Zapis pełen rażących banałów

W punktowym świetle trzydziestoparolatek odgrywa miny. W pierwszej chwili pomyślałem o treningu z mowy ciała. Na szczęście ta sekwencja trwała krótko. W następnej scenie bohater zaczyna przemawiać beznamiętnym głosem, opowiadając jakąś historię... potem zmieniają się nastroje i historie

Monodram Macieja Adamczyka z Teatru Porywacze Ciał trwa półtorej godziny. O pół godziny za długo i może dlatego historie, które nam opowiedział, ulatują z pamięci, bo nie są ani oryginalne, ani intrygujące, albo są takie, jakie jest życie wielu trzydziestoparolatków, którzy nie mogą się odczepić od iPhone'a lub internetu. Bohater nie kryje, że jest artystą i wtedy zaciekawia, bo jest autoironiczny, zdystansowany, ale po chwili znowu wraca do stereotypów, banałów, które przeplata aluzjami do filmów i bohaterów kultury masowej...

Przez cały czas aktor dwoi się i troi, aby zainteresować publiczność, a ta - spektakl oglądałem w sobotę - rżała pustym śmiechem, cokolwiek zrobił, cokolwiek powiedział... A mówił dużo, stanowczo za dużo, bo w powodzi słów gubił sensy poszczególnych sekwencji. Odniosłem wrażenie, że podczas pracy nad tym monodramem zabrakło dramaturga, który zadbałby o formę i jakość tekstu. Jest on rozwlekły, przegadany, pełen wulgaryzmów... Być może twórcy monodramu zależało na chaosie, ale z tego zabiegu - jeśli był zamierzony - niewiele wynika, poza brakiem umiejętności zakończenia. Kilka razy wydawało mi się, że bohater doszedł do pointy, ale niestety, to był początek kolejnej dolepionej sekwencji.

O ile dramaturg na dobre rozgościł się w teatrach repertuarowych, o tyle w alternatywnych pojawia się niezwykle rzadko. A szkoda. Bo najczęstszym grzechem spektakli w tego typu teatrze jest słaba jakość literacka i dramaturgiczna tekstu. "Zapis automatyczny" przeraził mnie banalnością i pustym śmiechem, który wywoływał wśród widzów, chęcią przypodobania się a nie wstrząśnięcia publicznością.



Stefan Drajewski
Głos Wielkopolski
6 marca 2012
Spektakle
Zapis automatyczny