Z deszczu pod rynnę
Obawiam się, że krytyczne uwagi w stosunku do drugiej wersji 'Termopili polskich' skłonią reżysera Andrzeja Marię Marczewskiego do przygotowania wersji trzeciej. A tego bym nie chciałSkróty, jakie reżyser wprowadził do bombastycznej iscenizacji sprzed pół roku, wydobyły naczelny chwyt spektaklu: 'uwspółcześnienie'. W stosunku do tekstu Tadeusza Micińskiego, który jest filozofującym dramatem historycznym, napisanym w młodopolskiej poetyce, uwspółcześnienie jest zabiegiem karkołomnym. Za to inscenizator jak gdyby nigdy nic sięga po środki najprostsze. Ni z tego ni z owego z widowni wkracza na scenę książę Józef Poniatowski oświadczając, że powierzono mu honor Polaków. Grający go Adam Bauman jest ubrany w czarny podkoszulek, na który narzuca mundur - i to wszystko, co można powiedzieć o jego bezbarwnej grze. Niektórzy z jego kolegów w prologu i w finale noszą prywatne ubrania - w ramach odwołania do współczesności. Albo i z tego powodu, by zdążyć na ostatni tramwaj, bo mimo skrótów przedstawienie trwa i tak niemal trzy godziny. Do współczesności odwołuje się pozostawiony z pierwszej wersji hip-hop. Tyle że nie wykonuje go już Krakremija i król Stanisław August, tylko prywatnie Katarzyna Baranowska i Przemysław Wasilkowski. Wątpię, by dres i dżinsy w zestawie z retoryką Micińskiego ('słońce polskich napoleonidów') porwało młodzież. Młodzież po prostu lepiej rapuje. Marczewski usunął kilka kiczowatych elementów: rikszę w kształcie łabędzia, akrobatyczne popisy oraz osławiony basen z wodą. Nie byłby jednak sobą, gdyby nie wprowadził za to żywego ognia, który płonie w scenie rzezi na warszawskiej Pradze. Inscenizacja wciąż wygląda jak akademia: wejście tędy, wyjście tamtędy. Aktorzy, z Teresą Budzisz Krzyżanowską na czele - gwiazdą, która w roli Katarzyny II służy za listek figowy tego przedsięwzięcia - sypią się w skróconym tekście niemiłosiernie. Oprócz ruchu po scenie reżysera interesuje tylko jedno: budowanie realistycznego uzasadnienia dla wypowiadanych kwestii, choćby skutkowało to idiotyczną, a niezamierzoną parodią. Kiedy tekst mówi o gwizdaniu, to aktor gwiżdże. Kiedy mówi o karabinach, to aktorzy wnoszą karabiny. Kiedy mówi o rozbiorze Polski, to Krakremija zdziera fragmenty mapy. Tautologia w duchu Monty Pythona. Marczewski jakgdyby nie wiedział, co to metafora teatralna, sceniczny skrót i estetyczny dystans. Ale trudno wymagać dystansu od reżysera, który w trakcie premiery siada w drugim rzędzie i kręci kamerą własny spektakl! Pierwszy raz go widzi? Uwiecznia na pamiątkę? Na koniec odpowiem na ankietę, jaką przygotował Teatr Nowy - tendencyjną, ale takie jest prawo marketingu. 'Czy widzą Państwo możliwość wykorzystania spektaklu jako materiału do lekcji historii i języka polskiego?'. Nie. 'Do jakiej grupy wiekowej wśród młodzieży można kierować to przedstawienie?'. W związku z powyższym - do żadnej. 'Czy dramat historyczny znajdzie swoje miejsce w repertuarze teatru na stałe?'. Powinienem odpowiedzieć 'tak' lub 'nie', ale pytanie postawiono błędnie. Dramat historyczny ma swoje miejsce w reperturze teatru, o ile nie są to 'Termopile polskie' w reżyserii Andrzeja Marii Marczewskiego.
Leszek Karczewski
Gazeta Wyborcza Łódź
14 listopada 2006