Ze sceny wieje chłodem, a tanie chwyty irytują

Ze sceny wieje chłodem. Ani jednej pozytywnej postaci, żadnej próby obrony czyichkolwiek racji. Nawet Matka, często grywana na sentymentalnej nucie, w tej inscenizacji "Balladyny" bardziej przypomina rajfurkę niż troskliwą opiekunkę dziewcząt. Wydać je dobrze za mąż to dla niej tyle samo, co dobrze na nich zarobić; na lepsze życie i na remont chałupy

Ingmar Villqist, reżyser "Balladyny" w Teatrze Nowym w Zabrzu, komasuje tekst, zlewa postacie i wyostrza wątki. 

Spektakl zbudowany jest na wzór ujęć filmowych; poszczególne sceny oddzielają ostre, inscenizacyjne cięcia. A emocjonalny dyskomfort widza, wyraźnie zamierzony przez realizatorów, powiększają współczesne, krzykliwo-dyskotekowe kostiumy, projektu Katarzyny Sobańskiej. Nie jest więc ta "Balladyna" ani okrutną (ale jednak) baśnią, ani realistycznym dramatem o miłości i władzy. Forma przedstawienia akcentuje raczej nieuchronność czynienia zła, wpisaną w ludzką naturę.

To nie jest wprawdzie nowy trop, ale na pewno interesujący. A jednak zabrzański spektakl nie powala z nóg. Myśl interpretacyjna co chwilę wymyka się spod kontroli reżysera, a tanie chwyty irytują widza. Jak choćby ten, gdy po świetnie zagranej scenie zabójstwie Aliny przez Balladynę, scenę zalewa krwisto czerwone światło. Żebyśmy czasem nie mieli wątpliwości, że ktoś tu kogo dźgnął?

Po drugie, reżyser niezbyt uważnie żongluje tekstem. Gdy Balladyna w wieczorowej sukni i jedwabnych rękawiczkach za łokcie wygłasza kwestię o dokończeniu w polu roboty, to brzmi ona po prostu komicznie. Choć akurat tam, gdzie mogłoby być śmiesznie, widownia milczy, jak zaklęta. Można powiedzieć, że to drobiazgi bez znaczenia, ale tak nie jest. Jeśli klasyczny tekst, w dodatku ciekawie odczytany, wywraca się na takich niekonsekwencjach, to znaczy, że reżyserowi bardziej zależy na powierzchownym efekcie niż na głębszej myśli. Tak dzieje się z całym wątkiem Goplany, w którym baśniowe zaklęcia rozkapryszonej nimfy zderzone zostają z ucharakteryzowaniem aktorki na właścicielkę salonu sado-maso (pejcza nie wyłączając). I choć Jolanta Niestrój-Malisz gra taką Goplanę bez zarzutu, to widz pozostaje z dręczącym pytaniem: po co reżyser aż tak zniekształcił tę postać?!

Na szczęście, przedstawienie Teatru Nowego w Zabrzu broni się dobrymi rolami. Anna Konieczna jako Balladyna wspiera koncepcję reżysera, przełamując wizerunek zimnej, wyrachowanej dziewczyny napadami lęku i zwątpienia. Jest bardzo współczesna (w ruchach, sposobie mówienia), ale jednocześnie jakoś zaskakująco symboliczna, można powiedzieć wieczna kobieta-niszczycielka.

Nowe tony ze swoich postaci wydobywają także Danuta Lewandowska jako Matka i Marcin Kocela w roli Grabca. Tylko, że pojedyncze etiudy aktorskie nie tworzą jeszcze spójnego przedstawienia.



Henryka Wach-Malicka
Polska Dziennik Zachodni
9 czerwca 2011
Spektakle
Balladyna
Portrety
Ingmar Villqist