Z termosu Łukaszenki

Czy można obywatelowi wolnego, demokratycznego kraju przekazać doświadczenie życia w dyktaturze? To pytanie stawiają sobie i widzom bohaterki "Czasu kobiet" zrealizowanego w warszawskim Teatrze Polskim przez liderów opozycyjnego Wolnego Teatru z Mińska, obecnie na przymusowej emigracji. Grane przez aktorki Polskiego kobiety mają realne pierwowzory.

Irina Halip jest żoną więzionego kandydata na prezydenta Białorusi Andreja Sannikaua i korespondentką rosyjskiej "Nowej Gazie-ty". Irina Bogdanowa, siostra Sannikaua, przewodniczy kampanii obywatelskiej Free Belarus. Natalia Radina redaguje z zagranicy opozycyjny portal Charter97.org. Irina Krasowska, żona zaginionego w niewyjaśnionych okolicznościach biznesmena, który wspierał opozycję, stoi na czele fundacji Pamiętamy, a Julia Bondarenko jest córką więźnia politycznego Dmitrija Bondarenki. Dzielą się wspomnieniami z więzienia, tęsknotą za aresztowanymi i zamordowanymi mężczyznami, wzajemnie dopingują się do działania. Ich historie przeplatają się z opowieścią Andrieja (alter ego reżysera?) o pragnieniu wolności i "termosie", czyli celi niewiele większej od więzionego w niej człowieka. 

Obie historie rozgrywane są w meblowanym na bieżąco, tymczasowym domu - metaforze emigracji, na jaką skazani są bohaterowie spektaklu. Na koniec zaś polscy aktorzy dzielą się własnymi wspomnieniami z ostatnich lat, w których nie ma cienia polityki. A teraz czas na odpowiedź na postawione na początku recenzji pytanie. Otóż można. Warunkiem jest jednak znalezienie odpowiedniej, silnej, formy. Tu się nie udało. Sama prawda i dobre intencje to w teatrze za mało.



Aneta Kyzioł
Polityka
21 czerwca 2012
Spektakle
Czas kobiet