Zakrzyczana japońska tortura

Spektakl Pawła Passiniego "Artaud. Sobowtór i jego teatr" w Teatrze Studio przypomina pracę niedokończoną. Pełną powtarzających się wątków, o chwiejnej dramaturgii. Cała nadzieja, że widzowie sięgną sami do pism legendarnego artysty. Wtedy uznam, że w tym szaleństwie jest metoda

Postać Artauda, wizjonera teatru, ikony sztuki XX wieku, interesuje Passiniego od dawna. Ta fascynacja wyczuwalna jest w jego teatrze tak, jak czuło się fascynację Grotowskim czy Kantorem. I o tym chce Paweł Passini opowiedzieć. Problem w tym, że choć dotyka bardzo wielu problemów i tematów, to każdy traktuje powierzchownie. W ten sposób powstaje spektakl utkany z impresji, cytatów, aluzji, biograficznych wątków, który o Artaudzie mówi niewiele więcej niż Wikipedia. Dla widzów znających jego sylwetkę - to wypowiedź dość naiwna, dla reszty - wręcz niezrozumiała. Dla wszystkich podobnie męcząca. Passini opowiada o życiu Artauda, sięga do manifestów, libretta opery "Astronom". Przywołuje audycje "Skończyć z sądem bożym", film Dreyera "Męczeństwo Joanny d\'Arc", w którym Artaud zagrał Jeana Massieu i "chór" Indian Tarahumara, których kulturę pojechał badać. Scenę zapełniają liczne sobowtóry Aktorzyca Artaud (warta uwagi rola Leny Frankiewicz), Pre-Artaud, Quasi-Artaud, Anty-Artaud, Śmierć Artaud. Jest też Nad-Artaud - zawieszony w obręczy nad sceną, który wypowiada swój teatr ciałem, pantomimą, nieustannym ruchem. Niestety siła, która powstaje wewnątrz koła pozostaje tylko pięknym obrazem.

I w końcu Antonin Artaud. Poddawany elektrowstrząsom w Rodez i Ivry-sur-Seine, uzależniony od leków, ikona antypsychiatrii - wariat i zagrożenie. Odtwarzający tę postać czy - raczej część tożsamości, Przemysław Wasilkowski gra szaleństwo dosłownie, zakrzykując każdą scenę. W ten sposób wariactwo, choroba istnieje tylko jako diagnoza zdrowotna. Nieszczęśliwy człowiek, walczący artysta, niezrozumiany - owszem, ale tym kategoriom warto byłoby przyjrzeć się z dystansem, zadać więcej pytań, poszukać w projekcie Artauda tego, co wątpliwe, niejednoznaczne, tajemnicze. Dwugodzinny spektakl, pozbawiony jest nie tylko rytmu, ale przede wszystkim jasności o czym reżyser chce z widzem rozmawiać. W efekcie przedstawienie staje się nieprzyswajalne, a każda kolejna minuta w teatrze przypomina japońską torturę. Teraz przedstawienie "Artaud. Sobowtór i jego teatr" robi wrażenie niedokończonego. Dlatego wybiorę się na nie za jakiś czas. Wierzę, że wtedy dowiem się, po co przyszłam.



Dorota Kowalkowska
Metro
30 maja 2011