Żeński geniusz, gotowy wywrócić do góry nogami społeczną strukturę

Losy Camille to wspaniały materiał na film i dramat, bo jest w nich wszystko: geniusz, miłość, pasja, namiętność, szaleństwo, sztuka, rozemocjonowany i bohemiczny Paryż, a przede wszystkim wielki tragizm, niezrozumienie i niesprawiedliwość

Z Agnieszką Stabro - pisarką, poetką, autorką literackiej biografii „Masz na imię Camille" – rozmawia Ilona Słojewska.

Ilona Słojewska: Co sprawiło, że wybór padł właśnie na Camille Claudel?

Agnieszka Stabro - Można powiedzieć, że zadecydował przypadek (śmiech). Żartuję czasem, że nie ja wymyślam tematy na książki, tylko one przychodzą do mnie same. Podczas jednego z moich pobytów w Paryżu trafiłam do Muzeum Rodina. Wówczas moją uwagę zwróciły i jednocześnie zachwyciły nie tylko rzeźby Augusta, ile właśnie Camille Claudel. Po powrocie zaczęły się gorączkowe poszukiwania wiadomości na jej temat, książek, opracowań, świadectw biograficznych etc.
W miarę zbierania materiałów okazywało się, że informacji po polsku jest niewiele, a większość pozycji na jej temat to książki francusko i anglojęzyczne. Wtedy już zaczął kiełkować we mnie pomysł na napisanie pierwszej polskiej biografii rzeźbiarki. Kiedy trafiłam na jej listy, w Polsce dotąd nieprzetłumaczone i niewydane, byłam już pewna, że biografia po polsku należy się Camille.
Życie tej rzeźbiarki okazało się tak tragiczne i fascynujące zarazem, że czułam, iż po prostu muszę napisać tę książkę.

Dlaczego w tej literackiej biografii wybrała Pani formę bezpośredniego zwracania się do artystki?

- Forma książki rodziła się dość długo, a jej ostateczny kształt wynika z kilku czynników.
„Masz na imię Camille" zaczęłam pisać jak „Pan Bóg przykazał", ale szybko okazało się, że w tym przypadku, inaczej niż w mojej poprzedniej biografii o Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej „Życie listami pisane", taka forma zupełnie się nie sprawdza.
Nie sprawdza się przede wszystkim dlatego, że o życiu Camille tak naprawdę wiemy niewiele i niewiele faktów da się stwierdzić autorytatywnie. Claudel często nie datowała listów, pisała mgliście i czytelnie jedynie dla adresata, wiele rzeczy zatajała w obawie przed dostaniem się listu w niepowołane ręce. Dlatego też nie miałam odwagi jednoznacznie i z pozycji pewnego swoich teorii badacza, pisać o wydarzeniach z jej życia; forma monologu, który przyjęłam, pozwalała na snucie domysłów i przypuszczeń, a także na włączenie w narrację własnej wyobraźni. Oczywiście; w książce tam gdzie mogę, opieram się na faktach, lecz w pewnym stopniu jest to moje wyobrażenie o tym, jak życie Camille wyglądało. Z drugiej strony stała mi się od razu bardzo bliska. Chciałam zbudować z moją bohaterką głębszą relację, na co pozwala forma listu.
Poza tym jeszcze na początku pisania często łapałam się na tym, że myślałam o Camille, zwracając się do niej w wyobraźni, zadając pytania, rozmawiając z nią. Wtedy mnie olśniło: przecież mogę tak właśnie napisać książkę. Kto powiedział, że biografia musi być pisana w trzeciej osobie?

Czy pytania kierowane do Camille, nie konfrontują czytelnika z sobą i światem, w którym żyła. Prowokują do zapytania, jak zachowałby się na jej miejscu

- Nie myślałam o tym w ten sposób, skupiłam się raczej na jej życiu, próbując jednocześnie znaleźć odpowiedzi na pytania, z nią związane, co ona sam czuła, etc.
Ale to prawda; każdy czytelnik może zapytać, co zrobiłby na miejscu artystki. Odpowiadając musi jednak pamiętać, że czasy, w których przyszło żyć Camille były zupełnie inne niż te, w których żyjemy obecnie.
Gdyby Camille mogła, w wielu przypadkach prawdopodobnie postępowała by inaczej, ale ze względu na specyfikę swoich czasów, nie była w stanie. Dlatego przede wszystkim, nie można oceniać jej postępowania przez pryzmat współczesności.

No właśnie! Czy w związku z tym, nie myślała Pani o tym, żeby przetransportować ją w formę monodramu? Myślę, że byłaby to ciekawa forma sceniczna, ze względu na ładunek emocjonalny, jaki ze sobą niesie.

- Od dłuższego czasu myślę o sztuce na temat Camille Claudel, być może właśnie w formie monodramu, czy też o scenariuszu filmowym. Każdy z nas pamięta sławny film z Isabelle Adjani i Gerardem Depardieu. Niedawno powstał wspaniały film z Juliette Binoche, obejmujący wyłącznie pobyt Camille Claudel w szpitalach psychiatrycznych, wiem też o spektaklu „Camille" Kamili Klamut we Wrocławiu z 2016 roku, ale wydaje mi się, że to wciąż za mało.
Tym bardziej, że losy Camille to wspinały materiał na film i sztukę, bo jest w nich wszystko: geniusz, miłość, pasja, namiętność, szaleństwo, sztuka, rozemocjonowany i bohemiczny Paryż, a przede wszystkim wielki tragizm, niezrozumienie i niesprawiedliwość.

Biografia ta zawiera w sobie ogromny potencjał uczuciowy. Treści listów do Camille dotyczą bardzo intymnych sfer jej życia...

- Skupiłam się na tym aspekcie z kilku powodów. Po pierwsze nie jestem historykiem sztuki i nie chciałam stawiać na tym polu jednoznacznych diagnoz czy przeprowadzać dogłębnych interpretacji dzieł Claudel; ten obszar zostawiam fachowcom oraz specjalistom w tej dziedzinie. Po drugie, zawsze mnie interesowało to, co się kryje za dziełem, niezależnie, czy jest to utwór literacki, obraz czy rzeźba. Ciekawi mnie postać artysty jako człowieka: jaki jest i co prowadzi do powstania takiego, a nie innego efektu prac. Tym bardziej, że w przypadku Camille twórczość nierozerwalnie wiąże się z wydarzeniami z jej życia.
Poza tym czytając jej korespondencję, miałam wrażenie, jakbym obcowała z żywą, bliską mi osobą. Coraz bardziej nurtowało mnie wszystko to, o czym pisała i na co się skarżyła.
Tylko część treści jej listów dotyczy twórczości, reszta mówi o stosunkach z matką, siostrą, z Rodinem, ojcem. Właśnie te partie są najbardziej przejmujące.

Jak dotarła pani do listów Camille? I kto je przetłumaczył?

- Listy tłumaczyłam sama i to była najprzyjemniejsza, a jednocześnie najtrudniejsza oraz najcięższa emocjonalnie część pracy nad książką.
Najprzyjemniejsza, bo nie można być bliżej swojego bohatera, niż czytając jego korespondencję, a także dlatego, że Camille miała olbrzymie poczucie humoru, lekko ironiczne i złośliwe; czytając niektóre fragmenty listów, zaśmiewałam się do łez.
Była to jednak jednocześnie najtrudniejsza część pracy, bo ładunek emocjonalny zawarty w jej listach jest porażający, zwłaszcza w świadectwach ze szpitali psychiatrycznych. Ciężko jest czytać o koszmarnych warunkach, w jakich żyła, jednak jeszcze ciężej o jej dramatycznym stanie psychicznym, wynikającym z jej pełnej autoświadomości sytuacji, w której się znalazła.
Wiedza o tym, że stan Camille Claudel obecnie nie kwalifikowałby jej do szpitala psychiatrycznego, jej niebywała ostrość i jasność umysłu w miejscu, w którym przebywała z osobami niedorozwiniętymi, upośledzonymi, o bardzo poważnych zaburzeniach sprawiał, że często musiałam przerywać lekturę i wracać od niej po jakimś czasie.
Inna trudność wynikała z faktu, że Camille często pisała w sposób niejasny, operowała skrótami myślowymi, tworzyła też własne słowa, które praktycznie są nie do przetłumaczenia. Była to zatem także zabawa lingwistyczna.
Odczytywanie świadectw autobiograficznych to z pewnością jeden z najciekawszych i najbardziej fascynujących etapów pracy nad każdą biografią.

Jakie miejsca odwiedziła pani idąc śladami Camille? Jakie emocje towarzyszyły? Kilka słów o tych podróżach

- Można powiedzieć, że cały Paryż to Camille. Zwiedziłam miejsca, gdzie znajdowały się jej pracownie, oczywiście Muzeum Rodina, ale tak naprawdę, niemal każde znane miejsce w Paryżu nosi ślady jej obecności. Chętnie odwiedzała okolice Katedry Notre Dame, bulwary nad Sekwaną, stragany bukinistów, podobnie jak kompleks Inwalidów; a ja za nią.
Jej obecność czuć wszędzie, zwłaszcza w dzielnicach, związanych bezpośrednio ze sztuką, takich jak Montmartre czy dawna kolonia artystyczna La Ruche, w której swoje pracownie mieli wtedy najbardziej znani malarze.
To jest wspaniałe przeżycie, podążać śladami swoich bohaterów; mam to szczęście, że w przypadku każdej biografii, także tej, nad którą obecnie pracuję, taka możliwość jest mi dana.

Pani książka jest ciekawym spotkaniem ze światem wielkiej sztuki - z rzeźbiarzami i ich pracowniami, z ich twórczą energią. Jak się pani czuje w takim świecie?

- Ten świat jest mi szczególnie bliski. Dość wcześnie weszłam w środowisko artystyczne Krakowa i Warszawy, częściowo przez tatę Stanisława Stabro, poetę, twórcę grupy „Teraz", profesora polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego. Częściowo dlatego, że sama wcześnie zaczęłam pisać i siłą rzeczy obracać się w artystycznych kręgach.
Środowisko literackie i malarskie, rzeźbiarskie, to środowiska, które się przenikają; dane mi było zwiedzić w życiu parę pracowni (śmiech) i przyjrzeć się z bliska pracy artystów. Są to miejsca, które darzę szczególnym sentymentem, pełne twórczej energii, często gorących i ostrych sporów, a także wytężonej pracy, i jednocześnie magicznej, tajemniczej atmosfery, w której powstają prawdziwe dzieła sztuki.
Z czasem pasja i zainteresowanie warsztatem pracy artystów stało się działalnością na poły zawodową; obecnie jestem managerem w pracowni malarstwa artystycznego E. K. Stodulskiego, w której zajmuję się promowaniem prac artysty, min. w mediach społecznościowych.

Postać matki... Umieściła Camille w domu dla obłąkanych i nawet na prośbę lekarza nie zabrała jej stamtąd...

- Z postacią matki miałam największy problem emocjonalny i w zasadzie do dzisiaj nie potrafię się do niej jednoznacznie ustosunkować. Z jednej strony jestem pełna gniewu i złości na to, że tak potraktowała własne dziecko.
Z drugiej strony trzeba zrozumieć, że jej życie nie było usłane różami, wręcz przeciwnie. Jedno dziecko straciła. Do małżeństwa z Louisem Prosperem została w zasadzie przymuszona jako bardzo młoda kobieta. Aspirowała do burżuazji, jednak nie miała wystarczających środków ani znajomości, by ją do wyższych kręgów przyjęto. Można powiedzieć, że nie zaznała w życiu miłości i nie potrafiła przekazać jej własnej córce.
Poza tym oceniając sytuację Camille z dzisiejszej perspektywy wpadamy w pułapkę przykładania współczesnych standardów. Tymczasem takie było prawo: wystarczył podpis matki, by kogoś ubezwłasnowolnić.
Trzeba też pamiętać, że Camille na owe czasy łamała wszelkie konwenanse, począwszy od zawodowego zajmowania się rzeźbą, co było nie do przyjęcia, po samodzielne utrzymywanie się z pracy artystycznej oraz romans z żonatym mężczyzną. To był świat dla matki Camille nie do pojęcia, co oczywiście, i chciałabym to bardzo mocno podkreślić, nie usprawiedliwia jej okrucieństwa w stosunku do córki.
Szczególnie przejmujący w tym kontekście jest moment, gdy sam lekarz zaleca zabranie Camille ze szpitala, umieszczenie jej w rodzinnym domu, razem z bliskimi, na co matka nie wyraża zgody, mimo błagalnych próśb samej Camille.

Postać Camille w pani biografii urasta do symbolu...

- Postać Camille dlatego jest fascynująca, że skupia w sobie losy wszystkich niezależnych kobiet tamtego czasu. Z jednej strony jej biografia jest wyjątkowa, z drugiej jest pewnym symbolem wyzwolonych kobiet.
Nie tylko bowiem ona nie miała prawa do innego życia, niż to, które powszechnie uważano za „odpowiednie" dla kobiety; żadna przedstawicielka płci pięknej nie mogła żyć inaczej, niż w sposób, który uważano za słuszny.
Sztuką, na przykład malarstwem, kobiety mogły zajmować się tylko wtedy, jeśli był to rodzaj hobby i sposób spędzania wolnego czasu, niegroźne zajęcie, jak szydełkowanie czy inne robótki ręczne. Ich talent był zagrożeniem dla patriarchalnego społeczeństwa, podobnie jak żeński geniusz, gotowy wywrócić do góry nogami społeczną strukturę. Dlatego kobiety takie były usuwane ze społecznego widoku i zamykane w szpitalach psychiatrycznych, gdzie uznawano je za szalone. Pozbywano się ich z publicznego widoku, piętnując jako osoby niespełna rozumu.
Camille nie potrafiła wpisać się w społeczne role, przeznaczone dla kobiet: matki, żony, gospodyni domowej, westalki domowego ogniska. Zaprzeczała całkowicie stereotypowi i za swoją wolność, którą wywalczyła i na którą ciężko pracowała, zapłaciła najwyższą cenę, o czym sama zresztą pisze w listach.

Nad czym obecnie Pani pracuje?

- Obecnie pracuję nad kolejną biografią. Można powiedzieć, że „rzeźba mnie nie opuszcza" (śmiech). Mogę zdradzić tyle, że tym razem będzie to opowieść o rzeźbiarzu, zmarłym całkiem niedawno, który wniósł olbrzymi wkład w rzeźbę współczesną i którego życie jest wspaniałą opowieścią o poszukiwaniu piękna i podnoszeniu się po życiowych ciosach. Będzie to także relacja z cudownej podróży do Włoch - kolebki sztuki.
Jeśli wszystko pójdzie dobrze, będzie to jego pierwsza biografia w Polsce.

Wobec tego życzę jak najwięcej twórczych inspiracji i trzymam kciuki za powodzenie. I bardzo dziękuję za rozmowę.

___

Agnieszka Stabro - absolwentka Wydziału Polonistyki Uniwersytetu Warszawskiego – Kulturoznawstwo specjalizacja Animacja Kultury. Ukończyła również Podyplomowe Studia: Edytorstwo na Uniwersytecie Jagiellońskim. Zawodowo zajmuję się m.in. korektą tekstów, redakcją oraz copywritingiem. Jej pasją są przede wszystkim proza i poezja. Powraca chętnie do lektury „Małego Księcia", za każdym razem odnajdując w nim coś nowego. Ceni wiersze ks. Twardowskiego i Bolesława Leśmiana.



Ilona Słojewska
Dziennik Teatralny Bydgoszcz
16 października 2019
Portrety
Agnieszka Stabro