Źle się gra z narzeczoną

"Zgodziłem się patronować Zamojskiemu Latu Teatralnemu, ponieważ mnie zawsze wzruszają inicjatywy małych ojczyzn, uruchamiające lokalne społeczności. Takie, które likwidują gnuśność społeczną, dają możliwość wyjścia z kapci. ZLT jest jednym z największych tego rodzaju wydarzeń artystycznych" - mówi Jan Englert, aktor, dyrektor Teatru Narodowego.

Czy pan, który marzył o byciu piłkarzem, cierpi z powodu porażki naszej drużyny na Euro?

Cóż, nie liczyłem na wiele, więc nie jestem rozczarowany. Jednonogi nie może dobrze grać. Skoro gramy tylko jedną stroną boiska - prawą i zachowujemy się, jakbyśmy lewej nie mieli, to na co mamy liczyć? Nie wierzyłem w sukces. Miałem jednak nadzieję, że może nie mam racji. Miałem.

Rozmawiamy miedzy pierwszym i drugim przedstawieniem "Przygody", w której zagrał pan głównego bohatera. Znakomita kreacja, gratuluję. Przez całe przedstawienie nurtowało mnie jednak pytanie: jak się gra z własną żoną?

Źle się gra z własną narzeczoną. A to dlatego, że pierwsza faza miłości jest silniejsza od tego, co się gra. My, mężczyźni, niczym głuszce ustawiamy ogony, a wy, kobiety, udajecie, że tego puszenia się nie widzicie... Cały ten teatr rozgrywający się między kobietą a mężczyzną siłą rzeczy przenosi się na scenę. Wtedy nie widzi się, że ta druga osoba gra źle. Potem, w drugiej fazie miłości, małżeńskiej (jesteśmy małżeństwem już 20 lat) gra się już normalnie, jak z koleżanką aktorką, widzi się wszystko. To dotyczy nie tylko grania, ale całego życia.

Dyrektorowanie Teatrowi Narodowemu, gra aktorska, zajęcia ze studentami - mnóstwo zajęć. Dlaczego zgodził się pan patronować Zamojskiemu Latu Teatralnemu?

Ponieważ mam żonę zamościankę i córkę półzamościankę. Poza tym mnie zawsze wzruszają inicjatywy małych ojczyzn, uruchamiające lokalne społeczności. Takie, które likwidują gnuśność społeczną, dają możliwość wyjścia z kapci. ZLT jest jednym z największych tego rodzaju wydarzeń artystycznych. Pozwala ludziom na obcowanie z czymś więcej niż tylko zakupy w supermarkecie.

Zamierzacie z żoną, Beatą Ścibakówną, coś w kształcie ZTL zmienić?

Nie. Choćby dlatego, że mam odpowiedzialne stanowisko w Warszawie. Nie stać mnie na to, by jeszcze coś gdzieś organizować. Poza tym jest to patronat honorowy, nie jestem współtwórcą festiwalu. Za to wspieram go swoim dorobkiem. Jan Machulski to co innego - ZLT było jego idee fixe. Dlatego też ma gwiazdę w Alei Sław na ulicy Grodzkiej.

Grał pan już kiedyś w Zamościu, w "Letnim dniu" Mrożka. Pańska żona opowiadała, że to było wasze pierwsze spotkanie.

Nie pamiętam go oczywiście. Ona była jeszcze wtedy dziewczynką, licealistką. Do dziś ma mój autograf na programie tamtego przedstawienia. Następny raz spotkaliśmy się, kiedy przyjmowałem ją do szkoły teatralnej. Przez kolejne cztery lata nic nie zapowiadało małżeństwa.

"Teatr nie jest produktem, widz nie jest klientem". Nie podpisał się pan pod tym manifestem środowiska w obronie teatru artystycznego. Dlaczego?

Teatr nie jest towarem, a widz klientem... A czym jest? Przecież teatr bez widza nie funkcjonuje. Młodzi koledzy, autorzy tego manifestu, odwracają tymczasem sytuację: oto widz powinien być zaszczycony, że został dopuszczony do twórczości wybitnych reżyserowi aktorów. Domagają się specjalnej opieki państwa i żadnej odpowiedzialności finansowej.

A nie powinni?

Owszem, mamy twórców, którzy na to zasługują. Ale jest ich może trzech. Pozostali mają pracować, a nie zajmować się przechodzeniem do historii. Piszą w tym liście, że po raz pierwszy od bojkotu w teatrze w stanie wojennym wszyscy mówimy jednym głosem. Jak można równać tamtą sprawę z tym szczeknięciem w sprawie pieniędzy? Zgadzam się, że powinien powstać plan finansowania teatru. Z resztą - nie.



Małgorzata Mazur
Tygodnik Zamojski
23 czerwca 2012
Portrety
Jan Englert