich adresem, z każdą kolejną premierą wyglądają podobnie. Intymna atmosfera miejsca – małej piwnicy w Klezmer Hois, stwarza idealną przestrzeń, by żydowskie dramaty i opowieści nasączyć atmosferą z ich kulturowego ducha. Delikatne światło, częste kreowanie nastroju za pomocą świec, zaśpiewy i klezmerska muzyka nadają spektaklom niepowtarzalny urok. W takiej scenerii bardzo dobrze prezentują się opowieści z pogranicza życia i śmierci. Spektakle Teatru Barakah są niczym wywołanie duchów zza światów i z odległych kultur. Mimo to reżyserka za każdym razem ma odwagę zawrzeć w nich palące problemy społeczne, poruszać tematy, które, wydawałoby się, należą do porządku teatru publicystycznego. Reżyserka Ana Nowicka łączyła je dotychczas z gorszym lub lepszym skutkiem z uniwersalną wymową przedstawienia (np. problem eutanazji w „Klinice dobrej śmierci" czy molestowania w „Statku dla lalek"). W „Martwym weselu" pobrzmiewający w tle motyw grzebania zmarłych i ograniczeń prawa względem dowolności pochówku daje impuls do refleksji i dyskusji na ten temat, w żadnym stopniu nie przysłania jednak wymowy całości. Balansowanie na granicy dwóch porządków tym razem wypadło pomyślnie.

Mam jednak problem z dosłownością tych spektakli. Aura, jaką kreuje Ana Nowicka, a także odwaga w przywoływaniu tematu śmierci oraz przedstawianiu postaci będących w liminalnym stanie między życiem a śmiercią, ma w sobie metafizyczną aurę. Opisane powyżej elementy, które ją kreują, sprawiają, że widz ma możliwość na chwilę przenieść się w inny kulturowy i (poza)czasowy wymiar. W pewnym momencie spektaklu, tak „Martwych dusz", jak i innych realizacji Teatru Barakah, począwszy od pierwszej premiery („Cin"), za każdym razem to doświadczenie i stan postaci zostaje nazwany wprost. W najnowszej premierze mieszkająca w rodzinnym domu zmarła matka – czy to jej wspomnienie, duch czy to realna bohaterka pozostaje na szczęście niesprecyzowane – to przykład postaci, która daje impuls, by stopniowo uciekać od realności, przekraczać granicę światów. Uważam zatem za zbędne mówienie tego widzowi wprost, dopowiadanie i precyzowanie jej ontologicznego statusu. Podobnie w „Martwym weselu" mówi się o śmierci córki (która wcześniej śpiewa o tym, że matka jest martwa i „żyje" w szafie, jakby widz się tego nie domyślił), której utopienie mogłoby stanowić dość ciekawą ramę narracyjną, gdyby ponowne pojawienie się tego motywu nie było nazwane tak bezpośrednio. Brakuje nieco docenienia widza, wiary w jego zdolność do refleksji.

„Martwe wesele", podobnie jak poprzednie spektakle Any Nowickiej, urzeka przede wszystkim atmosferą, wizualnością, dobrą grą aktorską, a także – trzeba to przyznać – odwagą poruszania ważkich i niepopularnych tematów. Za to przede wszystkim widzowie doceniają Teatr Barakah. Szkoda, że mimo tych wszystkich niewątpliwych atrybutów, ucieka wieloznaczność inscenizowanych utworów, które mogłyby inspirować dalsze refleksje i uruchamiać emocje.



Magdalena Urbańska
Dziennik Teatralny Kraków
16 listopada 2012
Spektakle
Martwe wesele