Zbyszek Koźmiński biega po ścianie

Zbigniew Koźmiński pochodzi z Piły. Od roku jest aktorem Teatru Lalki i Aktora w Wałbrzychu, gdzie zagrał do tej pory w czterech spektaklach. Obecnie pracuje nad "Władcą skarpetek".

Alicja Śliwa: W lutym mija rok, odkąd zadebiutowałeś na deskach Teatru Lalki i Aktora w Wałbrzychu rolą w "Brzydkim kaczątku". Jak minął ci ten rok?

Zbigniew Koźmiński: - Bardzo dobrze. To był ciekawy rok w moim życiu. Urodziło mi się drugie dziecko. Kursuję między Wrocławiem, gdzie mieszka moja rodzina, a Wałbrzychem. Mam tu niewielu znajomych, więc Wałbrzych to dla mnie przede wszystkim teatr.

Przepracowałeś w nim rok. Czy było tak, jak sobie wymyśliłeś? Czy może wyobrażenia zderzyły się z rzeczywistością?

- Kiedy przyjechałem tu, zostałem na samym początku poproszony o wywiad. Zapytany o teatr, odpowiedziałem, że jest to dla mnie manna z nieba. Artykuł został nawet tak zatytułowany - "Manna z nieba". To była szczera prawda. Byłem wtedy jeszcze studentem, większość moich kolegów nie miała perspektyw na pracę. Ja natomiast dostałem propozycję pracy w państwowym teatrze i byłem pełen nadziei. Robiłem pierwsze przedstawienie i się wdrażałem. Teraz trochę więcej widzę. Kończę studia i zaczyna się normalne życie. Muszę utrzymać rodzinę i sytuacja staje się ciężka. Teatr w dzisiejszych czasach staje się czystą pasją i pracuje się w nim dla prestiżu społecznego. Realia są przytłaczające. Wszyscy ludzie w teatrze pracują za marne pieniądze. Z tego powodu nie mogą potem znaleźć motywacji, żeby się zaangażować i poczuć, że robimy sztukę. Nie ma pieniędzy na realizacje. Dyrektor Zbigniew Prażmowski stara się, jak może, aby poziom artystyczny byt JAKIŚ, a zarazem, żeby nie trzeba było ludzi posyłać na bruk. Jednak z pustego i Salomon nie naleje. Boli mnie to bardzo.

Gdybyś wiedział wcześniej, że sytuacja w teatrach jest trudna, bo walczy się wciąż o pieniądze, to i tak wybrałbyś aktorstwo jako sposób na życie?

- Aktorstwo to mój świadomy wybór, choć mama wolała, żebym został lekarzem, jak ona. Jednak uważam, że trzeba robić coś, co cię nakręca.

Jak próbujesz odreagować zawodowy stres?

- Lubię sobie pojeździć po okolicy, bo jest piękna. Uważam, że Dolny Śląsk i region wałbrzyski jest jednym z najpiękniejszych w Polsce. Jest blisko do Czech. Tutaj są zamki i góry. Lubię wieczorem pojechać do Książa czy Andrzejówki, żeby się odstresować, posiedzieć i pomyśleć, co się wydarzyło. Jestem wybuchowym człowiekiem, więc potrzebuję takich chwil wyciszenia, zwłaszcza kiedy nie mogę odreagować na moim rowerku.

Ta wybuchowość przydaje się w pracy aktora?

Kiedy przyjechałem tu, zostałem na samym początku poproszony o wywiad. Zapytany o teatr, odpowiedziałem, że jest to dla mnie manna z nieba

-Jeszcze z tego w pełni nie skorzystałem. Zwłaszcza w teatrze lalek, gdzie dzieci bardzo fatwo przestraszyć. Jest nawet takie hasło, którego używają reżyserzy - nie strasz. Czasem nawet jak zaczyna się mówić bardziej podniosłym głosem, to dzieci mogą się wystraszyć. Ale czekam na tę okazję, by zagrać czarny charakter.

Czyli korci cię, by zagrać na przykład w filmie pełnokrwistą postać?

- Oczywiście. Jestem młodym aktorem na początku swojej drogi i mam nadzieję, że wszystko przede mną. Jak najbardziej liczę na ciągły rozwój.

Masz czas na castingi?

- Nie. Kiedy nie pracuję w Wałbrzychu, to jadę do Wrocławia, by spędzić czas z rodziną. Wolę iść do parku odpocząć,

pobawić się z dziećmi. Poza tym nie jestem takim typem, który na siłę chce znaleźć sobie zajęcie. Jeśli będę wiedział, że jest jakiś dobry casting i że ktoś będzie mnie chciał na nim zobaczyć, to się na nim znajdę.

Miałbyś jakieś opory, żeby zagrać w serialu?

- Myślę, że nie. Piszę teraz pracę magisterską na temat "Aktor w reklamie", w której zajmuję się podobnym zagadnieniem. Jan Englert uważa na przykład, że aktorowi nie przystoi grać w reklamie. Niestety, żyjemy w takich czasach, że jest to koniecznością. Gaże aktorów są bardzo niskie, osobiście zarabiam 54 zł za spektakl, zatem - nie oszukujmy się - taka reklama jest chlebem dla moich dzieci. Serial z kolei jest stałym przychodem, dzięki któremu można być spokojnym o przyszłość Jako aktor nie uważam, że granie w serialu jest czymś niegodnym czy uwłaczającym.

Od zawsze marzyłeś, by zostać aktorem?

- Tak. Kiedy byłem mały, to porozwieszałem kartki po klatkach i zaprosiłem całe osiedle "za garaże" i tam razem z dwoma kolegami zrobiłem show. Śpiewałem i tańczyłem. Ja tego dobrze nie pamiętam, tę historię opowiada mój tata. Zawsze jednak pojawiała się potrzeba ekspresji. W szkole też się udzielałem, ale nie tradycyjnie w konkursach recytatorskich, raczej zawsze alternatywnie, robiąc na przykład happeningi i imprezy okolicznościowe.

Czy w twojej rodzinie jest może jakiś aktorski gen?

- Tak. Moim wujkiem jest Bronisław Cieślak, czyli sławny porucznik Borewicz z serialu "07 zgłoś się". Zawsze wydawało mi się, że to taki stary serial, którego nikt nie pamięta. Jednak kiedy spotkałem się z wujkiem, to każdy na ulicy go zaczepiał, pamiętał i chciał robić sobie zdjęcie. Jakiś fenomen! Moją dalszą kuzynką jest Ania Cieślak. Więc gdzieś może jakiś mały gen jest?

Praca nad którym spektaklem data ci do tej pory najwięcej satysfakcji?

- Ciekawą przygodą była praca z Jerzym Janem Połońskim i Jarkiem Stańkiem nad "Księgą dżungli". To jest ciekawy spektakl zrobiony z pomysłem i energią, dużo w nim ruchu. Z Mariolą Ordak-Świątkiewicz przy "Królestwie Koralowej Rafy" świetnie się współpracowało. Dzięki temu, że sama jest aktorką, wie, jak rozmawiać z nami. Dobra lekcja. Zbieram wszystkie doświadczenia, bo na razie nie mam ich za dużo na koncie. Fajne w pracy aktora jest to, że wszystko jest inne. Nie ma spektaklu, który jest taki sam. Za każdym razem może się zdarzyć coś niespodziewanego.

Czy plenerowe przedstawienie "U/rodziny" grało ci się inaczej?

- Zupełnie inaczej. Miałem pewne obawy związane z tą pracą. Dziecko to trudny widz, bo szybko się rozprasza i nudzi. Na otwartej przestrzeni tym trudniej utrzymać jego zainteresowanie. Wielki szacunek dla Eweliny Ciszewskiej, która to wszystko zrealizowała. Dzieciaki są zainteresowane, oglądają z uwagą, a dla mnie to też było świetne doświadczenie.

Masz jakieś pasje poza aktorstwem?

- Jestem fanem BMX-ów, ale teraz nie mam czasu, żeby jeździć. Kiedyś robiłem to wyczynowo. Poświęcałem 16 godzin dziennie. Prawie że spałem z rowerem. Do dzisiaj jest to we mnie. Czasem śni mi się, że jeżdżę i skaczę. Byłem w Wałbrzychu na fajnym skate parku, gdzie sobie trochę pojeździłem. Jestem też mocno związany ze sportami wodnymi. Od dzieciaka byłem w klubie pływackim. Trenowałem przez 9 lat, startowałem w zawodach. Na Akademickich Mistrzostwach Polski zająłem 17 miejsce. Mam patent żeglarza. Jestem ratownikiem wodnym. Woda to moje drugie środowisko. Uwielbiam też chodzić po górach. Kocham podróżować, wędrować i zwiedzać nowe miejsca.

Energia cię rozpiera. Masz może ADHD?

- W moich czasach mówiło się, że dziecko jest nadpobudliwe i źle wychowane. Jakieś przejawy tego mam. Kiedyś dostałem uwagę w podstawówce dzienniczku "Zbyszek Koźmiński biega po ścianie". Mój ojciec do dzisiaj to wspomina.



Alicja Śliwa
Tygodnik Wałbrzyski
27 lutego 2014