Z perspektywy internatu

"Most nad Doliną" Janosa Haya chciałbym obejrzeć z młodzieżą. Premierowa publiczność nie była tą, do której adresowany był przekaz ze sceny, co miało wpływ - jak sądzę - na aktorów.

Internat w prowincjonalnym węgierskim miasteczku. W pokoju mieszka trzech chłopaków, każdy jest inny: Peter - introwertyk, Deda - z ADHD, Trzeci Chłopak - flegmatyk. Peter i Deda przez całe noce gadają o podbojach miłosnych, nauczycielu-erotomanie, o domach rodzinnych... W tych rozmowach widać wyraźnie, jak bardzo chcieliby uporządkować swój świat dookoła, poznać go, zrozumieć mechanizmy nim rządzące, rodziców... W dochodzeniu do prawdy są bezkompromisowi, nie interesują ich półśrodki, które dostrzegają u swoich rodziców, nauczycieli...

Główny bohater Peter (Rafał Fudalej) nie akceptuje ojca, a może raczej jego stylu życia. Nie rozumie też matki, która bezwarunkowo przyjmuje zachowania męża. Nie może porozumieć się ani z jednym, ani z drugim. Wyraźnie brakuje mu miłości, ciepła, zrozumienia. Nie dostanie tego również od kumpli z pokoju, ale już od Zsófi (Magdalena Tabor) tak. Młoda dziewczyna jest oczarowana kolegą starszego brata, jest w nim bezwarunkowo zakochana. Nie zdaje sobie jednak sprawy, jak bardzo toksyczna jest ta miłość. Nie ma świadomości, że bunt Petera wobec świata dorosłych zaciąży nie tylko na jego życiu, ale również i jej.

Przeciwieństwem nostalgicznego i refleksyjnego Petera jest Deda (Maksymilian Michasiow). Widzi on świat w prostszych konturach. Mniej wagi przywiązuje do niuansów. Swój bunt potrafi wykrzyczeć, wyśmiać... Jeszcze inny jest apatyczny Trzeci Chłopak (Sebastian Perdek).

Młodzi aktorzy bardzo często sprzedają na scenie siebie. To zgubiło przede wszystkim Maksymiliana Michasiów, który jest nienaturalny i nieprawdziwy. Za dużo w tym jego ADHD fałszu, udawania. Zupełnie inaczej jest z Peterem. Rafał Fudalej krok po kroku środkami aktorskimi buduje swoją postać. Każdy gest, każde wypowiedziane słowo brzmi prawdziwie. Jego bohater jest wielowymiarowy i wiarygodny. Magdalena Tabor gra natomiast na jednej nucie, a to za mało.

Janos Hay przez pryzmat życia w internacie, przez kolejny wariant Romea i Julii pokazuje współczesne Węgry. To kolejna wersja historii domowej, bez patosu, bez wielkich wydarzeń dziejowych (nawet w tle). Przejmująca i bardzo prawdziwa, realistyczna, ale lekko zawieszona nad ziemią, dosadna, a zarazem lekko poetycka. Te delikatne różnice wyciąga reżyserka Joanna Grabowiecka, ale "Most nad doliną" w pierwszej części nie ma wyraźnie tempa. Myślę, że trudno o dobry rytm, kiedy słowa trafiają do publiczności, która jest w wieku rodziców bohaterów, a nawet starsza. Joannie Grabowieckiej udało się zbudować na scenie nastrój, zwłaszcza sceny finałowej. Szkoda tylko, że kiedy zaczyna się przejaśniać "nad doliną", muzycy wchodzą na scenę, by wykonać finałowy utwór.

W przedstawieniu udział bierze gnieźnieński zespół BAPU. Wielkie brawa. Życzę muzykom, aby powtórzyli karierę Maćko Prusaka, który zaczynał w Gnieźnie w spektaklu Henryka Tomaszewskiego.



Stefan Drajewski
Polska Głos Wielkopolski
3 kwietnia 2014
Spektakle
Most nad doliną