Zabawa (z) Shakespeare'm

Zapowiadając drugą premierę w Teatrze Polskim w Bydgoszczy w tym sezonie artystycznym aktorzy zapewniali, że ich celem nadrzędnym jest przede wszystkim dotrzeć "Komedią omyłek" w reżyserii Jean-Philippe'a Salerio do poczucia humoru własnej publiczności w sposób bezpośredni i lekki zarazem, a także się nią dobrze bawić. Im się udało. Czy publiczności również?

Bydgoska publiczność, która nie jest przyzwyczajona do komedii, z pewną dozą nieśmiałości zasiadła w teatralnych rzędach. Choć przygotowana na komedię, rozkręciła się głównie za sprawą, a raczej grą debiutującej na bydgoskich deskach Emilii Piech w roli Adriany, żony Antyfolusa z Efezu. Ta pokazała klasę, bo podobno tę poznaje się nie po tym, jak aktor gra, tylko jak się myli. A Emilia Piech myli się, a właściwie dokonuje małego przejęzyczenia tylko raz podczas premiery - ale za to z jakim wdziękiem. Można śmiało założyć, że jeśli nie zawładnie ona tą sceną w tym sezonie, to na pewno pozostawi znaczący ślad w każdej granej tutaj postaci, zarówno dzięki fantastycznemu instynktowi aktorskiemu, jak i niebanalnej urodzie. I oby ta refleksja nie była przedwczesna.

Równie dobrze "w roli Dromia", a nawet "rolach" znalazł się Michał Filipiak. Choć momentami, jakby sam niepewny, dla większego komfortu własnego i odbiorców jako Dromio z Syrakuz w ręce trzyma aparat fotograficzny, a jako ten drugi wisior. Ciekawym zabiegiem było rozwiązanie w ostatniej scenie, gdy nie ma już wyjścia i trzeba pokazać jednocześnie obu braci - zarówno Antyfolusów, jak i Dromiów. Odwrócenie plecami do widowni jednej pary i pokazanie drugiej (po raz pierwszy) jednak przemawiającej ustami tych pierwszych dało najbliższe z możliwych udane w tej sytuacji rozwiązanie sceniczne.

Nie dosyć, że słowo musi tutaj iść we właściwym tempie, z zachowaną odpowiednią dynamiką i rytmem, co powoduje, że obie pary bohaterów pojawiać się muszą na scenie w krótkich odcinkach czasu, stąd rezygnacja z przebierania się, a zatem dodatkowa zagadka dla widzów. Co za tym idzie, role wymagają dobrej kondycji fizycznej, bo postaci oczywiście, do czego już przywykliśmy, wbiegają na scenę z różnych stron sali (znaczy drzwi bez liku). To ponad wszystko największym wyzwaniem było - co przyznał podczas konferencji prasowej Jakub Ulewicz (Antyfolus) zmierzenie się z repertuarem klasycznym, z którym od dawna nie miał styczności, znaczy przyjemności...

Kanciaste konstrukcje smukłych brył na obrotowej scenie Łukasza Błażejewskiego przypominają wieżowce wielkich metropolii z lekko skośnymi dachami widziane z lotu ptaka. Gdy bracia biegają między tymi klockami jakby po znanych/nieznanych sobie ulicach, rozwiązuje się problem zamiany ról, miasto dzięki temu tętni życiem, a my swobodnie przenosimy swój wzrok z miejsca na miejsce. Fantastyczna jest nawet, ukryta w jednej z "kamienic" lodówka, do której w pewnej chwili zaglądają imprezowicze.

Uwspółcześnienie tej sztuki także zdaje się być nienachalne, lekkie, jak sama komedia Shakespeare'a. A to głównie za sprawą kostiumów. Bo tekst w całości, bez ingerencji w niego, aktorzy recytują jak z nut. To kostiumy przypominają nam, że można do niego podejść w sposób uniwersalny, że zabawnie jest nie tylko grać tekstem, ale i strojem, co często czynią ku uciesze publiczności. I trudno orzec, czy to przełamanie następuje, gdy na scenę wkracza Marcin Zawodziński jako Doktor Szczypawa w stroju jakby zdjętym z indiańskiego wodza, ale za to na pewno w scenie kulminacyjnej, gdy swój złoty gorset z pełnią kobiecego seksapilu i świadomości własnego ciała, z dumą i godnością odkrywa dla nas Alicja Mozga jako Emilia. Ubrania jakby co dopiero zdjęte z wieszaków second-handów, barwne, pozakładane spodnie jedne na drugie, bluzy na bluzy, dreptanie w jednym bucie, obu butach i dwóch motocrossowców, którzy nawet jak nic nie mówią to i tak grają i bawią publiczność, będąc swojego rodzaju zagwozdką do końca - powiedzą wreszcie coś, czy zejdą w milczeniu ze sceny?

Tę "gonitwę" na scenie scala muzyka, dopinguje, popędza i ponownie uwspółcześnia. Mogłaby równie dobrze stanowić ścieżkę dźwiękową do kolejnej części "Mission Impossible" co i wystawianego właśnie Shakespeare'a. Od pierwszych dźwięków wiadomo, że to już dobrze znany w bydgoskim teatrze Łukasz Maciej Szymborski.

I co prawda do najbardziej znanych komedii Williama Shakespeare'a "Komedia omyłek" nie należy (w powojennej Polsce wystawiona została dopiero 14 razy), to nie o popularność tutaj chodzi, a o skrojoną na, zgoła lżejszą, sylwestrowo-karnawałową okoliczność, która zwyczajnie pozwala bydgoskiej publiczności odetchnąć z ulgą - nie ma ani jednej aluzji politycznej, mimo że o bliźniakach mowa... za to jest pierwszy raz od bardzo dawna pełna obsada aktorska. Duża niespodzianka i zarazem ogromna przyjemność. Największe wyzwanie - francuski reżyser, pracujący nad shakespeare'owskim tekstem z polską obsadą. Efekt - dowcipny i chyba o to chodziło.



Wiktoria Raczyńska
www.bydgoszczinaczej.pl
20 stycznia 2018
Spektakle
Komedia omyłek