Wystawa potworności, degrengolada i Czysta Forma, czyli Jesień, jakiej jeszcze nie było.

Jak przedstawić powieść w formie dramatu? Jak najlepiej wydobyć esencję formizmu na scenie teatru? Jak we właściwy sposób wystawić zawiłości twórczości Witkacego? Tym razem trudnemu zadaniu sprostała Maria Żynel (i nie tylko!), w rewelacyjny sposób ukazując tragedię polskiego artysty-dekadenta w obliczu zbliżającej się katastrofy.

Malabar Hotel, teatr niekonwencjonalny, świeży, którego współtwórczynią jest również Maria Żynel, to arché, od którego należy zacząć, i o którym nie wolno nie mówić, zabierając się za TO "Pożegnanie Jesieni" - dramatyczną (w obydwu tego słowa znaczeniach), niezwykłą adaptację słynnej powieści Stanisława Ignacego Witkiewicza - artysty z prawdziwego zdarzenia, filozofa, pisarza, malarza i fotografika.

W tym miejscu należy wspomnieć o Marcinach Bikowskim i Bartnikowskim, którzy w 2009 roku stworzyli wspomniany już "Hotel Malabar" i współpracują z różnymi reżyserami i scenografami w procesie dalszego jego rozwoju. W "Pożegnaniu" Bikowski opracował scenografię, zajął się kostiumami i lalkami. Jest m.in. laureatem nagrody im Shillera ZASP, gra w czterech teatrach Warszawskich, wykłada na Wydziale Sztuki Lalkarskiej Akademii Teatralnej w Białymstoku, którą również ukończył, od liceum związany z fotografią. Bartnikowski dla "Pożegnania" opracował dramaturgię. Jest, tak samo jak Bikowski i Żydel, absolwentem Wydziału Sztuki Lalkarskiej (gdzie dziś wykłada) oraz filologii polskiej Uniwersytetu Warszawskiego. Pełni funkcję kierownika artystycznego w "Hotelu".

"Malabar" to nazwa wybrzeża w Indiach, ale także przestrzeń przez nikogo nie zamieszkana, abstrakcyjna i w pełni Witkacowska. W tej przestrzeni chcą zamieszkać twórcy teatru alternatywnego, nazywanego także "teatrem formy", "teatrem lalek", czy też "teatrem żywego planu", jakim jest "Malabar Hotel".

Premiera spektaklu odbyła się 7 grudnia 2018 roku w "Teatrze Collegium Nobilium". Wcześniejszych wystawień "Pożegnania Jesieni" było w Polsce zaledwie trzy (w tym jedno w Teatrze Polskiego Radia). Maria Żynel - aktorka, reżyserka teatralna, absolwentka Akademii Teatralnej Warszawie, wydziału Sztuki Lalkarskiej w Białymstoku oraz Wyższej Szkoły Filmowej, Telewizyjnej i Teatralnej w Łodzi, a także arteterapeutka w białostockim oddziale Polskiego Związku Niewidomych - dokonała rzeczy wielkiej.

Przejdźmy wreszcie do sedna. Scena przypominała wnętrze muzeum współczesnego. Na ścianach, jak zawieszone w próżni umieszczone zostały geometryczne, nieforemne bryły. Eksponatami niezwykłej wystawy potworności były karykaturalne maski, poustawiane na prostopadłościennych pudłach. To rzeźby głów, będące jednocześnie bohaterami - niektóre powykrzywiane i abstrakcyjne, niemal jak z malarskiej galerii portretów Witkacego.

Żywych elementów scenicznych, czyli aktorów z krwi i kości, było niewiele: Maria Robaszkiewicz wystąpiła jako Hela Bertz, Marcin Bikowski wcielił się w Atanazego Bazakbala, a Marcin Bartnikowski w Jędrusia Łohoyskiego. Oni właśnie pociągali za sznurki w na wpół lalkowym teatrzyku postaci. Prowadzili narrację, oraz przenosili lalki-rzeźby z miejsca na miejsce - nadając im, tym samym, charakter i osobowość pozostałych osób - m. in. Prepudrecha, niwelisty Sajetana Tempego, księdza Wyprztyka, czy Zosi Osłabędzkiej. Pośredniczyli w dialogu między postaciami-symbolami a widownią. Całości wtórowała niepokojąca muzyka, skomponowana przez Jacka Mazurkiewicza, doskonale pasująca do tajemniczej atmosfery odczuwanej podczas oglądania.

"Pępkiem metafizycznym" dramatu była Hela Bertz (odzwierciedlenie Beli Hertz, albo raczej Izabeli Stachowicz), w powieści - ucieleśnienie witalności, seksualności, erotyzmu, a wreszcie kobiety demonicznej, w rzeczywistości - muza znanych poetów, a na scenie współczesnej... starsza pani w czerwonej sukience! Maria Robaszkiewicz, związana z "Teatrem Powszechnym" w Warszawie, bardzo dobrze odegrała swoją rolę, ale zupełnie odwróciła cały logiczny porządek. Dlaczego 22-letnią kobietę zagrała osoba dużo starsza? Czy miało to bezpośredni związek z Izabelą Stachowicz? Czy w taki właśnie sposób realizować miała się konwencja Czystej Formy? Robaszkiewicz, jako Hela, zburzyła wszelkie racjonalne wyobrażenia, a Żynel wprowadziła w ten sposób konsternację i zachwyt jednocześnie.

"Pożegnanie Jesieni" w wydaniu Marii Żynel treściowo wiernie odzwierciedla prozatorski pierwowzór. Części jej zostały skrócone z oczywistych powodów, jednak wydaje mi się, że rzeczywistość - taką wewnętrznie i zewnętrznie rozbitą, "zgniecioną", nierzeczywistą i przed upadkową - Witkacowską - udało się pokazać zespołowi "Malabaru" tak, jak należy. Chociaż nigdy nie wiadomo tak naprawdę - jak należy.

Upadek moralny człowieka w środowisku inteligenckim w Polsce przed wybuchem II Wojny Światowej, w tym seks i kokaina jako élan vital twórczości (albo ucieczka ze strachu przed kondensującą się atmosferą przedrewolucyjną), duża dawka filozofii, a także wątek religii jako "opium dla ludu".

Wszystko to owija aura tajemnicy, oniryczności i jakiejś przedziwnej "artystyczności", która sprawia w widzu uczucia nie wyjaśnione - odczucia metafizyczne.



Anna Banasiak
Dziennik Teatralny Warszawa
27 grudnia 2018
Portrety
Maria Żynel