Zebraliśmy się tu aby połączyć... tych dwoje?

,,Filadelfijska opowieść" to lekki komediowy spektakl, przedstawiający perypetie życia rodziny Lordów. W pierwszej scenie dowiadujemy się o planowanym ślubie jednej z bohaterek – Tracy. Jest on jednym z głównych wątków i wokół niego zostają nabudowane inne, popycha on akcję do przodu a Tracy do kwestionowania swoich życiowych wyborów.

Jednym z czynników budujących spójny świat i atmosferę ,,Filadelfijskiej opowieści" to zachwycająca scenografia i kostiumy, za które możemy dziękować Mariannie Lisieckiej. Pierwsza rzecz, na którą zwróciłam uwagę, siedząc w jeszcze pustej sali, był symetryczny układ scenografii – meble poustawiane zostały z każdej strony tak, żeby równoważyć wizualny ciężar. W centrum sceny zostały ustawione kanapa i stolik, po lewej stronie drewniane, ciężkie pianino, które zostało zrównoważone obrazem wiszącym w podobnym miejscu po drugiej stronie sceny. Bliżej widowni po obu stronach znajdowały się stoliki z krzesłami. Dzięki kilku zestawom mebli scena została podzielona na mniejsze jednostki.

Przy omawianiu scenografii nie można nie wspomnieć o kolorystyce, zbudowanej na żółciach, brzoskwiniowych pomarańczach i ciepłym drewnie, skontrastowanych z miętową, ale również ciepłą zielenią ścian (oraz pomniejszych detali) – tym barwom towarzyszy również oczywiście okazjonalna biel. Na tej samej palecie barw zbudowane są kostiumy – tutaj warto przywołać moment, w którym Sandy (Jakub Grębski) siada, podwijają mu się musztardowe spodnie i możemy zobaczyć miętowo-zielone skarpetki, jedyny nie żółty (czy brązowy) element jego stroju. Wszystko się ze sobą pięknie dopełnia, dobór kolorów jest niezwykle przyjemny dla oka, a konsekwencja w doborze każdego elementu, tworzy spójny świat, którego granice zostały wyznaczone przez drewniane kraty, z rozpiętym na nich bluszczem, będące ramami dla sceny.

Stroje są piękne i podkreślają charaktery postaci. Wszystkie w podobnych kolorach, jednak starsze postacie [Margaret (Agata Skowrońska) i Willy (Andrzej Olejnik)] zostały ubrane w jaśniejsze, mniej intensywne kolory – Margaret miała na sobie połyskującą, prawie białą sukienkę, zaś Willy jasny, trzyczęściowy garnitur. Charakter oddają też fryzury – najbardziej widać to w pierwszych scenach z matką i córkami. Tutaj też zdaje się, że mają podkreślać wiek i etap w życiu – Dinah Lord w kucykach z kokardami, Tracy z elegancko zakręconymi, rozpuszczonymi włosami, oraz Margaret w gładko spiętych włosach. Kostiumami od reszty odstają nieco postaci reporterów – Macaulay Connor (Błażej Michalski) w chłodniejszych, jakby mniej żywych kolorach i ciemnym kapeluszu prezentuje się prawie jak jakiś komiksowy złoczyńca – tego wyobrażenia dopełnia jego zachowanie, kiedy przybywa do domu Lordów – skrada po pokoju, zagląda w każdy kąt. U panny Imbrie (Martyna Witowska) zaś uwagę zwraca duża biżuteria – nie jest tak majętna, jak reszta postaci kobiecych, nosi jednak duże, perłowe kolczyki i naszyjnik.

Główna linia fabularna zbudowana zostaje wokół nadchodzącego ślubu. Tracy (Beata Śliwińska) trochę się miota między trzema interesującymi ją mężczyznami, stawiając rozwój wydarzeń pod znakiem zapytania. Dexter (były mąż Tracy, grany przez Krzysztofa Brzazgonia) pojawia się czasami jako dobry duszek, pomagający Tracy otrząsnąć się z kaca, a czasami jako złoczyńca, ze swoim własnym, ukrytym celem. Zachowuje się również, jakby wiedział o Tracy więcej niż inni, więcej niż ona sama, jakby zajrzał w jej duszę i wiedział jaką naprawdę jest osobą. Nie wiadomo jednak, czy jest to prawda, czy Dexter to sobie wmówił – jego obcesowość i zachowanie wobec Tracy jest momentami opresyjne i protekcjonalne, co każe nam wątpić w jego dobre intencje. Same jego działania jednoznacznie nie wskazują na chęć nie dopuszczenia do ślubu, ale zdaje się wprowadzać zamęt samą swoją obecnością. Jednak w spektaklu dzieje się dużo więcej – rodzina Lordów niechętnie zaprasza do siebie reporterów, żeby pozwolić im na zrelacjonowanie ślubu, ale robią to tylko dlatego, aby zapobiec opublikowaniu kompromitującego artykułu o ojcu Tracy. Tworzy to atmosferę intrygi, dodaje drugie dno do sytuacji i poczynań bohaterów. Napięcie zostaje rozładowane przez żartobliwe, nierzadko dwuznaczne teksty. Pojawiają się komediowe (moim zdaniem nieco zbyteczne) scenki z wujkiem Willym i panną Imbrie, które nie wnoszą do historii nic, poza sprośnym humorem, na który widownia jednak reagowała głośnym śmiechem.

Obcesowy, pewny siebie i trochę mroczny (przywołujący skojarzenia z Heathcliffem) były mąż Tracy, zostaje zestawiony z jej nowym wybrankiem Georgem (Marcin Piejaś) – człowiekiem pracującym, który wysiłkiem wywalczył sobie drogę ,,szczyt". Jest on bardziej uwikłany w konwenanse, grzeczny, nosi spodnie z szelkami. Jest również nieco naiwny w swoim stosunku do Tracy – traktuje ją jak niedostępną boginię, stawia ją na piedestale, wielbi, ale nie traktuje jak pełnokrwistego człowieka, równej sobie partnerki. To zbliża Tracy do reportera Connora, który widzi w niej żywiołową kobietę. Ostatecznie dochodzi do ślubu, ale nie takiego jakiego się spodziewali bohaterowie i widzowie.

Po rozwiązaniu wszystkich wątków dostajemy energiczny układ taneczny do utworu Sing Sing Sing Louisa Primy, który zakańcza spektakl z odpowiednim przytupem.



Weronika Kowcz
Dziennik Teatralny Wrocław
14 stycznia 2022