Zasajensfikszynowani

Młody teatr już nie pyta, co się stało z naszą rewolucją. Teraz próbuje opowiedzieć, co nas czeka w przyszłości

Dokonało się. Do polskiego teatru przyszła moda na konwencję s.f., z polska sajens fikszyn: naukowe utopie przyszłości. I nie przypadkiem przyszła właśnie teraz - jako logiczny rezultat wyczerpania wcześniejszego, gorącego tematu: fenomenu rewolucji. Spektakle Komuny Otwock, Kleczewskiej, Klary, Łysaka, Tomaszuka i Raczaka tłumaczyły, "co się stało z naszą rewolucją" i dlaczego jest złem. Ale przecież w każdym człowieku siedzi pewność, że jakaś rewolucja - technologiczna, ekonomiczna, świadomościowa - w końcu się dokona. Nie wiadomo tylko kiedy, gdzie i jak. I tu wkraczamy na terytorium sajens fikszyn. 

Trójka młodych reżyserów - Natalia Korczakowska, Marcin Wierzchowski, Paweł Passini - próbuje opowiedzieć nam o "przyszłości, która ma za sobą kolosalną przeszłość". Jeśli dodamy do nich "Trzy stygmaty Palmera Eldritcha" Klaty i "Cząstki elementarne" Rubina z poprzednich sezonów, oczom naszym ukaże się nowa strategia polskiego teatru. Otóż umiejętnie użyta teatralna fantastyka naukowa umożliwia ahumanistyczne spojrzenie na człowieka. Ludzie zostają wyrwani ze swego czasu i rzuceni w otchłań. Poddani próbie człowieczeństwa.

"Supernova. Rekonstrukcja" (Wierzchowski, krakowska Łaźnia Nowa), "U.F.O. Spotykacz" (Passini, szczeciński Teatr Współczesny) i "Solaris. Raport" (Korczakowska, TR Warszawa) niezależnie od siebie zajmują się kwestią powtórnej kreacji. Są tu ludzie i "ludzie". Neo i neandertale - jak w zatopionej na dnie jeziora Nowej Hucie w roku 3209 w spektaklu Wierzchowskiego. Albo reprezentanci naszych czasów - polityczny oszołom, dziennikarka i dewotka marzący o kontakcie z Obcymi - zderzeni w wizji Passiniego z niemym, galaretowatym, pófludzkim zielonym stworem. Z kolei w "Solaris" neurotyczni kosmonauci spotykają twory F, powołane do życia elementy ludzkiej podświadomości, kłopotliwy prezent od tajemniczego Oceanu wypełniającego jedną z planet. 

Korczakowska buduje na scenie TR fascynująco klaustrofobiczną przestrzeń stacji kosmicznej, fabryki fantomów. To więzienie podświadomości, kropla ludzkiego świata zastygła wewnątrz kosmicznego organizmu, który może być rozumną istotą próbującą w jakiś sposób skomunikować się z nami. W jej spektaklu odbywa się sąd nad człowiekiem i ziem przezeń wytwarzanym. Ale to nie jest tylko sprawa między ludźmi, może to sam Ocean rozmawia ze sobą. Przecież Kelvin, jedyny nieoszalaly człowiek, który przybywa na stację, jest w pierwszej scenie spektaklu przebrany w kosmiczny skafander, ale ma bose stopy. Czegoś mu brak, jak wszystkim tworom F. Może i jego nie ma, a więc jego wiara w cierpienie i pokutę ludzkości to tylko jeszcze jeden dar Oceanu? 

Obcy patrzą na nas także w "U.F.O. Spotykaczu" [na zdjęciu]. Passini zamyka swoich bohaterów w białej klatce, otacza ich obrazami, filmuje, powtarza ich ruchy i gesty, odejmując im jakikolwiek sens. Jesteśmy skazani na siebie - mówi. Jesteśmy więźniami w laboratorium świata, ktoś się nami bawi, dokonuje na nas eksperymentów. Bóg? A może Obcy? Albo jacyś my z przyszłości? 

W "Supernovej" Wierzchowski zaprasza do wędrówki po muzeum Nowej Huty. Domyślny tramwaj zabiera widzów w podwodną podróż, w kolejnych salach naukowcy rekonstruują nasze codzienne banalne czynności, daremnie próbują zrozumieć mentalność i wierzenia przodków. Neo Wierzchowskiego bardzo przypominają oglądających beznamiętnie nasze obyczaje seksualne neoludzi z "Cząstek elementarnych" Houellebecqa, które w ubiegłym roku wyreżyserował Wiktor Rubin. Aktem fundacyjnym przyszłości staje się w nowohuckim przedstawieniu megazbrodnia, rzeź urządzona miastu przez szaleńca. I jak w każdej z teatralnych utopii to człowiek okazuje się najgroźniejszym z żywych mechanizmów.

W sajens fikszyn nauka i iluzja spotykają się z religią. Wiara, że będzie jakaś przyszłość, to prawie to samo co wiara, że Bóg istnieje. Różne ma tylko imiona. Na przykład Ocean - dwuznaczny zbawca w "Solaris"; Palmer Eldritch jako Bóg-Szatan paranoidalnego świata u Klaty; UFO - niezidentyfikowani fruwający bogowie podglądający nas niczym w kosmicznym "Big Brotherze" u Passiniego.

Co z tego wynika? Ano to samo, co od zawsze głosił Lem. Przyszłość będzie oczywiście inna, ale nie za bardzo. Zmienią się kostiumy i gadżety, ale nie człowiek. Lęki i nadzieje zostaną te same. Nikt nie wymyśli specjalnych okularów, dzięki którym będzie można zobaczyć Boga. Nie będzie tabletek na zło i dobro.



Łukasz Drewniak
Przekrój 42/09
24 października 2009