Żarty z Adolfa Hitlera

Ile lajków na Facebooku miałby dzisiaj Adolf Hitler? Jak dużo zarobiłby na swoich nowych przemówieniach na YouTubie? Jest szansa się o tym przekonać. W Teatrze Śląskim Robert Talarczyk wskrzesił Fuhrera.

"On wrócił", czyli satyra Timura Vermesa o dyktatorze-celebrycie. Wydana siedem lat temu powieść szybko okazała się bestsellerem i została przetłumaczona na kilkanaście języków. Na fali popularności książki, pod tym samym tytułem powstał film Davida Wnendta, nominowany do Europejskiej Nagrody Filmowej jako najlepsza komedia. "Czy "On wrócił" bardziej bawi, czy przeraża?

Na Scenie w Galerii Katowickiej (z której Teatr Śląski może być dumny) pełna rupieciarnia. W scenografii Katarzyny Borkowskiej przepych i oldschool idą w parze. Jest mercedes z lat 60., złota, połyskująca kurtyna, klubowy mikrofon, są sterty puszek po coca coli, a nawet kawałek muru i chodnika. Trochę rzeczywistość powojenna, trochę współczesna. Wizualne pomieszanie z poplątaniem odrealnia tą szaloną opowieść z pogranicza jawy i snu. Poza tym, odzwierciedla losy Fuhrera, który próbuje pogodzić zbrodnicze idee lat 40. z zakładaniem e-maila. Bo przecież internet to raj dla propagandy.

Adolf Hitler (Artur Święs), albo ktoś, kto do złudzenia go przypomina, budzi się pewnego dnia, otrzepuje zakurzony nazistowski mundur, patrzy na XXI wiek i nie dowierza. Kioskarz (Zbigniew Wróbel), a za nim wszyscy dookoła, biorą jegomościa z wąsem za doskonałego komika i postanawiają na nim zarobić. Zaangażowany do talk-show Fuhrer w mig staje się gwiazdą, wykaszając telewizyjnego konkurenta (Wiesław Kupczak). Charyzmie Hitlera ulegają kolejne osoby: demoniczna Bellini (Anna Kadulska), głupiutka Kromeier (Anna Lemieszek) i coraz mniej skrywający się ze swoim ekstremizmem Sawatzki (Dawid Ściupidro). To on mówi Fuhrerowi "czekaliśmy na pana".

"On wrócił" warto obejrzeć przede wszystkim dla Artura Święsa, który daje aktorski popis na miarę Bruno Ganza. Jego Hitler jest znerwicowany, ale nie tylko w ten najbardziej znany, rozkrzyczany sposób. Raz drży mu ręka, innym razem szczerzy zęby, żądny rozlewu krwi. Więcej w nim wieloznaczności, niż szarży. Brzydzimy się go, boimy, ale ciągle jesteśmy ciekawi. Dla spektaklu to dobrze, dla przyszłości świata niekoniecznie.

Nietrudno się domyślić, że Hitler miałby dziś pokaźny fanklub ludzi, widzących w nim zbawiciela. By wiedzieć jak łatwo nadal manipulować tłumem i kreować się na Chrystusa narodu, wystarczy spojrzeć za okno, albo włączyć telewizor. Spektakl Roberta Talarczyka o ponownym radykalizowaniu się świata i dochodzeniu do władzy niebezpiecznych idiotów nie odkrywa niczego nowego. Żarty z Adolfa Hitlera zmierzają ku oczywistej przestrodze przed jemu podobnymi, których, tak jak Hitlera, dopuszczamy do stołków głosami w wyborach.

Przedstawieniu Śląskiego nie brakuje humoru i efektowności. Talarczyk łączy historię legendarnego zbrodniarza z innym antybohaterem - w pewnym momencie Fuhrer wyglądem i zachowaniem zaczyna przypominać Jokera. Prawdopodobnie, żeby przypomnieć, że wciąż karmimy się historiami morderców. Pytanie, czy podobne refleksje nie są zbyt ogólne, by ludzie wzięli je sobie do serca.



Dawid Dudko
Onet.Kultura
5 grudnia 2019
Spektakle
On wrócił
Portrety
Robert Talarczyk