Za dużo pokazane za mało powiedziane

Współczesny Teatr stawia na formę - taki wniosek można wyciągnąć z ostatnich pięciu dni festiwalu. Jeżeli nie jesteśmy akurat atakowani videoartem, ostrymi dźwiękami czy reportażo-spektaklem, wydaje nam się, że każdy kolejny Teatr mówi o tym samym. Czyżby wyczerpały się tematy?

Niestety tegoroczny Kontrapunkt może być dowodem na to, że w teatrze widoczny jest pewien zastój. Brakuje świeżości, brakuje treści, a każde kolejne wygibasy na scenie zdają się zadawać wciąż te same pytania - o wolność, o tożsamość i o wojnę. Zmęczona już tym monotonnym umartwianiem publiczność z optymizmem przyjęła wczorajszy spektakl Białostockiego Teatru Lalek "Lis", który może i bez wzniosłego celu, ale zabawnie i z polotem uczy nas, co jest w życiu najważniejsze. Zestawienie ludzkich relacji z żywotem ognistorudego lisa okazało się znakomitą metodą na chwilę relaksu i refleksji, której brakowało podczas tegorocznego Kontrapunktu. Ten "Teatr śmierci z przymrużeniem oka", jak nazywa go sam reżyser Piotr Tomaszuk, to opowieść o życiu z perspektywy wypatroszonego lisa, któremu zależy już tylko na odnalezieniu swojego wnętrza. Ryszard Doliński - tytułowy lis znakomicie improwizuje i bawi się z publicznością. Przyjemnie było oglądać, tak rzadkie w polskim teatrze groteskowe i absurdalne podejście do śmierci. 

Ten pozytywny nastrój jednak nie trwał długo, ponieważ chwilę później publiczność została zaproszona do Pleciugi na "Samotność pól bawełnianych" Teatru im. Stefana Żeromskiego z Kielc. A tam - postmodernistyczny dramat w formie dialogu i towarzyszeniu - najlepszej w tym spektaklu - muzyki, który tak wymęczył szczecińską publiczność, że ta zaczęła wychodzić po pół godziny. Szczerze mówiąc, nie tyle jestem zawiedziona poziomem sztuki, jak zachowaniem, właśnie kontrapunktowej publiczności, która zawsze słynęła z otwartości i kultury widza teatralnego. Jednak niewyłączony telefon, głośne rozmowy, niepotrzebne komentarze i masowe opuszczanie teatru (spektakl trwał niecałe 1,5 godziny)udowodniły tezę wręcz odwrotną. No cóż - sam Teatr też się nie popisał, dawkując nam sporo psychodelicznych pozycji ciała, niewyjaśnionej nagości, rozmowy, mówiącej właściwie tylko o kilkusekundowym momencie spotkania i kończącego wszystko, pocałunku dwóch głównych aktorów - ale nawet to nie jest powodem okazywania braku szacunku. 

Na koniec - mniej teatru a więcej widowiska, czyli "Odyssee" Teatru Titanick z Lipska. Spora dawka pirotechniki, barwnej scenografii i efektów specjalnych zdziałała swoje. Do tego akrobacje w plenerze i oryginalne podejście do tematu podróży "Odyseusza", a widownia zadowolona i niezważająca na zimno, uhonorowała aktorów owacjami na stojąco. W końcu w spektaklach plenerowych nie o głęboki przekaz chodzi, a o ucztę dla oczu. I wczoraj te kilka tysięcy oczu najadło się do syta. 

Dziś ostatni dzień Kontrapunktu i werdykt. Dla kogo łaskawa będzie publiczność, a dla kogo jury? Okaże się późnym wieczorem zaraz po spektaklu "Trylogia" [na zdjęciu]w reżyserii Jana Klaty, na który czekają wszyscy spragnieni aktorskiego i reżyserskiego arcydzieła. Takie nazwiska, jak Anna Dymna, Barbara Wysocka, Mikołaj Grabowski czy Krzysztof Globisz to gwarancja wielkiego finału Małych Form.



Agata Pasek
www.stetinum.pl
26 kwietnia 2010