Z trudności uczynić atut

Scena w Operze Śląskiej optycznie zwiększyła swoje rozmiary. Przemyślane zabiegi inscenizacyjne na czele z trafnie zagospodarowaną przestrzenią to największy atut najnowszej premiery

Realizację „Don Carlosa” Giuseppe Verdiego dyrekcja opery powierzyła Waldemarowi Zawodzińskiemu, uznanemu reżyserowi i scenografowi, mającemu w swoim dorobku prawie sto zrealizowanych tytułów operowych. 

Podczas spotkań przed premierą, artysta wypowiadał się, że jednym z największych wyzwań podczas realizacji spektaklu było zaprojektowanie scenografii na potrzeby niewielkiej sceny w Bytomiu. Usunięto kulisy, zbudowano dodatkowe podesty przed orkiestronem i maksymalnie wykorzystano głębię sceny. Te zabiegi pozwoliły na wygenerowanie znacznej powierzchni dla działań scenicznych. Kolosalne wrażenie robiły fragmenty w III i IV akcie, podczas których, z tylnej części scenografii wyłoniło się kilkudziesięciu wykonawców. Zaskoczeniem dla widowni byli ciągle pojawiający na scenie, kolejni artyści. Nieczęsto w Operze Śląskiej można na raz zobaczyć tyle osób na scenie. Jak zapowiadał reżyser – z trudności udało się uczynić atut.
Zawodziński stworzył kilka ciekawych obrazów. Interesujące były zwłaszcza te, w których wykorzystywał ciała tancerzy i statystów jako nieruchome elementy scenografii. W pierwszym akcie mnisi, zgromadzeni wokół szklanego sarkofagu cesarza Karola V, zastygli, spowici delikatnym zielonym światłem, co wywołało mistyczny efekt, kontrastujący z muzyką. W dalszych częściach spektaklu wykorzystywano artystów jako żywe rzeźby. W trzecim akcie tytułowy bohater zostaje uwięziony w celi tortur. Uzupełnieniem akcji scenicznej i obrazu, byli uwięzieni w klatkach skatowani więźniowie, ofiary Inkwizycji. Akt czwarty to zaciszna atmosfera klasztornych murów, w których zrozpaczona Elżbieta szuka schronienia przed gniewem króla Hiszpanii Filipa. Towarzyszące królowej ubrane w biel zakonnice zastygają w bezruchu, tworząc wnętrze wypełnione sakralnymi rzeźbami. Takimi zabiegami autor scenografii zapełniał przestrzeń, którą trudno byłoby zmodyfikować trwałymi elementami dekoracji.

Dużym atutem premierowego pokazu była obsada solistów. W płaszczyźnie muzycznej panie: Anna Wiśniewska-Schoppa (Elżbieta de Valois) i Ewa Vesin (Księżna Eboli), świetnie przygotowane wokalne, bez trudu radziły sobie z muzyką Verdiego. Wiśniewska -Schoppa, przeżywająca poświęcenie własnego szczęścia i miłości, udanie kontrastowała z Ewą Vesin targaną namiętnościami i pożądaniem. Panowie: Aleksander Teliga (Filip II król Hiszpanii) i Adam Szerszeń (Markiz Posa) czarowali wspaniałym legato, wolumenem głosu i wyczuciem frazy.

Inscenizacja „Don Carlosa” ma również słabe punkty. Orkiestra nie była zbyt dobrze przygotowana do nowej premiery i często zdarzało jej się grać nieczyste dźwięki i grać nierówno. Zauważalne było to od pierwszych taktów uwertury, którą rozpoczynają instrumenty dęte (waltornie). Niedosyt pozostawia również kierownictwo muzyczne. Dyrygent, Tadeusz Serafin, narzucał znaczne tempa i dał się ponieść utworowi. Było to zauważalne w partiach solistów, zwłaszcza w czwartym akcie. Docierając do kulminacji całej opery zbyt szybkim tempem, muzyka nie uzupełniała akcji dramatycznej zawartej w libretcie. Nie wyciągnięto również pełnej palety barw i subtelnej frazy, tak istotnej w muzyce Verdiego.

Realizacja roli głównego bohatera Don Carlosa przez Macieja Komanderę nie oddała w pełni głębi postaci. Carlos przeżywa mocne emocje. Najpierw ojciec odbiera mu przeznaczoną dla niego ukochaną Elżbietę, później odrzuca go jako syna i nie widzi w nim przyszłego władcy, człowieka zdolnego przewodzić całym narodem. Nadwrażliwa, balansująca na granicy choroby psychicznej postać, która zatraciła sens istnienia, jest bardzo ważną rolą budującą dramatyzm sytuacji w całej operze. Zestawiając słabego, zagubionego Carlosa z męskim, pełnym idei Markizem Posą, z zależnościami między innymi postaciami i treścią libretta, należy oczekiwać mocnego kontrastu. Tenor nie zrealizował zamysłu reżysera i prowadził postać ze sporą przesadą środków scenicznych, nawet jak na konwencją operową. Wokalnie Komandera nie dbał o legato, śpiewał monotonnie, nie realizując zmian dynamicznych partii.

Zmierzenie się z formą operową jest wyzwaniem, zwłaszcza że trzeba przekonać współczesnego odbiorcę do przerysowanego aktorstwa i zakurzonej formy operowej. Koncepcja sceniczna całego utworu była typowa dla większości realizowanych dzieł tego gatunku. Monotonne, niepulsujące sceny, oprócz kilku interesujących obrazów, w większości nie proponowały nic oprócz śpiewu solisty. Aktorstwo było realizowane przesadne, z pustymi gestami i częstym ruchem scenicznym bez intencji. Braki w tej materii nie pomogły w stworzeniu silnych postaci dramatu muzycznego. Opera „Don Carlos” to dzieło Verdiego, w którym tekst i aktorstwo jest równorzędnym partnerem dla muzyki. Akcja sceniczna jest uzupełniona muzyką, zanurzona w jej przestrzeni. Można by też wymagać doszukania się w libretcie większej ilości znaczeń i uwypuklenie dramatu. Reżyser nie dodaje wielu pomysłów „spoza tekstu”. A szkoda, bo mogłoby to wzbogacić inscenizację, przedstawić oryginalne spojrzenie twórcy na problemy i idee zawarte w tekście i trochę odejść od sztywnych założeń libretta.



Dawid Komuda
Dziennik Teatralny Katowice
24 maja 2011
Spektakle
Don Carlos