Ze śmiercią można żyć

Główny bohater najnowszej premiery w Teatrze Nowym - statysta Wala - udaje ofiary, bo boi się umrzeć, a pracę traktuje jako rodzaj szczepionki. Spektakl roi się od żartów sytuacyjnych, w większości śmiesznych.

Globalna paranoja na wszystkich szczeblach społeczeństwa - tak wygląda świat przedstawiony w "Udając ofiarę", nowym spektaklu Łukasza Wiśniewskiego na podstawie dramatu braci Presniakow. W tym ponurym świecie kryminalista jest sympatyczny, organy ścigania przeżarte zgnilizną, a ludzie zagubieni i samotni. 

30-letni Wala pracuje jako statysta. Wciela się w ofiary podczas rekonstrukcji zdarzeń na miejscach przestępstw: jest żoną, która wypadła przez okno, utopioną dziewczyną, zastrzelonym mężczyzną. Statystuje też w życiu. "Zawsze chodzisz z boku, cale życie ci bokiem wychodzi" - beszta go matka. "Udajemy, że jesteś moim mężczyzną, aja twoją kobietą. Po pracy szybki seks, a później każdy idzie myć się do siebie" - łaja go dziewczyna, która domaga się stabilizacji i usankcjonowania związku. I, jakby tego było mało, w nocnych marach nawiedza Walę nieżyjący ojciec, co chłopak interpretuje jako znak, że miejsce ojca obok matki nieprzypadkowo zajmuje wuj Piotr. 

Sceny z życia Wali przeplatają się z wizjami lokalnymi, którymi zawiaduje zidiociały Kapitan (znakomita rola Mirosława Kropielnickiego), obłapiający swą równie błyskotliwą asystentkę Ludę. Jest też cała plejada czułych barbarzyńców, sprawców morderstw. Sysojew wyrzucił małżonkę przez okno, kiedy ta przywracała mu blask. Zakirow, nie do końca biegle wła-dającyjęzykiem, w basenie utopił wy- 

brankę swego serca ("pan Kapitan, ja ją kochał, a ona mnie nie kochał, tylko udawał"). A Wierchuszkin w czasie klasowego zjazdu zastrzelił kolegę, bo mu się dobrze powodziło i zadzierał nosa. Gniewem wybucha Kapitan na zmianę z oskarżonymi, którzy udają niewinne baranki prowadzone na rzeź. 

Prawdziwą ofiarąjest tu jednak Wala, który żyje życiem niezmordowanym. Udaje ofiary, bo boi się umrzeć, a pracę traktuje jako rodzaj szczepionki. Chce podejść jak najbliżej granicy życia i śmierci, bo tylko śmierć wydaje mu się autentyczna. Wszystko inne jest pozorne, udawane, zaprogramowane. Wala to tylko jeden z wielu. 

W "Udając ofiarę" mamy portret nihilizmu wszechogarniającego. "Pytam motorniczego czyjedzie ul. Kwiatową, a on na to: mam to w dupie" - opowiada wzburzona kelnerka japońskiej restauracji, która na klientach testowała zatrute sushi. Wszystkie postacie są albo podejrzane i moralnie śliskie, albo nieokreślone i zagubione jak Wala i jego dziewczyna Olga. Emocjonalnie wyprani, "potrzebują kogoś bliskiego, by wygarnąć, mieć pretensje", a system wartości to sposób zaspokajania potrzeb. A wszystko to pokazywane nienachalnie, może poza sceną rozmowy Wali z sierżantem Siewa. 

Spektakl jest idealnie skonstruowany. Przez prawie dwie godziny nie traci na dynamice, a kolejne sceny wyłaniają się z poprzednich jak matrioszki. Roi się od żartów sytuacyjnych, a do tego prawie wszystkie są śmieszne. Jest też odrobina przaśnego humoru (kiedy Kapitan wyciąga z kieszeni zapalniczkę, wypadają z niej różowe, koronkowe majtki) i siermiężnej psychoanalizy (Wala celowo nie zabiera na basen slipów na zmianę, bez których kąpać się nie można - matka diagnozuje: "potrafisz wymigać się od wszystkiego"), ale i tak Wiśniewski ofiarował nam rzecz bardzo udaną.



Michał Gradowski
Gazeta Wyborcza Poznan
19 marca 2009
Spektakle
Udając ofiarę